Strony

poniedziałek, 10 listopada 2014

Film ostatnio widziałam #7 - "Interstellar"

Jeśli jeszcze nie zauważyliście, to jestem skrajnie niewymagającym widzem. Żeby film mi się podobał, wystarczy, żeby był odpowiednio ładny (co w praktyce oznacza, że spodoba mi się każdy film z odpowiednio wysokim budżetem). Schematy fabularne mi nie przeszkadzają, bo jestem z tych widzów, którzy lubią oglądać to, co znają, choć nie mam też nic przeciwko zaskakiwaniu mnie. Czasem jednak trafi się film, w którym wszystkiego jest za mało – i ładności, i schematów, i zaskoczeń. Dla mnie takim filmem jest „Interstellar”.

Zanim przejdę do konkretów, może kilka zdań o tym, z czym właściwie mamy do czynienia. Otóż Ziemia umiera, nękana przez suszę i burze pyłowe. Ale oto tuż za Saturnem odkryto WARPa, prowadzącego wprost do odległej galaktyki, i to w miejsce, gdzie znajduje się kilka potencjalnie dogodnych do kolonizacji planet. Wyrusza więc misja w celu określenia, gdzie najlepiej byłoby założyć kolonie. W tle mamy konflikt ojca z dorastającą córką. Wydawać by się mogło, że takiego scenariusza nie da się zepsuć.

Dla mnie największym problemem „Interstellar” jest to, że nie potrafię zawiesić niewiary. Kiedy już, już mam uwierzyć w historię, którą mi reżyser ze scenarzystą opowiada, zaraz wyskakuje coś (jakiś drobny detal najczęściej), co wszystko psuje. Ot, choćby ten wielki głód, z którym ze wszystkich sił Ameryka walczy. A walczy tak, że wszystkich, których się da, kształci na farmerów. Nie na botaników, nie na technologów rolnictwa, nie na inżynierów rolnictwa, nie na genetyków, tylko na farmerów. Bo wiecie, taki farmer na pewno więcej wynajdzie w dziedzinie usprawniania technologii uprawy i zwiększania plonów, niż genetyk specjalista od tworzenia nowych odmian roślin. Na pewno też lepiej zaprojektuje maszyny niż jakiś tam inżynier. To ja się wcale nie dziwię, że oni tam głód cierpią, skoro najwyraźniej w drugiej połowie XXI wieku ta najważniejsza z gałęzi przemysłu ciągle stoi na obecnym (a może nawet jeszcze niższym) poziomie.

Nie wspominałam jeszcze, że świat tradycyjnie składa się tylko z USA (mamy co prawda wspomnienie o tym, że gdzieś tam są Indie, które dziesięć lat temu zamknęły swój program wojskowy). To mnie akurat mniej uwierało, bo już się przyzwyczaiłam, że w absolutnie każdym hollywoodzkim blockbusterze musi się znaleźć odpowiednia liczba ujęć powiewającej amerykańskiej flagi, ale na litość, mówimy o przedsięwzięciu w założeniu mającym uratować ludzkość. Nawet w „2012”, który był durny ponad miarę i wyobrażenie (ale za to całkiem ładny), mieliśmy do czynienia ze światowym projektem. Tutaj, mam wrażenie, Amerykanie ratują Amerykanów. To może świadczyć o pewnej zmianie w mentalności społecznej. Ale nie musi. Za to jest mocno irytujące dla widza spoza USA.

A jakby tego było mało w miejscach, gdzie przydałoby się starcie charakterów i ożywiona dyskusja na racjonalne argumenty, mamy rzewny monolog o atomowej sile miłości, która pokonuje czas i przestrzeń i oświetla drogę do poznania. Wygłaszany przez naukowca na misji badawczej, który w ten właśnie sposób próbuje przeforsować swoją koncepcję dalszego prowadzenia tej wyprawy. I nawet nie wiem, czy bardziej irytujący jest fakt, że rzeczonym naukowcem jest kobieta (w tonie narracji, że kobiety to zawsze te bardziej emocjonalne, a mniej racjonalne) czy to, że jej rozmówca zdaje się równie emocjonalnie, ale mniej otwarcie przemycać własną małą zemstę za racjonalnymi argumentami.

Czarna dziura była w filmie najpiękniejsza w całym kinie i tv.
Przejdźmy może do fabuły. Nie wiem, po co właściwie „Interstellar” trwa prawie trzy godziny – fabuły wystarcza na mniej więcej połowę tego, resztę wypełniają powtórki wcześniejszych fragmentów i długie ujęcia na krajobraz. Pół biedy, gdyby były to wizje krajobrazu odległych planet, ale jednak częściej oglądamy zapylone ulice miasteczek i pola kukurydzy. A nawet jak już dostajemy odległą planetę, to nie ma w tym nic spektakularnego, a naprawdę nie oczekiwałam bujnej dżungli z Pandory rodem. Kiedy jakimś cudem nie podziwiamy krajobrazu, właściwie niewiele się dzieje. Fajny motyw konfliktu ojca z córką został przedstawiony zbyt wycinkowo, badanie obcych planet, mimo kilku naprawdę ciekawych pomysłów, koniec końców wypada strasznie nudno, a ta odrobina akcji, którą w końcu dostajemy, jest zupełnie wyrwana z kontekstu i przychodzi zdecydowanie za późno, żeby znudzony widz się nią przejął.
Film mogliby ratować bohaterowie, bo scenarzyści najwyraźniej mieli na nich pomysł. Tylko z jakichś przyczyn strasznie go poszatkowali (może to właśnie była przyczyna – za dużo pomysłów na raz). Główny bohater, czyli grany przez Mattew Conaugheya Cooper nie ma widzom do zaoferowania nic poza swoją relacją z córką (zaś jego syn okazuje się postacią tak kuriozalną, że szkoda gadać. W sumie w ogóle nic o nim nie wiemy, ale mimo wszystko). Murphy za to miała potencjał. To jest naprawdę ciekawa postać kobieca, najpierw dziewczynka ślepo zapatrzona w ojca, potem pełna żalu do niego kobieta. Szkoda tylko, że cały jej wątek jest taki pofragmentowany: właściwie wiemy tylko, jak przedstawiały się jej relacje jako córki (prawdziwej i „przybranej”). Nie wiemy, jakie ma stosunki z bratem (co ostatecznie w pewnym momencie robi wielką krzywdę logice filmu), a facet pretendujący do miana miłości jej życia jest dla widza totalnym randomem. Wszystko to sprawia, że Murphy jest strasznie jednowymiarowa. I to jest bolączka chyba wszystkich bohaterów filmu – mimo ogromnego potencjału wyszli płascy jak naleśniki.

Ale są też plusy. Na przykład w „Interstellar” mają najpiękniejszą czarną dziurę, jaką zdarzyło mi się oglądać na ekranie. W ogóle ujęcia w przestrzeni kosmicznej robią wrażenie, tym bardziej boli fakt, że jest ich tak niewiele. Kilka fabularnych pomysłów też się udało – gdyby je zagęścić, film może nie miałby więcej sensu, ale z pewnością byłby mniej nudny. No i roboty, które były chyba najlepszymi postaciami drugoplanowymi (nie żeby akurat tu było i jednych, i drugich jakoś specjalnie dużo, ale mimo wszystko).

Nie oglądałam nolanowskich Batmanów, dlatego nie mam do tego reżysera absolutnie żadnego stosunku. Ale powiem wam, że gdybym miała go oceniać po „Interstellar”, to zaczęłabym się głęboko zastanawiać, co też te wszystkie rzesze fanów w nim widzą. A filmu nie polecam i wybieram się pod koniec miesiąca na „Big Hero 6”, żeby zatrzeć nieprzyjemne wrażenia.

Fajne roboty są zawsze fajne:)
(autorem obrazka jest Andrew Kwan)
"Interstellar"
reż. Christopher Nolan
Legendary i in.
2014

9 komentarzy:

  1. Nie poszedłem na ten film bo bałem się powtórki z Batmanów i Incepcji i Man Of Steel , czyli nudy, pretensjonalności, nudy, powatarzalności, patosu i beznadziejnych monologów wprowadzanych w głupich momentach oraz "hiperrealizmu" zaiwrającego tony bzdur To co o filmie słyszałem tylko to potwierdza. Ale corka miała szceście. Dożyła do końca. U Nolana kobietom nieczęsto się to zdarza. Najgorsze jescze jest to, że przez lata będa to prezentować jak film kultowy i arcydzieło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to w sumie niewiele się pomyliłeś, bo chyba tylko patosu nie było za dużo (albo po prostu jestem odporna).
      To to chyba jakiś nietypowy film jak na Nolana, bo SPOILER wszystkie kobiety przeżyły.;)

      Usuń
  2. Uwielbiam Twoje czepialstwo :-) Zwykle uwierają mnie te same rzeczy, co Ciebie. Filmu jeszcze nie widziałam, ale śledzę z zapartym tchem opinie różnych osób, które się znają na rzeczy i to nie pierwsze słowa krytyki, z którymi się spotkałam.
    Ale powiedz mi jedno, czy ten film jest nudny? Bo właśnie taki był największy zarzut. Trzy godziny NUDY.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała przyjemność po mojej stronie.;)
      Jest nudny. Może nie trzy godziny, bo początek jest wielce interesujący, koniec takoż (choć to już akurat mocno kwestia gustu), ale większości środka mogłoby po prostu nie być...

      Usuń
  3. (Proszę uprzejmie, niejaki Andrew Kwan. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O, jaka szkoda, miałam nadzieję, że wyjdzie z tego coś porządnego. Dobre filmy sf, gdzie jesteście?!
    Mimo wszystko obejrzę film, z ciekawości. Oglądam wszystko, co wyprodukuje Nolan, więc nie będę robiła wyjątku, nawet wyszło kiepsko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie będę czekać na wrażenia, mam nadzieję, że się nimi podzielisz:)

      Usuń
  5. Kurczę, a miałam ochotę na ten film ;) już nawet przygotowałam się na to, że znowu będzie mi dane zobaczyć jak to Ameryka ratuje cały świat... :)

    naczytane.blog.pl

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.