wtorek, 28 sierpnia 2012

Tym razem mniej młodzieżowo - "Lare i t'ae" Eleonora Ratkiewicz

„Lare i t’ae” jest kontynuacją powieści „Tae ekkejr!”. Przy tomie pierwszym narzekałam, że poczułam się nieco wprowadzona w błąd: okładka, ani tym bardziej notka na niej, nie wskazywały na to, że w środku znajdę powieść dla młodzieży – i to tej młodszej. Może sama powieść nie była zła, ale nieładnie tak oszukiwać czytelnika. Okładka „Lare i t’ae” jest łudząco podobna do tej z poprzedniej powieści z cyklu. A czy w środku coś się zmieniło?

Od tragicznych w skutkach zajść opisanych w „Tae ekkejr!” upłynął rok. Dla elfów to co prawda niewiele, ale Enneari już zdążył zatęsknić za towarzystwem swojego ludzkiego przyjaciela, księcia (a teraz już króla) Lermetta. W związku z tym zebrał świtę, aby towarzyszyła mu w ramach poselstwa, i wybrał się do Najlissu. Dopiero tam dowiaduje się, co Lermett robił przez miniony rok. A robił naprawdę niemało, pracował prawie ponad ludzkie siły. Wszystko to dlatego, że nie tylko nad Najlissem, ale też nad pozostałymi siedmioma królestwami Zarzecza, a także nad stepem, zawisła groźba nieuchronnej zagłady (i tym razem nie jest to zły władca rządny władzy nad światem).

Autorka ciągle opisuje królestwa baśniowo szczęśliwe, niczym Hobbiton sprzed awantury o Pierścień. Tym razem byłam na to przygotowana, więc nie zżymałam się na przepiękne, czyściutkie miasta, w których szczęśliwi i nieodmiennie bogaci (w swojej klasie) mieszkańcy wiodą żywot wierny królowi. Wiadomo, Ratkiewicz to nie Martin, hiperrealizmu nie będzie (może to i dobrze, dzięki temu książkę czyta się bezstresowo). Już jej nawet ten nieszczęsny leszczynowy miód (musi, produkowany magicznie) wybaczę, z jednej przyczyny. Mimo że świat przez nią opisywany jest nienaturalnie wręcz sielski, znalazło to przeciwwagę w bohaterach.

W kwestii bohaterów sporo się bowiem od poprzedniego tomu zmieniło. Co prawda ciągle są albo czarni, albo biali i zazwyczaj nie ma problemu z rozpoznaniem, kto jest kim, ale tym razem ci źli są naprawdę źli, a nie tylko o tym zapewniają. Jeśli ktoś jest psychopatą, uwielbiającym znęcać się nad słabszymi, to czytelnik nie tylko będzie miał okazję sprawdzić, co się dzieje w jego głowie, ale także zobaczyć przy pracy. Dodaje to postaciom wiarygodności, a w połączeniu ze sprawnym warsztatem autorki potrafi sprawić, że momentami ciarki przechodzą po plecach. Z drugiej strony, wszystko jest tak zrównoważone, aby czytelnika nie zniesmaczyć ponad miarę. Dodatkowy smaczek to zaskakująca zmiana frontu, ale nie zdradzę, w którą stronę.

Postacie negatywne wyszły znacznie lepiej niż poprzednio (czyli po prostu dobrze), ale i bohaterowie pozytywni zmienili się na plus – i nie chodzi tu o metamorfozę charakteru, ale raczej o bardziej wiarygodne jego ukazanie. Lermett co prawda dalej jest wszechstronnie uzdolniony i we wszystkim najlepszy, ale irytująca łatwość działania, jaką mieliśmy do tej pory okazję oglądać, gdzieś się ulotniła. Mamy więc króla zmęczonego, zmagającego się z problemami, chociaż ciągle wybitnie uzdolnionego. Dotyczy to właściwie wszystkich bohaterów.

Autorka jest też bardziej powściągliwa, jeśli chodzi o humor. Sytuacyjny wymieniła na językowy, a i tego ostatniego jakoś mniej. Nie znaczy to jednak, że powieść straciła na ogólnej lekkości. Prawdę mówiąc, styl Ratkiewicz nie pozwala na pisanie w cięższym tonie (a przynajmniej sprawia, że nie sposób sobie tego wyobrazić). Dlatego też można powiedzieć, że mimo mrocznych momentów „Lare i t’ae” jest powieścią radosną.

Powieść jest zdecydowanie mniej infantylna niż „Tae ekkejr!”. Bliżej jej do pełnokrwistej, epickiej fantasy niż do młodzieżowej humoreski. I raczej nie polecałabym go dzieciom, chociaż młodzieży jak najbardziej. Podoba mi się ta przemiana, toteż z czystym sercem mogę zachęcić wszystkich miłośników dobrej, rozrywkowej fantastyki do przeczytania. Tym bardziej, że przy lekturze można się doskonale obejść bez znajomości poprzedniego tomu.

Recenzja dla portalu Insimilion.

Tytuł: Lare i t'ae
Autor: Eleonora Ratkiewicz
Tytuł oryginalny: Ларе-и-т’аэ
Tłumacz: Ewa Białołęcka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok: 2012
Stron: 515

8 komentarzy:

  1. "Tae ekkejr!" bardzo szybko zdobyło moje serce i przypadło do gustu. Głównych bohaterów i ich utarczki polubiłam z miejsca. Łatwo przychodziło im wywołać u mnie uśmiech. Zatem od "Lare i t'ae" wymagałam dużo, może zbyt wiele? Zatem trochę się zawiodłam, szczególnie, że pomysł z nadciągająca katastrofą był świetny. Jednak nużyło mnie to czekanie, aż w końcu władcy i ich przedstawiciele podejmą decyzję, która byłą odwlekana przez całą książkę. Mimo wszystko czas przy czytaniu spędziłam bardzo przyjemnie, a sami bohaterowie mnie nie zawiedli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się nie zawiodłam, bo do głowy mi nie przyszło zakładać, że sprawa będzie dotyczyć budowy - od początku nastawiałam się na negocjacje.;) Za to "Tae..." mnie zawiodło - okładka sugerowała jakąś bardziej dorosła, trochę mroczną opowieść, a wydawca nawet się nie zająknął, że to lekka, mocno młodzieżowa i humorystyczna historyjka. Ale czas na czytaniu faktycznie upływa przyjemnie.:)

      Usuń
  2. O, to pozytywne wieści! Miałam wielką ochotę na tę książkę, ale nie chciało mi się szukać pierwszego tomu, a juz przekopywać się jeszcze mniej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz - nie musisz. Za to "Lre..." To całkiem fajna, lekka lekturka.:)

      Usuń
  3. Chyba powoli wyrastam z fantasy :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyrastasz, tylko gust Ci się wysublimował i byle czego nie przełkniesz. A że w fantasy jest bardzo dużo byle czego...

      Usuń
  4. Właśnie zaczynam czytać tę książkę. Muszę powiedzieć, że Twoja recenzja podsyciła moją ciekawość :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...