Strony

środa, 1 września 2010

Wcale nie złota - "Żmija" Andrzej Sapkowski


Andrzej Sapkowski lubi twierdzić, że każdy pisarz, zwłaszcza fantasta, bo ich wszak krytyka głównonurtowa po głowach nie głaszcze, a wręcz przeciwnie, winien być profesjonalistą. Profesjonalizm ów winien się objawiać przez dbałość o realia pisanych powieści, a zwłaszcza o to, aby te realia były rzeczywiste. W powieściach dziejących się w innych światach rzeczywistość realiów winna się objawiać tym, że kopiami walczy jazda, a nie piechota i że nie wozi się naładowanych kusz w jukach. W powieściach umieszczonych w naszym uniwersum, ale w czasach historycznych i dawno (lub mniej dawno) minionych, rzeczywistość realiów wymaga więcej wiedzy od pisarza. Tutaj polega ona na tym, że pisarz zadał sobie trud dogłębnego zapoznania się z ówczesnymi czasami, ze zwyczajami tam panującymi i ogólnym kolorytem. Nie zaszkodzi, jeśli zna dokładnie daty i przebieg jakichś tamtejszych bitew, ale tu można wybaczyć drobne przeinaczanie faktów. Do takiego historycznego podgatunku fantasy należy „Żmija”. Tylko mam wrażenie, że w tej książce szanowny autor tak bardzo skupił się na profesjonalizmie, iż zapomniał, że powinien jeszcze jakąś historię do tego opowiedzieć.

Akcja powieści rozgrywa się w czasie wojny w Afganistanie, kiedy to napadło na niego ZSRR. Miejscem akcji również jest Afganistan, a konkretnie Hindukusz. Bohaterem zaś jest żołnierz nazwiskiem Lewart. W czasie służby na zastawie „Gorynycz” spotyka on pewnego węża, tytułową żmiję. Gad to niezwykły, iście jak posążek ze złota wyglądający, gdyż mieni się barwą tego kruszcu od czubka nosa po koniuszek ogona, z wyłączeniem źrenic, czarnych i pionowych. A kto w owe źrenice wpatrywać się zacznie ten… ale o tym możecie przeczytać sami.

Andrzej Sapkowski zaiste bardzo profesjonalnie potraktował swoją najnowszą powieść. Stwierdzę nawet, że wątła fabułka tego profesjonalizmu nie jest w stanie udźwignąć. Wiele stron zajmuje autorowi szczegółowe opisywanie, z jakiego rodzaju broni strzelali do siebie sowieccy żołnierze i mudżahedini, jak się w żargonie nazywali i jak wyglądało życie w afgańskich okopach. Zagęszczenie tego żargonu i fachowego nazewnictwa broni było tak wysokie, że już na stronie 10. odechciało mi się szukać go w słowniczku na końcu książki (naprawdę jest mi dalece obojętne, czym się różni AKS od AKMu i z którego z nich zastrzelono akurat jednego z bohaterów). I wszystko byłoby fajnie, gdyby szanowny autor poprzestał na krótkiej powieści opisującej realia żołnierskiego życia i zmiany, jakie wojna powoduje w człowieku. Ale w którymś momencie autorowi przypomniało się, że przecież jest fantastą i nie godzi się, aby niefantastyczne powieści popełniał. Dokleił tedy magiczną złotą żmiję. I w ten sposób powstała powieść fantasy, która na usunięciu fantastycznych elementów wiele by zyskała.

Już czytając poprzedni cykl ASa, ten o wojnach husyckich, zauważyłam, że szanowny autor uwielbia się przechwalać swoją wiedzą. Wydawało mi się, że niebezpiecznie dryfuje do przystani pełnej pisarzy, którzy uwielbiają naśmiewać się z czytelnika i po dziecinnemu wołać „Zobacz, jestem mądrzejszy od ciebie! A ty jesteś głupi i choćbyś pękł, mądrzejszy ode mnie nie będziesz, o!”. W „Żmii” autor nie zmienił kursu ani na jotę. Doszłam do wniosku, że węża dodał nie tylko dlatego, że przypomniał sobie o obowiązku pisania fantastyki, ale też dlatego, żeby móc się pochwalić znajomością bliskowschodnich mitów na temat węży i ich miejsca w tamtejszych wierzeniach. Pewnie ze dwadzieścia stron takich wywodów by się zebrało. Chciał się też pochwalić znajomością cytatów wszelakich, którymi lubią się w wolnych chwilach przerzucać żołnierze radzieccy. I nawet umieszczenie wśród nich jednego byłego pracownika naukowego jakoś mnie nie przekona o naturalności takiej wojskowej zabawy. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić rzuconych na front wojaków, którzy w chwilach wolnych od ostrzału dyskutują za pomocą cytatów z Orwella.

Cała książka sprawi wrażenie na siłę rozciągniętej, jak stara guma od kaleson. Gdyby ją skrócić (książkę, nie gumę) do jakichś 50 stron, mielibyśmy oryginalne opowiadanko, gdzie styl Sapkowskiego byłby tak samo zachwycający jak w opowiadaniach wiedźmińskich. A na dwustu stronach styl ten gubi się całkiem. Gdzieniegdzie tylko błyśnie, ale humoru już wcale doszukać się nie można. Zdaję sobie sprawę, że tematyka zabawna nie jest, ale bez trudu można by przemycić tu i ówdzie odrobinę językowego żartu, bo w takim, jak mi się zdaje, szanowny autor się specjalizuje. A tak mamy pisarza na pół gwizdka, gdzie doszukać się tego, co w nim zawsze ceniłam nie sposób.

Podsumowując, zawiodłam się na ASie srodze. „Żmiję” można sobie odpuścić, gdyż całe jej złoto okazało się tombakiem jeno. Bardzo profesjonalnie podrobionym, aż sama dałam się nabrać.

Tytuł: Żmija
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: NOWA
Rok: 2009
Stron: 230

18 komentarzy:

  1. Podarowałem sobie Żmiję mimo miłości do fantastyki wszelakiej. Dobrze, że tylko umocniłaś mnie w mojej decyzji:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie słyszałam ani jednej pozytywnej opinii o tej książce. I jakoś mnie do niej nie ciągnie. Z resztą do Sapkowskiego w ogóle mnie nie ciągnie ^^

    A co do: "Po prostu trudno mi sobie wyobrazić rzuconych na front wojaków, którzy w chwilach wolnych od ostrzału dyskutują za pomocą cytatów z Orwella."
    Wiesz... Jeżeli to byli Rosjanie, to jest całkiem możliwe ;) Choć nie czytałam książki, więc nie wiem co i jak było ^^

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, ja jednak spróbuję, oczywiście gdy książka sama mi wpadnie w ręce, bo szukać jej na siłę nie będę. Chociaż ja też jeszcze nie czytałam pozytywnej opinii na jej temat, to Twoja, wbrew zamierzeniom - mnie zaintrygowała. Może dlatego, że w ogóle piszesz dobre recenzje, ale ta jest świetna:)
    Przed Twoją recenzją Żmiją się nie interesowałam, a teraz - zachciało mi się ją przeczytać. Może dlatego, że ja lubię te drobiazgowe opisy?

    OdpowiedzUsuń
  4. podsluch - Możesz pozostać w swoim postanowieniu bez żalu.;)

    Aria - A ja nawet jedną pozytywną znalazłam (chyba na Biblionetce, ale nie pamiętam dokładnie). Mimo, że Cię nie ciągnie, to i tak Ci polecę opowiadania wiedźmińskie (w tomach "Miecz przeznaczenia" i "Ostatnie życzenie"), ale ostrzegam z góry, że to fantasy zupełnie inna niż u Canavan.:)
    Owszem,głównie Rosjanie, chociaż nie tylko.;) Mimo wszystko, to mi się jakieś groteskowe wydaje...

    Joanna Gołaszewska - Dziękuję:) Wiesz, tu chyba chodzi głównie o wprowadzanie w błąd czytelnika. Gdyby usunąć żmiję z opowieści i wydać to jako normalną powieść wojenną, ludzie nie czuliby się oszukani i lepiej książkę przyjęli. Ale skoro lubisz drobiazgowe opisy broni, to nie zatrzymuję.;)

    OdpowiedzUsuń
  5. (Piszę pod tą notką, bo trochę się obawiam, że przeoczyłabyś komentarz pod poprzednią;).
    Przede wszystkim - bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i ów cytat o skali feministycznej, poniekąd zabawny. Zachęciłaś mnie tym samym do jakiegoś spotkania z Sapkowskim, dotąd starannie przeze mnie omijanym. Oczywiście, stosując się do zaleceń, nie zabiorę się za "Żmiję", poszukam czegoś innego.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Moreni, uwierz mi na słowo, że nie jeden przepity pijaczek-Rosjanin może Cię zaskoczyć swoja wiedzą o literaturze, sztuce i muzyce, a co dopiero żołnierze. Nie mówię, że wszyscy Rosjanie tacy są. Jednak w tej kulturze z literaturą żyje się za pan brat i jest ona stałą częścią życia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Teraz może być już tylko lepiej... kto wie, może autor odbije się od dna i jeszcze nas czymś miłym zaskoczy? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. kasejusz - Bardzo zachęcam do Sapkowskiego, polecam szczególnie wspomniane wyżej opowiadania wiedźmińskie.:)

    Aria - To przynajmniej kwestię logiki takiej sceny mamy wyjaśnioną.:) Co nie zmienia faktu, że w zestawieniu z wojennymi okropieństwami wygląda ona dość groteskowo.

    imantra - Mam taką nadzieję.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. "Tylko mam wrażenie, że w tej książce szanowny autor tak bardzo skupił się na profesjonalizmie, iż zapomniał, że powinien jeszcze jakąś historię do tego opowiedzieć." - lepiej nie mogłabym tego wyrazić.

    Świetna recenzja słabej książki :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie czytałam nic Sapkowskiego. Z tą książką jednak się powstrzymam. Ale mimo słabej książki wyszła Ci świetna recenzja ;P

    OdpowiedzUsuń
  11. Zdanie "Tylko mam wrażenie, że w tej książce szanowny autor tak bardzo skupił się na profesjonalizmie, iż zapomniał, że powinien jeszcze jakąś historię do tego opowiedzieć" podsumowuje moją opinię o tej powieści. Recenzja skądinąd bardzo dobra, z nerwem napisana, świetnie mi się czytało. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. W pełni nie zgadzam się z tą opinią, sam czytałem "Żmiję" i uważam, że jest to wspaniała powieść obyczajowo-fantastyczna, z elementami historycznymi, w której każdy znajdzie coś dla siebie: miłośnicy wojskowych klimatów atmosferę jaka panowała wśród żołnierzy oraz opisy ich sprzętu, ci co lubią humor mogą śmiać się nad przeklinaniem wojaków, fani powieści obyczajowych mogą zobaczyć jak potoczą się losy żonierzy po demobilizacji, zapalenonych historyków napewno zaciekawią autentyczne wątki z różnych wieków, a miłośnicy fantasy mogą patrzeć jak lewart ulega różnym wizjom, oraz jak żmija przenosi go w czasie. Sapkowski stworzył bardzo orginalną książkę, ponieważ jak mało która powieść fantastyczna nie zawiera ona różnych troli itp. oraz jej czas akcji współczesny.
    Z czystym sumieniem polecam tę książkę.
    A co do recenzji, to moim zdaniem jest napisana dziecinnie i ciężko ją nazwać nawet recenzją.

    OdpowiedzUsuń
  13. Tylko mam wrażenie, że w tej książce szanowny autor tak bardzo skupił się na profesjonalizmie, iż zapomniał, że powinien jeszcze jakąś historię do tego opowiedzieć.
    Ano "Żmija" w jednym zdaniu...

    Zgadzam się też z "rozciąganiem". "Żmija" jest za długa na opowiadanie, ale powieść to wciąż nie jest. To jest rozwodnione... coś.

    A nieco offtopicznie dodam, że te prawie przysłowiowe już napięte kusze w jukach niespodziewanie zyskują inny wymiar, eee... skojarzeniowy :) gdy je zestawić z "Azincourt" Bernarda Cornwella, gdzie jedna kusza jest celowo przewożona napięta i nie tylko ma to wyjaśnienie (w sensie motywacji postaci), ale i konkretne zastosowanie fabularne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozwiń może kwestię kuszy, bo Cornwella nie znam, a ciekawam.;) O jakąś ideologię chodziło?

      Usuń
    2. Ha, w tym rzecz, że nie (u Cornwella wszelkie ideologie są w dawkach miligramowych, jeśli w ogóle). To było rozegrane, by tak rzec, od bardzo praktycznej strony. Zastosowania fabularnego nie będę Ci spoilerować, ale co do motywacji: kusza jest stosunkowo nieduża, ale precyzyjna, taka luksusowa zabawka. Co nie znaczy, że jest łatwa w użyciu. Bohater, wielkie chłopisko, naciąga ją prawie jednym palcem, ale jego dziewczyna nie daje rady nawet z dźwignią, choć bardzo chciałaby. Jej zainteresowanie nasuwa mu myśl, że miałaby się czym bronić, gdy jego nie będzie w pobliżu. Wobec tego pakuje do worka kuszę napiętą, w nadziei, że łęczysko po jakimś czasie zwiotczeje. Czyli ten stereotypowy pisarski błąd jest tu odwrócony, bo obiektywnie, także z punktu widzenia postaci, kusza byłaby uszkodzona, ale ta dziewczyna nie potrzebuje przecież kopa, który na dwieście kroków przejdzie przez płytową zbroję razem z zawartością, tylko krótkodystansowej broni, której w ogóle będzie w stanie użyć.

      Pisałam trochę o "Azincourt" tutaj, o ile to nie problem, że po angielsku... :} Ale sama książka wyszła w Polsce i przekład nawet jest w miarę przyzwoity.

      Usuń
    3. Czyli to jest ten przypadek, kiedy autor napisał "bzdurę", a potem ją ładnie i logicznie uzasadnił. Takie lubię nawet bardziej, są ciekawsze od sytuacji logicznych już na pierwszy rzut oka.;)

      W angielskim co prawda orłem nie jestem, ale jakoś sobie poradzę.;) W sumie Cornwella nie planuję czytać - nie, żebym go jakoś na dzień dobry nie lubiła, to raczej autor z półki "kiedy nie ma nic ciekawszego do czytania".;)

      Usuń
    4. Może nawet nie tyle "potem uzasadnił", bo rzecz wynika w toku fabuły całkiem niewymuszenie; nie sądzę żeby Cornwell w ogóle zamierzał cokolwiek w stylu "a ja właśnie pokażę, że można!". Skojarzenie budzi się dopiero u czytelnika przywykłego do poradników pisarskich i wyliczanek typowych błędów. Dla mnie to po prostu fajny przykład tego, że w literaturze tak naprawdę nie ma ani stuprocentowych recept na poprawność, ani rzeczy, które są absolutnie niedopuszczalne. Co nie przeszkadza, że poradniki i wyliczanki lubię. :)

      nie, żebym go jakoś na dzień dobry nie lubiła, to raczej autor z półki "kiedy nie ma nic ciekawszego do czytania".;)
      Sama odbieram go jako autora bardziej do lubienia niż obowiązkowego zachwycania. :) Inna sprawa, że on miewa strasznego pecha do polskich wydań... Wydawnictwa Erica nie tykaj metrowym kijem, jakby co. Przynajmniej tego co wypuszczali parę lat temu. Ich najnowszego towaru nie znam, bo już boję się sprawdzać...

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.