sobota, 14 lutego 2015

Zmyślenia #12: Chłopakom, których kiedyś kochałam i o tym, dlaczego jednych kocham dalej a innych nie

Miałam nie przygotowywać żadnego wpisu tematycznego z okazji Walentynek i w zasadzie go nie przygotowuję. Po prostu w tygodniu wpadł mi całkiem spontanicznie do głowy pomysł na wpis, który nawet trochę koresponduje z dzisiejszą datą, więc pomyślałam, że czemu nie. Jak być może domyśliliście się po tytule, mowa będzie o tych bohaterach literackich, dla których na przestrzeni lat moje fanowskie serduszko zabiło szybciej. Wobec tego będzie bardzo subiektywny, osobisty, pełen dygresji i chyba najbliższy wpisowi pamiętniczkowemu ze wszystkich notek, jakie tutaj zamieściłam. Jeśli to Was nie odstrasza, zapraszam do wspólnego pokonywania meandrów fanowskiej miłości. 

Odpowiada mi wizerunek gierczanego wiedźmina, więc go tutaj wstawiam.:)
Wierzcie lub nie, ale pierwszym papierowym chłopcem, którego pokochałam był wiedźmin Geralt. W sumie nie ma się co dziwić, zachwycają mnie zasadniczo bohaterowie fantastyki, a z tego wcześniej udało mi się poznać tylko Bilba Baginsa i Drużynę Pierścienia. Dla podstawówkowej mnie nie było tam za bardzo komu fanować (choć całkiem możliwe, że pewną rolę odegrał tu mój smarkaty wiek – do takiego na przykład filmowego Aragorna żywię uczucia znacznie cieplejsze; w ogóle do bohaterów filmowej wersji „Władcy Pierścieni” żywię uczucia cieplejsze niż do tych z książki. Może czas najwyższy odświeżyć sobie powieść, bo od tamtego pierwszego razu w ogóle jej nie czytałam. A to było bardzo dawno). Geralt, jakim go wtedy widziałam, dość mocno wpłynął na to (czy też – był pierwszym, który się wpasował i pomógł skonkretyzować) co do tej pory sprawia, że dla jakiejś męskiej postaci moje fanowskie serduszko zaczyna żywiej bić. Był outsiderem nawet wśród outsiderów, a ja zawsze miałam słabość to tych, którzy z takich lub innych powodów funkcjonowali poza społeczeństwem. Dzięki temu nastoletnia Moreni mogła wiedźminowi powspółczuć (co mi zresztą do tej pory zostało – jakaś tragedia w życiorysie bohatera czy ukryta trauma podnosi jego współczynnik atrakcyjności). Geralt był też całkiem bystrym facetem (w dodatku czasem cynicznym, czasem ironicznym, co dodało mu jeszcze kilka punktów), a przecież fanowanie głupkowi to żadna przyjemność. No i w gruncie rzeczy miał dobre serduszko, a mimo że bohaterowie niejednoznaczni moralnie zawsze wydawali mi się atrakcyjniejsi od tych kryształowo dobrych, to jednak wolę, aby ta niejednoznaczność ciążyła ku jasnej stronie mocy (posługując się nomenklaturą RPG, najbardziej lubię bohaterów chaotycznych dobrych). W każdym razie, Geralt z Rivii po pierwszym spotkaniu zauroczył mnie tak mocno, że do tej pory dziękuję opatrzności za ówczesny brak internetu w domu (przynajmniej nie muszę wstydzić się tragicznych fanfików i kiepskich fanartów rozsianych po sieci).

Geralt jest zresztą jednym z tych chłopaków, których do tej pory kocham, choć może trochę inaczej niż na początku. Jestem mniej skłonna do robienia z niego skrzywdzonego misia (właściwie w ogóle nie jestem skłonna, choć mała szczypta współczucia wobec kogoś, kogo świat traktuje niesprawiedliwie jednak pozostała), lubię mu kibicować jako najlepszemu, papierowemu kumplowi, któremu wady (wcześniej niedostrzegane) tylko dodają charakteru. Choć żeby określić swój ostateczny stosunek do postaci po latach od pierwszego spotkania, musiałabym przeczytać całą historię od początku, a na to na razie się nie zanosi. 

Filmowego Syriusza też bardzo lubię.:)
Drugim na liście był Syriusz Black z serii o Harrym Potterze. Syriusz został moim ulubionym bohaterem od kiedy tylko pojawił się na kartach powieści (od początku mi się wydawało, że z tym oskarżeniem to musi być jakaś ściema). Co ciekawe, jest to postać, którą ciągle bardzo lubię, choć moja opinia i stosunek do niej dość mocno ewoluował. Na początku był dla mnie kimś w rodzaju ostatniego, skrzywdzonego sprawiedliwego (znowu powracamy do kwestii współczucia, prawdaż), który uciekł z więzienia po pierwsze po zemstę, po drugie by chronić syna swojego przyjaciela. Taka bardziej romantyczna i mniej napakowana wersja bohatera filmu akcji. Jakiż silny i intrygujący się wtedy wydawał! Ta wizja silnego, dobrego Syriusza, o awanturniczym usposobieniu, który praktycznie bez szwanku przetrwał kilkanaście lat odsiadki w mamrze statutowo przemieniającym swoich pensjonariuszy w wariatów, towarzyszyła mi aż do ostatniego tomu. A potem przyszła kolejna i kolejna lektura. Syriusz dalej jest moją najulubieńszą postacią z cyklu, ale całkiem inną i w pewnym sensie znacznie lepszą, niż mi się na początku wydawało. Niewątpliwie życie obeszło się z nim paskudnie – nie dość, że w tragiczny sposób zginęli jego najbliżsi przyjaciele (w zasadzie nawet rodzina, w jakimś tam stopniu), to jeszcze został zdradzony przez kogoś, kogo brał za przyjaciela i skazany za cudze zbrodnie. Życie w Askabanie odcisnęło na nim swoje piętno, tak jak i lata ukrywania się po ucieczce: ma problemy z alkoholem, agresją i kontrolowaniem emocji. Właściwie to przydała mu się porządna terapia. Mimo tego, ciągle jest dobrym człowiekiem. Złamanym, sponiewieranym i zatrutym przeszłością, ale szlachetnym. Dzięki temu, czego nie dostrzegłam w trakcie pierwszego czytania serii, Syriusz Black może trochę stracił na ogólnej cudowności, ale zyskał głębię i wielowymiarowość. A dorosła Moreni głębię i wielowymiarowość przedkłada ponad cudowność.

Trochę autoreklamy - tego Lamorę narysowałam w ramach akcji "Jak to widzę?":)
Trzeci na liście, poznany już po założeniu bloga, jest Locke Lamora. Fascynująca postać, idealnie chaotyczna dobra. Gdyby Locke był choć trochę psychopatyczny, zostałby zapewne geniuszem zbrodni, ale on traktuje swoje złodziejskie wybryki jako zabawę – samo osiągnięcie celu to tylko poślednia nagroda, najfajniejsze jest opracowanie planu i późniejsze wprowadzanie go w życie. A im plan bardziej skomplikowany, tym lepiej. Właściwie Locke jest dobrym człowiekiem – dba o przyjaciół, sumiennie wykonuje swoje obowiązki (a że jest święcie przekonany, że jego obowiązkiem jest okradnie bogatych ludzi (nie pytajcie, to skomplikowane) to już trochę jakby inna sprawa), stara się nie krzywdzić niewinnych, jeśli to nie jest konieczne. Gdyby chodziło tylko o to, byłby dość nudny i sztampowy. Ale Locke jest geniuszem, wirtuozem, którego instrumentem są kradzieże. W związku z tym cele eskapad jego i jego przyjaciół są trudne, a plany tychże eskapad absurdalnie skomplikowane. Aż dziwne, że to wszystko zazwyczaj wychodzi. Dodatkowo, jak kocha, to na zawsze. Niesamowity bohater.

Tylko że z czasem zaczęłam zauważać, że Locke jednak nie jest tak wspaniałym materiałem do fanowania. Jego geniusz, jak każdy zresztą, ma swoją cenę – każe mu się skupiać na kolejnym skoku, czasem pomijając środki ostrożności i zapominając o przyjaciołach. Czasem po prostu wychodzi tak, że ktoś przez Lockego umiera, zupełnie nie z jego winy, ale wskutek dających się przewidzieć konsekwencji jego działań. No i ta zdolność do kochania na zawsze… Nie wiem jak wam, ale mi obsesyjna miłość do jednej kobiety poznanej we wczesnym dzieciństwie nie wydaje się przesadnie zdrowym układem. Jest trochę przerażająca właściwie. Trochę to zepsuło nasze fanowskie relacje – życzliwiej za to spojrzałam na towarzysza Lockego, Jeana Tennana. To naprawdę świetna postać. Ma spokojny, zrównoważony charakter klasowego mózgowca, jest wierny jak pies i cierpliwie znosi wybryki swojego przyjaciela, w miarę możliwości ratując mu skórę, jeśli coś pójdzie nie tak. Poza tym to wrażliwy chłopak z odpowiednią ilością traum. Bystry, choć nie tak jak Locke, za to potrafi jak nikt walczyć toporkami. No i, co nie jest bez znaczenia, uwielbia książki.:) Sami rozumiecie, że jest ze mną zdecydowanie bardziej kompatybilny niż Locke. 

Komiksowa wersja Herry'ego Dresdena autorstwa Bretta Bootha. Trochę za bardzo badassowy jak na mój gust, ale daje radę.
Ostatnim punktem na liście moich chłopaków jest stosunkowo niedawno poznany Harry Dresden. Ma wszelkie niezbędne cechy: traumę w życiorysie, odrobinę tajemnicy, swego rodzaju przebojowość i talent do pakowania się w kłopoty (częściowo wynikły ze szlachetności charakteru, która każe mu pomagać potrzebującym. Tak się nieszczęśliwie składa, że potrzebujący, na których się natyka, najczęściej mają potężnych i bezwzględnych wrogów), dzięki czemu nigdy się z nim nie nudzę. Poza tym ma dobry charakter i sporo drobnych wad (jak szarmanckość, doprowadzająca do szału jego najlepszą przyjaciółkę. Co prawda osobiście sądzę, że aż tak szarmancki nie jest, a po prostu bawi go denerwowania Murphy, ale nawet taka interpretacja dodaje postaci kolorytu), które sprawiają, że jest bardziej żywy. Znamy się krótko i właściwie większość opowieści jeszcze przede mną, ale sądzę, że Harry raczej mi się nie zepsuje (a właściwie nie bardziej, niż już to zrobił).

Jak widać, nie ma zbyt wielu bohaterów, którym fanuję. W sumie to chyba dobrze, bo nie lubię się rozdrabniać, a dwóch z listy zostanie ze mną jeszcze przez dłuższy czas. Niemniej, miło byłoby poznać kogoś jeszcze, kto zająłby miejsce na liście. Może w ciągu roku uda mi się.

PS. Chyba zrobię analogiczny wpis z okazji dnia kobiet.:)

22 komentarze:

  1. Ciekawy pomysł na notkę :) Ale mam jedno "ale": Geralt :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba podkradnę i wymienię swoich... ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiechałam przy tym wpisie. Co tam, wręcz szczerzyłam momentami :D. Te dopiski w nawiasach przy opisywaniu postaci, lekka auto i zwykła ironia, opisanie różnicy pomiędzy zakochaniem małolaty a dorosłym spojrzeniem. Cudnie Ci ta notka wyszła :)). Z Władcy Pierścieni uwielbiałam Legolasa, ale chyba dlatego, że najpierw obejrzałam film (dla niego aż trzy razy pierwszą część w kinie xD) i jego wygląd podbił moje trzynastoletnie serce. Potem totalnie rozpływałam się nad nim czytając trylogię, acz teraz jak sobie przypomnę niektóre z nim sceny, to uważam, że jest kompletnym wymoczkiem (i w filmie i w książce). Za to powiem szczerze, że zupełnie nie rozumiem uwielbienia ludzi do Syriusza. Nigdy go nie lubiłam. Nie znoszę ludzi nieodpowiedzialnych i rozchwianych, a on zbyt wiele razy takie cechy przejawiał. Za to zaciekawili mnie bohaterowie Niecnych Dżentelmenów, postaram się z nimi zapoznać bliżej, a przynajmniej dowiedzieć co to i z czym to się je ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję.^^
      Podobnie jak Ty z Legolasem, ja mam z Aragornem.;) Z tym, że akurat on z każdym obejrzeniem filmu zyskuje w moich oczach.;)
      Syriusz teraz lubię i rozumiem otyle, że ma dokładnie te same problemy psychiczne, które często mają osoby, które z w miarę normalnego środowiska trafiły na długi czas do więzienia. Taki realizm nam się tu wkrada.
      Niecnych Dżentelmenów polecam, mam nawet na blogu notki o wszystkich trzech tomach Luncha, ale to głównie zachwyty są.;)

      Usuń
  4. Bardzo ciekawy wpis! A co do szczegółów: Dresdena jeszcze nie znam, Geralt przy powtórce w zeszłym roku sporo stracił w moich oczach (na szczęście nadrabia w grach), z Syriuszem zresztą miałam podobnie (jako nastolatka nie widziałam niektórych jego zachowań, które teraz doprowadzały mnie do szewskiej pasji). Lamorę znam tylko z pierwszego tomu i tak naprawdę wydał mi się jednak nieco nijaki - nadrabiały realia świata. Może ja jakaś za wybredna jestem ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dresdena polecam, uroczy facet.:)
      Co do Geralta, to też się obawiam, że straci przy czytaniu sagi. Ale w opowiadaniach dalej podoba mi się tak samo.:) Syriusza tłumaczyłam w komentarzu dla Gii.;) Co do Lamory, to osobiście bardzo go lubię, choć świat też jest niczego sobie.:)

      Usuń
    2. W takim razie sobie Dresdena odnotowuję na na zaś. Co do Syriusza - może faktycznie masz rację. Tylko że on wcale nie był już taki młody, jak trafił do Azkabanu, a zachowywał się cały czas bardziej jak nastolatek. A przecież nawet James (chyba) dojrzał. Ale może to jest osobna kwestia, a to, o czym piszesz, to jest jeszcze inna rzecz.

      Usuń
    3. Znaczy Syriusz miał 19 czy 20 lat, jak go posadzili, więc na dobrą sprawę był jeszcze gówniarzem. Przy najmniej mentalnie, jak sądzę.

      Usuń
    4. No tak, dla Syriusza przygody z Harrym to był taki substytut tej młodości, którą stracił w więzieniu, a Harry - przyjaciela, którego zabił Voldemort. Racja.

      Usuń
  5. Wiedźmin mi przeszedł już jakiś czas temu, razem z całym Sapkowskim. A z wracaniem do LotRa też różnie bywa, bo jak przed premierą "Drużyny Pierścienia" wzięłam się za czytanie drugi raz, to stwierdziłam, że w sumie się nudzę...

    *wzdryg* Serdecznie nie znoszę grafiki w Dresdenowych komiksach... Najlepiej Dresdena wizualnie utrafiła Mika Kuloda aka Mika Merrylark, jak na mój gust. :) Ale uprzedzam, że jest spoilerowa. Masz, te trzy są dość bezpieczne: 1, 2, 3 (nie wiem czego tak rży, skoro to najbardziej łzawa część... ^^)

    Chyba zrobię analogiczny wpis z okazji dnia kobiet.:)
    Czekam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajny Dresden, ten na ostatnim obrazku trochę przypomina dziesiątego Doktora.;) Ale dla mnie w sumie całkiem fajnymi Dresdenami są panowie (właściwie chyba jedne pan) z okładek, tak więc ten.;)

      Usuń
  6. O, jaki fajny wpis. :) Bardzo lubię tego typu notki, nie wiem czemu, ale uwielbiam czytać różnego rodzaju zestawienia i topki postaci i innych tego typu rzeczy. Chętnie zobaczę też tę wersję z paniami.

    Z Geraltem nie znam się jeszcze zbyt dobrze, ale jak na razie nie pałam do niego sympatią, sama nie wiem czemu. Obecność jakiejś ładnej traumy w życiorysie nieco osładza jego wizerunek (skrzywdzeni bohaterowie to ciekawi bohaterowie, o), ale wciąż. Co do Aragorna - polubiłam go już po pierwszym obejrzeniu filmu, z każdym kolejnym seansem sympatia wzrastała, ale z książki nie pamiętam go aż tak jasno. Do Syriusza mam taką głupią słabość, tak samo jak do Lupina, prawdopodobnie przez opka, które czytałam kiedy byłam młodsza. ;) Lamora jakoś mnie nie urzekł, ale Dresdena bardzo lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziekuję.^^

      Ja chyba jednak bardziej lubię Geralta z opowiadań niż z sagi (ale opowiadania odświeżam sobie co jakiś czas, więc wiem, że go lubię, a sagę ostatnio czytałam jakoś strasznie dawno, więc nie wiem, jak bym go teraz odebrała). Z Argornem mam mniej więcej tak samo jak Ty.:) O, Lupin też była fajny, nie wiem, dlaczego Rowling musiała zamordować wszystkie fajne postacie (w zasadzie wcale nie jest w tym lepsza od Martina, tylko że on swoich morduje regularnie na przestrzeni tomów, a ona swoich masowo na koniec ostatniego).

      Usuń
  7. A ja pałam nieskończoną miłością do Remusa Lupina. Wróżyłam nam szczęśliwą przeszłość i przyszłość, gdy pojawiła się Tonks. Nieoczekiwanie i ją pokochałam, choć do trójkąta nigdy nie doszło Nie zmienia to jednak faktu, że nigdy nie pogodzę się UWAGA SPOILER UWAGA SPOILER z ich śmiercią. W moich marzeniach Lupin i ja radzimy sobie z jego przypadłością. A czasem zamiast Lupina w roli głównej występuje Syriusz.
    Eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rowling w ogóle ma smykałkę do uśmiercania najfajniejszych postaci. Do tej pory nie mogę jej tego wybaczyć.

      Usuń
  8. Ależ fajna notka! Zanim zaczęłam czytać, zrobiłam sobie szybciutko własny spis w głowie, wepchnęłam tam Pirxa, Locke’a Lamorę, Reda Shoeharta - a potem się w tę głowę klepnęłam. Zapomniałam bowiem, że kiedyś popełniłam mały wpisik o ulubionych bohaterach literackich i tam mam to jak na talerzu.
    http://mcagnes.blogspot.com/2011/05/literatura-mezczyzni-ci-ulubieni.html
    Więc już mogłam czytać, ciekawa byłam, czy coś nam się pokryje. Lamora. Ale w tej zamierzchłej notce tego nie ma, to świeża miłość.

    A co do Władcy Pierścieni, to jeszcze może Legolas, ale TYLKO filmowy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Choć z Twoją notką raczej nic mi się nie powtarza, a większości nawet nie znam.

      Usuń
  9. Super notka! No więc tak, jeśli chodzi o mnie to mam wielką, wielką słabość do Wiedźmina, Aragorna (filmowego), oraz Locke'a Lamorry. Mam również słabość do profesora Snape'a, ale taką nieco mniejszą. Natomiast moją pierwszą papierową miłością był na pewno Tomek Wilmowski z cyklu Szklarskiego - doskonale potrafiłam sobie wyobrazić naszą wspólna przyszłość, a filmową Robin Hood - o ten: http://bit.ly/1vfRZd4

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)
      Snape to dla mnie bardzo ciekawa postać, ale raczej do psychoanalizy.:) Za to Tomek wydawał mi się tak idealny, że aż nierealny - wolałam Stasia Tarkowskiego (choć teraz się tego wstydzę, bo Staś to straszny buc był).

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...