Strony

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Pisarz o swoim natchnieniu - "Wielkie małe życie" Dean Koontz


Każdy z nas (no, prawie każdy) miał kiedyś niezwykłego przyjaciela na czterech łapach, takiego jedynego w swoim rodzaju, któremu inni pupile, mimo iż tak samo kochani, nie mogli dorównać. Jeśli jest się pisarzem, malarzem, fotografikiem czy czymś podobnym, człowiek może takiemu pupilkowi wybudować pomnik – może nie trwalszy, niż ze spiżu, ale taki na miarę możliwości, aby niesamowitość zwierzaka krzewić wśród innych. Ponieważ Dean Koontz jest pisarzem, i to całkiem wziętym, postanowił swojej ukochanej psicy wystawić pomnik literacki – i napisał „Wielkie małe życie”.

Dean Koontz jest znanym amerykańskim pisarzem, jakby ktoś nie wiedział. Zawsze uwielbiał psy i od lat jest blisko związany z organizacjami szkolącymi psich towarzyszy dla osób niepełnosprawnych, jednak własnego czworonoga zdecydowali się z żoną przygarnąć dość późno. W końcu pies to ogromna odpowiedzialność, a oni pracowali po dwanaście godzin dziennie… Niemniej, w 1998 roku w ich domu pojawiła się Trixie, trzyletnia golden retriverka, która z powodu problemów ze stawem łokciowym nie mogła już służyć niepełnosprawnym pomocą. Jak twierdzi sam autor, ta psina może nie zmieniła jego życia, ale z pewnością zmieniła go jako człowieka. 

Tych, którzy znają twórczość Koontza, może dziwić, że autor, który raczej straszył lub konstruował dynamiczne i pełne napięcia thrillery, na starość popadł w sentymentalizm i wspomina pieska. Ale, jeśli bliżej przyjrzeć się powieściom pana K., od razu widać, że psy zawsze darzył szczególnym uczuciem. Śmiem twierdzić, że spośród wszystkich postaci, najlepiej wychodziło mu właśnie te czworonogi (labrador z „Opiekunów” to jedyny bohater Koontza, który na dobre zapadł mi w pamięć). Nic więc dziwnego, że w końcu postanowił swoją miłość do najlepszego ze wszystkich psów i wspomnienia ubrać w słowa.

Książka ma postać krótkich esejów-migawek, opisujących sceny z życia suczki i jej właścicieli. Wyłania się z niej (książki, nie suczki) obraz niezwykle inteligentnego psa (co nie dziwi – psy przechodzące szkolenia towarzyszy osób niepełnosprawnych to intelektualna elita) o nietuzinkowym charakterze, niespotykanej intuicji i uwielbiającego ludzi. Zaiste nie da się panny Trixie nie lubić i nie wyczuć, jak bardzo kochali ją właściciele.

Jednak mam z tą książką pewien problem. Tak jak wczesne powieści Koontza (w których się swego czasu zaczytywałam) są pełne emocji trafiających bezpośrednio do czytelnika, tak w późniejszych pojawia się bariera, sprawiająca, że w książkach są tylko cienie uczuć. Tu jest tak samo. Czytając, zdawałam sobie sprawę z tego, jak wiele Trixie znaczyła dla państwa Koontz, ale nie mogłam podzielać tych uczuć. Pojawiały się jakieś zakłócenia. Być może pisarz już po prostu nie jest w formie, ale zdecydowanie spodziewałam się czegoś więcej. Dostałam tylko szczere intencje. 

Cóż, „Wielkie małe życie” nie powala, ale mimo tego jest bardzo przyjemną lekturą o prawdziwej miłości do zwierzęcia, przy której można ogrzać serduszko w ciemny, zimowy wieczór. Polecam ją zwłaszcza fanom psów – osobom, które uwielbiają te czworonogi. Fanom samego Koontza też polecam, bo i o samym autorze można się nieco dowiedzieć – książeczka rzuca światło na zagadnienie „dlaczego najlepszymi postaciami w powieściach pana K. są zazwyczaj psy?”. 

Tytuł: Wielkie małe życie. Wspomnienia o radosnym psie
Autor: Dean Koontz
Tytuł oryginalny: The Big Little Life. A Memoir of a Joyful Dog
Tłumacz: Dominika Cieśla-Szymańska
Wydawnictwo:W.A.B.
Rok: 2010
Stron: 315
 
Książka przeczytana w ramach wyzwania "Z literą w tle".

5 komentarzy:

  1. Takie książki o zwierzętach mnie za bardzo wzruszają, mam książkę o Kocie(bom jednak kociara) i jeszcze nie jestem gotowa na takie upłakanie się z gorącymi rzewnymi łzami.

    Ale książkę dodam do listy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A o jakim kocie? Bo czytałam kilka takich, ale chętnie bym jeszcze przeczytała, bo też generalnie jestem kociarą.:)

      Usuń
  2. Spora odmiana jak na Koontza. Chyba sobie daruję tą pozycję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zdziwiłam, dlatego byłam jej ciekawa (no i dlatego, że zbieram tę serię;)). Okazało się, że jednak wolę "Opiekunów".

      Usuń
  3. Może być przyjemna jednak wiem, że nie jest ona dla mnie;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.