Strony

sobota, 3 marca 2012

Subiektywne prasowanie #3 - "Nowa Fantastyka" 03/2012

Marcowy numer Nowej Fantastyki nie ma tematu przewodniego. Artykuły są dobrane wyjątkowo eklektycznie, co w sumie wychodzi na dobre, bo każdy powinien coś dla siebie znaleźć. A z okładki spogląda na nas uciekający przed dwoma nieprzyjemnymi bestiami John Carter. Dla mnie bomba, od miesiąca czekam na premierę, a tu redakcja postanowiła mi podsunąć artykuł o tym nieznanym w Polsce, choć kanonicznym bohaterze.

Ale może po kolei. Zanim przejdziemy do tematu z okładki, mamy jeszcze felietony. Po standardowych tekstach wprowadzających i zapowiedziach na marzec, mamy felieton Jakuba Ćwieka, który można uznać za dalekie echo afery z ACTA. Autor co prawda Ameryki nie odkrywa, ale porusza dość ważne kwestie, a wizja tytułowej „Gry w krzesełka” bardzo przypadła mi do gustu. Wokół podobnej tematyki krąży felieton Rafała Kosika, tyle, że autor wziął sobie najwyraźniej za cel uświadomienie czytelnikom, że prawa autorskie są potrzebne. Mnie przekonywać nie musi, ale przyznam, że robi to bardzo rzeczowo (tylko przykład ze spontanicznym kopiowaniem kufla piwa, jako rzeczą absurdalną, trochę nietrafiony – drukarki3D są coraz tańsze i pewnie za kilka lat każdy będzie mógł sobie wydrukować idealną kopię ulubionego bibelotu). Jak już od felietonów zaczęłam, to może dokończę. „Urodzeni, by być złymi” Petera Wattsa porusza ciekawy temat – dlaczego naukowcy piszą przeważnie bardzo drętwą fantastykę, skoro logicznym wydaje się, że SF powinno im wybitnie wychodzić. Tekst jest częścią większej całości (coś jakby podcykl) i już się nie mogę doczekać kolejnych. Łukasz Orbitowski również zajmuje się ciekawym tematem: co tworzy w twórcy, bo przecież niekoniecznie jego świadomy byt. Rozważania zainspirowane były filmem „Nagi lunch”.

Artykuły w marcowym numerze również wypadają ciekawie. Pierwszy to „Fantastyka, kobieca przygoda” i jak łatwo się domyślić, traktuje o polskich paniach piszących fantastykę. A że same opisy pań byłyby raczej suchawe, autorka okrasza je obficie sporami z teorii literatury rodem, dotyczącymi zagadnienia, czy istnieje coś takiego, jak literatura kobieca, a jeśli tak, to co to jest. Te rozważania są może nawet ciekawsze od samych piszących pań. Potem przechodzimy do sekcji filmowej, gdzie dostajemy słowo o Tarsemie (właściwe nazwisko to Tarsem Dhandwar Slngh) – wybitnym, choć ekscentrycznym reżyserze. Widzom znany jest z „Celi” czy „Magii uczuć” („The fall”), a ostatnio z filmu „Immortals”. Żeby zgrabnie połączyć temat filmowy z literackim, jest też okładkowy artykuł o Johnie Carterze. Nie dotyczy on filmu, a genezy książki, czyli kto Johna wymyślił, kim John jest i gdzie w bibliotece można go znaleźć. Najciekawszy jednak jest opis perypetii, przez jakie przechodziła książka, zanim, w bez mała 70 lat po pierwszych przymiarkach, udało się ją zekranizować. W cyklu „Lamus” zaś mamy kolejnego zakurzonego autora, którego można by określić mianem piszącego fantastykę, mianowicie Aleksandra Junoszę-Olszakowskiego. A jakby w zestawie, artykuł na temat popularnej ostatnio fantastyki historycznej. Chociaż osobiście za takową nie przepadam, tekst wydał mi się ciekawy – zwłaszcza, że autor celnie wytyka przywary magicznych huzarów czy alternatywnych krzyżaków. Na koniec wspomnę jeszcze o cyklu rad dla piszących: w tym miesiącu omawiany jest punkt widzenia (czyli narracja). Ciekawe uwagi ma pan Sullivan.

Teraz słów kilka o opowiadaniach. Mamy ich sześć, w tym cztery polskie. „Najlepszy hycel w mieście” Tomasza Przewoźnika pokazuje nam ciekawy świat, w którym hycle zajmują się odłowem modyfikowanych genetycznie, zdziczałych psów. Niemniej, tekst sporo traci przez to, że autor zbyt słabo zarysował emocjonalność bohatera, co jest kluczowe dla uzyskania odpowiedniej mocy pointy. „Lilka” Radosława Raka jest za to opowieścią leżącą gdzieś pomiędzy fantasy a horrorem i zasługuje na miano najlepszego polskiego opowiadania numeru. W „Legendzie” Tomasza Kaczmarka dostajemy opis całkiem intrygującego (o ile to dobre słowo) psychopaty, problem w tym, że niewiele dostajemy poza tym. „Całą prawdę o Amgleterre” czytało mi się całkiem miło, ale ponieważ historia Związku Radzieckiego nie leży w kręgu moich zainteresowań, mam wrażenie, że coś mi umknęło. „Księga Feniksa (Fragment większej księgi)” Nnedi Okorafor jest moim skromnym zdaniem najlepszym opowiadaniem numeru. Niby to krótka historia pensjonarki domu dla eksperymentów genetyczno-wojskowych, ale siłę wyrazu ma porażającą. W „Magii” Leonid Kaganow w interesujący sposób zmieszał rzucanie uroków z technologią, a to wszystko w postapokaliptycznym świecie. Tekst ze wszech miar godny polecenia.

Poza tym na czytelników czekają jeszcze recenzje z wszelkich dziedzin popkultur oraz konkursy. Warto zajrzeć.

12 komentarzy:

  1. Pozostały mi jeszcze opowiadania. Miałam niesamowitego banana na twarzy, kiedy wstępnie przejrzałam numer - jakby pisany dla mnie: kobieca fantastyka, Tarsem, John Carter oraz historia w fantastyce. Przez to brak opowiadania Le Guin okazał się nadzwyczaj łatwy do przełknięcia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w zasadzie tak samo - tylko Tarsem mnie ani ziębił, ani grzał.;) Szkoda tej Le Guin, ale tak to się kończy, jak manager namota.:(

      W sumie ciekawa jestem, czy Twoja opinia o opowiadaniach pokryje się z moją.:)

      Usuń
    2. Specjalnie nie czytałam Twojej opinii o opowiadaniach. Na dniach powinnam się wyrobić. Póki co gapię się na okładkę - bije z niej przyjemna przestrzeń.

      Tarsema znam jedynie z "The Fall" - filmu, który zaczarował mnie opowieścią, obrazem i zapoczątkował fazę na Lee Pace'a (który zagra w Hobbicie). Trochę się krzywiłam, jak wywleczono kino indyjskie.

      Usuń
    3. Ja go właśnie w ogóle nie znam. Jedyny z wymienionych w artykule filmów, jaki kojarzę choćby z tytułu, to "Immortals". Ale nie powiem, zainteresowałam się "The Fall", bo zapowiada się coś niezwykłego.

      Usuń
  2. Szybka jesteś w tym miesiącu! :) U mnie zostało jedno polskie opowiadanie i teksty zagraniczne, ale jak do tej pory numer bardzo mi się spodobał. Watts mnie pozytywnie zaskoczył - w końcu nic mnie w jego tekście nie irytowało. Najlepszy hycel mnie też nie porwał - niby świat potencjalnie ciekawy, ale sam tekst nie potrafi zainteresować, Lilka mi się podobała, Legenda intrygowała choć końcówka rozczarowała, a reszta przede mną :) Wrażenia z całości pewnie za tydzień :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakoś tak wyszło, że w dwa dni przeczytałam artykuły i doszłam do wniosku, że nie ma co odkładać opowiadań.;)

      A co Cię wcześniej irytowało u Wattsa, bo najwyraźniej przeoczyłam? Podpowiem, że opowiadania zagraniczne wypadły lepiej, niż rodzime.;)

      Usuń
    2. W 1/2012 zakończenie, w 2/2012 zamienne stosowanie pojęcia socjopata i psychopata, choć o ile dobrze kojarzę tekst był raczej o socjopatach A teraz mi się podobało - zwłaszcza że się z nim generalnie zgadzam i uważam, że problem języka dotyczy nie tylko naukowców piszących sf, ale generalnie ludzi robiących kariery naukowe. Abstrahując od szczerej prawdy, że teksty niezrozumiałe wydają się odbiorcy mądrzejsze (oczywiście o ile odbiorca nie jest mądrzejszy od autora i nie przejrzy, że za zasłoną trudnych słów nie kryje się nic wartego uwagi), dążenie do możliwe największej precyzji języka bardzo silnie odbija się na walorach artystycznych tekstu, o ile przy naukowych publikacjach można mówić o takich walorach. Sama widzę po sobie jak już tylko studia zubożyły mój język, bo akurat na moim kierunku każde słowo miało tak określone znaczenie, że jego zastąpienie innym - zwłaszcza dla studenta - było ryzykowne. W efekcie teksty robią się drętwe dla odbiorcy - bo w trakcie pisania autorowi zapewne wydają się po prostu przejrzyste :)

      Usuń
    3. Też się z nim w tej kwestii zgadzam. Pamiętam, że przy pisaniu licencjatu odpóściłam sobie całkiem dbanie o formę (nie mylić z poprawnością!) tekstu, bo takie np. unikanie powtórzeń było niemożliwe (wystarczy wspomnieć, że sowa, sówka i sóweczka to już zupełnie inne zwierzęta są...). Ta drętwota tekstów naukowych bywa porażająca.

      Usuń
  3. Z prozy polskiej tylko "Lilka" dobra."Hycel" - typowy średniak. Niewykorzystany potencjał pomysłu (te psy to mogło być cokolwiek, przed czym mogłaby chronić skóra). Początek ciekawy, a potem zwyczajna nuda przez duże D. I zero wynagrodzenia na końcu. Irytujące też było podkreślanie puenty, żeby czytelnik przypadkiem nie przeoczył. "Legenda" to interesujący pomysł i nic ponadto, bo wykonanie, psychologia z d*** zwyczajnie. Dialogi dno. O "Całej prawdzie" nie powiem nic, póki nie przeczytam raz jeszcze tego tekstu. Chyba nie zrozumiałem zamysłu (przy czy podkreślam, że drugie czytanie może z braku chęci może nie mieć miejsca - sądzę, że nie warto dłubać przy tym opowiadaniu, gdyż żadne halo to nie jest). Proza Okorafor to koszmarny język. Ale może to być zwyczajnie wina tłumacza, więc pomińmy to. Czytając ten tekst, widziałem "Podpalaczkę". Tyle w temacie, bo podpalaczka była genialna, a to opowiadanie jest średniakiem. Za to "Magia" bardzo bardzo mi się. Generalnie dwa teksty warte uwagi, reszta nie podeszła. Słaby numer, a NF czytuję i uwielbiam i cenie sobie bardzo. Ale nie marcową tego roku :/
    Iwanowan (jako anonim, bo jeszcze nie jestem zarejestrowany.).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie się zgadzam, ale w szczegółach niekoniecznie. Bo te psy w "Hyclu" faktycznie można zastąpić, ale wtedy trzeba doliczyć kilka stron tekstu na wyjaśnienie a) skąd się to plugastwo wzięło, dlaczego go tak dużo wszędzie i dlaczego zwłaszcza wokół ludzkich siedzib i b) dlaczego polujących na to nikt nie lubi, skoro popkultura od lat wmawia nam, że faceci strzelający do kosmitów i mutantów są super i cool (chociaż wyalienowanie tytułowego hycla zostało o wiele zbyt słabo podkreślone przez autora). Jedyne, co mi tu pasuje bez komplikacji, to szczury, ale wtedy trzeba obmyślić inną strategię łowów, a z tym i fabułę.

      Nie zgadzam się też z tym, że Okorafor ma koszmarny język. I że "Podpalaczka" była genialna, bo poległam po kilkudziesięciu stronach.;) Natomiast fakt, że gdyby porównywać fabułę i intrygę, "Magia" wypada o niebo lepiej. Ale na mnie w "Księdze Feniksa" (chociaż uważam, że tytuł powinien brzmieć raczej "Księga Feniks") wrażenie zrobiła głównie atmosfera i psychika bohaterki.

      Usuń
    2. Z "Hyclem" masz oczywiście rację. Tyle tylko, że psy (szczury, czy cokolwiek by to nie było) były zaledwie pretekstem to opowiedzenia innej historii (puenta). I jako pretekst zostało im poświęcone zbyt wiele miejsca, bo to nie jest o nich opowieść. Masz interesujący świat, czytasz, chcesz czytać, bo to jest ciekawe. Jak mówiłem - interesujący początek, potem rozwinięcie... i nagle się okazuje, że historia jest nie o tym. Akcja z psami nie ma zakończenia. Ona się pojawia, przebiega,urywa. Potem jest puenta nie odnosząca się do tej historii, tylko do samego hycla (który mógł nie być hyclem, tylko łapać szczury i też by pasowało). Z całego (długiego) zamieszania w środku (tak powiem, żeby niepotrzebnie nie spojlerować) nic nie wynika. Tam nie ma zakończenia. Jest akcja, jest fajnie, i co? Nic. Zatem po co ono? Po co ukazywanie całej akcji z psami. Ano po to, żeby czytelnik się fajnie bawił. Dodamy puentę i będzie git. Historia to początek, rozwinięcie i zakończenie. Ale zakończenie historii, a nie zakończenie jej początku, a w środku długie o czym innym mogące być o czymkolwiek.

      Okorafor czy tłumaczowi brakuje plastyczności. Ciężko mi się czytało, potykałem się co kilka zdań. Tekst powinien płynąć,a tutaj miałem wrażenie, że jadę po wertepach. Może moja wina, nie wiem.

      Co do podpalaczki nie ma sensu się chyba spierać. Nigdy nie czułem potrzeby przekonywania kogoś do uznania książki za genialną, skoro nie mogła się przebić. No i własnie, dyskutowanie o książce dwóch stron, z których jedna przeczytała kilkadziesiąt stron, a druga całość kilkakrotnie też nie ma sensu.

      Z pozdrowieniami, Iwanowan
      Ps. fajna stronka :)

      Usuń
    3. A widzisz, bo my do tego "Hycla" podchodzimy z dwóch różnych stron.:) Dla Ciebie to jest opowiadanie akcji, które urywa się w połowie i nie ma zakończenia. Ja je odebrałam jako próbę ukazania psychologizacji postaci - odrzucenia społecznego i lęku - w której autor tej psychologizacji poświęcił za mało miejsca. A wyszło takie coś ni pies, ni wydra, co ani z mojego, ani z Twojego punktu widzenia nie jest do końca fajne. A co do samej akcji, to fakt, też mi się jakoś tak dziwnie urwana wydała. Może gdyby autor poświęcił więcej uwagi na opisanie załamania bohatera, jakie wywołała, albo jakichś bardziej "sensacyjnych" konsekwencji,wyszłoby to lepiej. A tak mamy 2 zdania i zakończenie ni przypiął, ni wypiął.

      Dyskusji o Oflakor i "Podpalaczce" chyba, jak zauważyłeś, nie ma sensu ciągnąć, bo to o degustibusach i do niczego nie doprowadzi.:)

      Również pozdrawiam
      PS. Dziękuję:)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.