Strony

niedziela, 19 maja 2013

Dzień 2 - Książka, którą lubisz najmniej

"A...B...C..."
Eliza Orzeszkowa

Nie znoszę nowelek pozytywistycznych już od wczesnego dzieciństwa. Czyli mniej więcej od drugiej klasy podstawówki, kiedy kazano nam w ramach szkolnej lektury przeczytać „A…B…C…” Orzeszkowej. Później już w sobie tę niechęć okiełznałam racjonalizmem, kiedy w liceum przychyliłam się do tłumaczenia, że to jakaś tam część historii literatury i wypada znać przykłady (tylko po co aż tyle? W liceum moja klasa dzieliła się na tych, co już trzy razy omawiali „Antka” i na tych, co już trzy razy omawiali „Janka Muzykanta”… Toż to jawna strata czasu.). Ale kto wymyślił, żeby dzieciakom bez żadnego przygotowania teoretycznego dawać coś takiego do czytania? O ile Moreni siedemnastoletnia była w stanie pojąć, że przykłady małoobjętościowych dzieł Orzeszkowej trzeba znać, bo ilustrują ważne trendy w literaturze pozytywistycznej (i ogarniała realia Polski pod zaborami), tak Moreni ośmioletnia była straszliwie znudzona opowieścią o niczym, dziejącą się w nudnych i abstrakcyjnych dla niej realiach. Bo przesłanie tej nowelki jest niestety li tylko patetyczno-patriotyczne i to patriotyzmem niestrawnym dla ośmiolatka, który nie rozumie (dowie się dopiero podczas omawiania, kiedy już się przy lekturze wynudzi i będzie miał głęboko gdzieś wszystko, co z nią związane) dlaczego ta nauczycielka była tak uparta i co w tym wartego naśladowania. Serio, już chyba lepiej byłoby przeczytać „Dobrą panią” – tam przynajmniej omawiano postawy aktualne nawet dziś i możliwe do zrozumienia nawet bez znajomości kontekstu historycznego.

10 komentarzy:

  1. "Antek" i "Janko Muzykant" to z kolei dwa koszmary z mojej szkoły podstawowej... Jak ja ich nie cierpiałam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam to szczęście, że "Antka" omawiałam dopiero w liceum. Ale ci, którzy mieli tę przyjemność we wczesnej podstawówce, wspominali to jak najgorzej. Za to "Janko Muzykant" jakoś dziwnie minie bawił - te wszystkie "dusze krześcijańskie" i "tak ci w boru grało, oj oj!"... Chyba jestem potForem bez serca.^^'

      Usuń
  2. I potem ludzie się dziwią, że dzieciaki nie lubią czytać, jak od małego wciska im się coś takiego. I te dzieci, nie mając w ręce innych książek nie potrafią zrozumieć jak można z własnej woli czytać jeszcze coś spoza kanonu. Ja w gimnazjum byłam traktowana jak odmieniec, bo lubiłam czytać.

    Moją zmorą było "W pustyni i w puszczy". Ale już np. "Przygody Tomka Sawyera" przeczytałam z ochotą.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się "W pustyni i w puszczy" akurat podobało - o, taka fajna przygodówka. A "Tomka Sawyera" nie znam, nie kazali czytać.;)

      Usuń
    2. Ja wymiękłam na opisach przyrody, jakoś mnie wtedy nie interesowały, zwłaszcza że to były takie na kilka stron :)
      Kolejna najgorsza lektura za młodu - "O krasnoludkach i sierotce Marysi" - skończyłam czytać i nie wiedziałam o czym książka w ogóle była

      Usuń
    3. A , to wszystko jasne, bo ja opisy przyrody zawsze lubiłam (choć może nie w takim natężeniu, jak w "Nad Niemnem"). "O krasnoludkach i sierotce Marysi" wspominam bardzo miło, ale to pewnie dlatego, że moje wydanie miało fenomenalne ilustracje i nie mogłam się doczekać kiedy się dowiem o co w tym chodzi.;)

      Usuń
  3. Dziwię się, że wybrałaś "A...B...C...", bo akurat jakoś nie mam złych wspomnień z tą lekturą. Najgorzej wspominam dwie książki: "Syzyfowe prace" i "Latarnika" i nawet nie wiem, którą gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyłącz się do wyzwania, będziesz mogła pomyśleć nad tym zagadnieniem.;P

      "Syzyfowe prace" i "Latarnik" były tak nudne, że od czytania (że zacytuję klasyka) bolały hemoroidy, ale to już był ten etap, w którym mogłam sobie racjonializować, że to przykład czegośtam w polskiej literaturze. Przy "A...B...C..." byłam na to za mała, a nuda w czystej postaci zabija dzieci.;)

      Usuń
    2. Ja przy "Syzyfowych pracach" zasnęłam. Najnormalniej w świecie padłam na ryjek i spałam :D

      Usuń
  4. Ojej! Ja traumatycznie wspominam nowelki pozytywistyczne omawiane w II kl. szkoły podstawowej: "Antka" (ta siostrzyczka wsadzona do pieca :( ) i "Janka Muzykanta", natomiast same realia XIX wieku strasznie mi się podobały od momentu, kiedy w okolicach 3-4 klasy (chyba??) przeczytałam "Tajemniczy ogród" i "Małą księżniczkę" F. H. Burnett, i z własnej inicjatywy pochłonęłam później wszystkie te polskie nowele, których nie omawialiśmy w szkole: "A...B...C...", "Dobra pani", "Nasza szkapa", "Katarynka", "Kamizelka", "Dym", "Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela"... Wrażenia - jak najbardziej pozytywne, czasem tylko przeszkadzały mi smutne zakończenia. Wielką nienawiścią darzę natomiast "Przedwiośnie", które omawialiśmy w liceum i którego, przyznam to otwarcie, nie zmęczyłam - przeczytałam tylko bryk.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.