Strony

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Współcześnie, mitycznie, (pop)kulturowo - "Rzeki Londynu" Ben Aaronovitch

„Rzeki Londynu” zostały na zachodzie wydane trzy lata temu i, jak wieść gminna niesie, wydawnictwo Mag już dawno zakupiło do nich (jak i do reszty cyklu) prawa. Tymczasem na początku bieżącego roku w pewnych czytających po angielsku środowiskach zrobiło się o książkach Aaronovitcha bardzo głośno – podniosły się lamenty, że tak dobra seria nie może się doczekać polskiego wydania, a kto mógł, ten zaczął polować na oryginalną wersje językową. W marcu Mag wreszcie wypuścił „Rzeki Londynu”. Czy rzeczywiście jest się czym zachwycać?

Peter Grant jest jednym z londyńskich posterunkowych na okresie próbnym. Pewnej styczniowej nocy zostaje wyznaczony na ochotnika do pilnowania miejsca zbrodni (jakiemuś facetowi ktoś urwał głowę). Cóż, taki los najniższych w hierarchii i wydarzenie z pewnością przeszłoby bez echa, gdyby Peter w trakcie pełnienia służby nie zebrał zeznań od… ducha. Informacja dociera tam, gdzie trzeba i nagle okazuje się, że policja dysponuje jednoosobowym wydziałem do spraw magii, który jest zainteresowany poszerzeniem swych szeregów o posterunkowego Granta. Tymczasem liczba ofiar podejrzanie niezwykłych morderstw rośnie…

Nie przepadam za kryminałami – zawsze wydają mi się nudne, banalne, rozwiązują spawy za pomącą kompletnie nielogicznych dedukcji albo wszystko na raz (podobnie mam z powieściami sensacyjnymi). Jednak połączenie kryminału z jakąś konwencją fantastyczną (w przypadku „Rzek Londynu” jest to urban fantasy) zazwyczaj przynosi bardzo dobry efekt, przypuszczalnie dlatego, że wtedy autor ma większe możliwości zaskakiwania czytelnika. Powieść Aaronovitcha to idealny przykład na to, jak przekonać antyfana kryminału do nielubianego gatunku. A idealne skomponowanie elementów dwóch różnych konwencji to dopiero pierwsza zaleta.

Drugą niewątpliwie są bohaterowie. Peter Grant to zwykły chłopak z osiedla – żaden wybraniec czy inny wybitnie utalentowany. Po prostu miał (nie)szczęście znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. To już samo w sobie jest ciekawe, bo dość rzadkie w fantastyce (choć mam wrażenie, że w urban fantasy trafia się statystycznie częściej). Poza tym nie jest szczególnie dobrze wykształcony, ma tylko przeciętnie zdaną maturę. Mimo wszystko, jest bystry i ma ogromne skłonności do zadawania niewygodnych pytań, a kariera policyjnego czarodzieja okazała się jedynym ratunkiem przed utknięciem w najmniej pożądanym przez młodych posterunkowych miejscu zatrudnienia – wydziale kontroli dochodzeń. Peter jest też narratorem naszej opowieści, a jego dystans do siebie i ogromne poczucie humoru zdecydowanie ją ubarwiają. Nie można chłopaka nie lubić.

Skoro mamy ucznia, nie mogło się też obyć bez mistrza – w tym przypadku inspektora Nightingale’a. Ten jest już bardziej typowy i na etapie pierwszego tomu cyklu można o nim powiedzieć, że jest bardo tajemniczy i że stopniowo w kolejnych powieściach będzie swoje tajemnice odkrywał. A żeby magicznej jeśli chodzi o zestaw głównych bohaterów liczbie „trzy” było zadość, jest jeszcze koleżanka Petera ze stażu, Lesley. Jako iż była od niego lepsza w policyjne klocki, dostała się do wydziału zabójstw i pełni rolę łączniczki. Cóż, może i Aaronovitch skorzystał przy tworzeniu bohaterów drugoplanowych ze schematów, niemniej wyszły mu postacie całkiem sympatyczne, z własna osobowością i zdecydowanie budzące w czytelniku jakieś emocje.

Towarzystwo niekoniecznie ludzkie to już zupełnie inna historia – zdecydowanie nie można mu zarzucić schematyczności. Tytułowe rzeki walczące o wpływy i negocjowanie między nimi zaprzestania działań zaczepnych między nimi, walka z wampirami czy rozmowy z duchami zdecydowanie dodają kolorytu całości. Jeśli ktoś jest rodowitym Brytyjczykiem lub fascynuje go ta kultura, śmiem twierdzić, że będzie się bawił jeszcze lepiej, czytając o zabytkach, legendarnych stworzeniach czy elementach charakterystycznych dla Wielkiej Brytanii.

Niefascynatom pozostaje wyłuskiwanie nawiązań popkulturowych. Osobiście najbardziej mnie urzekły żarty z „Harry’ego Pottera” (dość oczywiste w tej sytuacji), jakie urządzają sobie bohaterowie, ale są i „Gwiezdne wojny”, i komiksowi superbohaterowie i chyba gdzieś nawet „Star Trek” się prześliznął. I dla mnie to jest właśnie najciekawsze w całej powieści – widoczna wszędzie, naturalna współczesność i związane z nią nawiązania popkulturowe. Często zdarza się, że nawet jeśli czytam książkę z akcja rozgrywającą się po 2010 roku, to niezbyt to widać. Z częścią autorów jest ten problem, że wygodniej im ignorować zdobycze techniki i młodzi ludzie w ich książkach zachowują się nieco nienaturalnie. Rzadko im się zdarza pomyśleć jak Peter, że mimo iż nie mogą sobie jakiegoś szczegółu przypomnieć, sprawdzą to w Google jak tylko będą mogli wyciągnąć komórkę. Rzadko nawiązują do popularnych filmów i książek, nawet jeśli te już nie są nowościami, a autorzy wychodzą ze skóry żeby uzasadnić niemożliwość zadzwonienia do znajomego na komórkę, zamiast choć połowę tej energii przeznaczyć na jakieś sensowne wplecenie w fabułę tego nieskomplikowanego wątku. „Rzeki Londynu” zdecydowanie wyróżniają się w tej dziedzinie. Widać, że bohaterowie Aaronovitcha myślą i zachowują się jak ludzie dorastający w latach dziewięćdziesiątych, dla których korzystanie z internetu jest tak naturalne, jak oddychanie. I to jest fajne.

A teraz chwila na naprawdę krótki kącik czepiania się nieistotnych detali. Jest w powieści taka scenka, gdzie Peter, chcąc pokazać, że trochę się na wiejskim życiu zna, wspomina o „porze jagnienia się owiec”. Otóż owce się nie jagnią, owce się kocą (nie patrzcie tak na mnie, nie ja to wymyśliłam). Wobec tego do tej pory nie wiem, czy komentarz rozmówcy był szczery (na co wskazywałby dalszy tok rozmowy), czy ironiczny (na co wskazywałaby logika).

Okładka książki jest beznadziejnie nijaka. Nie dajcie się tym jednak zwieść, bo zawartość warto poznać. Polecam zwłaszcza tym, którzy lubią i kryminał, i fantastykę, i Londyn – oni będą piać z zachwytu. W sumie, nawet ci, którzy niespecjalnie lubią fantastyczne klimaty powinni w „Rzekach Londynu” znaleźć coś dla siebie. (Zaiste, magiczny złoczyńca z powieści Aaronovitcha nie jest o wiele bardziej niesamowity od co wymyślniejszych seryjnych morderców z „klasycznych” serii kryminalnych). Polecam i niecierpliwie czekam na więcej.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.

Tytuł: Rzeki Londynu
Autor: Ben Aaronovitch
Tytuł oryginalny: Rivers of London
Tłumacz: Małgorzata Strzelec
Cykl: Peter Grant
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2014
Stron: 384


Książka bierze udział w wyzwaniu Klucznik.

13 komentarzy:

  1. No niby ja mieszczę się w targecie, bo lubię i fantastykę i kryminały, ale ta książka nie podobała mi się wcale, nic a nic. Wynudziłam się, zmęczyłam tą nieustanną i absurdalną gonitwą po Londynie, opisami ćwiczenia magii, z których nic nie wynikało, zniesmaczyłam kreacją głównego bohatera, który irytował mnie jak mało kto. Jedynie gospodyni Molly miała jakiś pazur, więcej też spodziewałam się po panu czarodzieju, który zjawiał się jak efemeryda i znikał.
    Wtręty popkulturowe? No może i były, ale tak byłam zajęta nudzeniem się, że nie zwracałam na nie uwagi. Dla mnie to było wielkie rozczarowanie, tym bardziej że wszyscy swego czasu piali nad tą książką, a ja spodziewałam się Bóg wie czego. Nawet się pod koniec zastanawiałam, co jest ze mną nie tak - wszystkim się podoba, no wszystkim, tylko mnie nie :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, sama zaczynając lekturę spodziewałam się nie wiadomo czego i muszę przyznać, że "Rzeki..." fajerwerków i dzikiego zachwytu nie wywołały, ale ogólnie i tak oceniam mocno na plus. Aczkolwiek ja akurat Granta polubiłam, ale może to po prostu nie Twój typ bohatera. I też wolałabym, żeby o Molly i magu było nieco więcej, no ale co się odwlecze, to nie uciecze, w kolejnych tomach może się te postacie bardziej odsłonią.

      Może po prostu wolisz burkliwych, skandynawskich detektywów z problemami? (Ja ich za to szczerze nie znoszę;))

      Usuń
    2. Nie, burkliwi i z problemami też mi się już przejedli:-) No sama nie wiem, nie leżała mi ta książka zupełnie, wręcz musiałam się zmuszać, żeby w ogóle dobrnąć do końca. W Niemczech wyszły już chyba za trzy tomy, ale jakoś nie chciało mi się sprawdzać, czy jest lepiej. Jeśli ukażą się i w Polsce i nadal będą zbierać tak pozytywne opinie, to może jeszcze rozważę powrót :-)

      Usuń
  2. Molly to wielka tajemnica. Nadal... Uważam, że z każdym tomem jest lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekałam na ten tekst, a po lekturze wciąż jestem w kropce. Przeczytałabym, ale nie jakoś koniecznie. Okładka strasznie, ale to strasznie mi się nie podoba, a tak brzydkiego (albo przynajmniej niedopasowanego) liternictwa to już dawno nie widziałam. Jak byłby ebook, i to najlepiej w promocji, to pewnie bym się skusiła. :D Więc kto wie, może kiedyś. Może nawet po angielsku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No... angielska wersja ma zdecydowanie ładniejszą oprawę graficzną. A ebook pewnie będzie, więc czemu nie?:)

      Usuń
  4. Z Jagnieniem sie owiec trzeba bylo by sprawdzić jak bylo w oryginale. Ablo to bląd tluacza albo moze jednak celowo pokazane, że Peter nie zna się na życiu na wsi. Jesli chodiz o to, było więcej magia imolly to chyba z opisow (nie znam jescze ksiażki) wynkia, że w drugim tomie Nighitnigale i jescze bardziej Lesley będą na drugim planie. Pozatym znalzałem coś takiego i myślę że muszę odwołać krytykę okładki http://www.the-folly.com/wp-content/files_mf/cache/th_2ac4fa75afe3aad9f44ffdeeade02498_ben-aaronovitch-midnight-riot.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie to celowe pokazanie braku wiedzy mi trochę zgrzyta, bo on to mówi w towarzystwie ze wsi rodem, a ono przyjęło za dobrą monetę...

      A okładki nie ma co usprawiedliwiać tym, że mogło być gorzej, wszak lepiej też mogło być (choć ta linkowana amerykańska wersja jest ohydna).

      Usuń
  5. Dla mnie raczej przeciętna książka; no, przeciętna plus. Książka jakich wiele, wykorzystująca sporo standardowych motywów, a przy tym dość pobieżnie. Taka Griffin light na przykład.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie raczej dobra plus, z perspektywami na bardzo dobra, ale zobaczymy, czy się rozwinie. A Griffin nie znam, mówisz, że powinnam byłą ją kupić, jak była w taniej książce?

      Usuń
  6. Zdecydowanie - dla mnie najlepsze, co powstało w a'la noir kryminalnej urban fantasy w ostatnich latach. Szczególnie pierwszy tom. I pewnie dlatego nie zyskała popularności. Aaronovitchowi daję pod tym względem większe szanse:P

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przepadam za kryminałami, ale w połączeniu z fantasty, jakoś mnie to przekonuje i zachęca do zapoznania się z książką:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.