Strony

sobota, 20 grudnia 2014

Subiektywne prasowanie #30 - Nowa Fantastyka 12/2014

Trochę mi się w tym miesiącu opóźniło, ale nadszedł wreszcie czas na kilka słów o grudniowym numerze „Nowej Fantastyki”. Bardzo gracko redakcja pożegnała stary rok.

We wstępniaku Jerzy Rzymowski na podstawie jednego przykładu analizuje przekradanie się antyutopijnych schematów do rzeczywistości. Cały numer jest w ogóle mocno antyutopijny, być może w związku z premierą pierwszej części „Kosogłosu” (okładka ilustrowana tematycznie). Niestety, w tym miesiącu nie ma felietonu Wielgosza. Trudno, jakoś przeżyję.

W klimacie temat z okładki – Adam Rotter i Karolina Cisowska analizują motyw antyutopii w kulturze i popkulturze. Sama nie wiem, co o tym tekście myśleć, bo z jednej strony szczególnie odkrywczy nie jest – o Huxleyu czy Orwellu powiedziano już praktycznie wszystko. Ale z drugiej, autorzy wyciągają jeszcze „Wodnikowe Wzgórze”, „Player One” czy gry komputerowe, i to jest świetne. Świetne tak bardzo, że ubolewam nad potrzebą zmieszczenia się w krótkiej artykułowej formie. Gdyby nie to, mogłaby z tego wyjść ciekawa i dogłębna analiza popkultury (po odpękaniu obowiązkowego wspomnienia o Orwellu). A tak pozostaje niedosyt.

Robert Skowroński analizuje „Mechaniczną pomarańczę”, a właściwie jej filmową wersję. Robi to w sposób dość ciekawy, więc fani tytułu powinni być zadowoleni. Wawrzyniec Podrzucki zaś zajmuje się motywem tworzenia inteligentnych zwierząt. No i merytorycznie się z nim zgadzam, bo samą naukową prawdę pisze (w dodatku okraszoną wynikami ciekawych badań, o których w telewizji na pewno nie mówili), ale wydaje mi się, ze przyjął niewłaściwą tezę. Wydaje mi się, że większość szarych obywateli nie chciałaby, aby ich pies czy kot był równie mądry jak oni. W zupełności wystarczy, żeby był mądrzejszy niż jest.

Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz z lamusa wyciągają śpiączkę. A konkretnie śpiączkowe zapalenie mózgu, chorobę, która intensywnie atakowała ludzi w latach końca I wojny światowej. I miała bardzo niepokojący przebieg. Aż dziw, ze nikt dotąd nie wykorzystał jej w horrorze (choć może wszelkie zombie, porywacze ciał i tym podobne sprawy są jej odległymi echami). Dla mnie to jeden z najwartościowszych artykułów w serii, bo mówi o czymś o czym jeszcze nawet przelotnie nie słyszałam.

Podróżując dookoła świata, trafiamy tym razem na fantastyczną Kubę. Zaskakująco bogatą ma Kuba fantastykę, szkoda tylko, że w większości na emigracji. Ale to mało zaskakujące. Tak samo, jak fakt, ze książką miesiąca został „Marsjanin”.

Grudniowy numer jest wyjątkowo ubogi w felietony, bo brakuje w nim aż dwóch cykli, zostają więc trzy. Maciej Parowski dalej zgłębia temat wzajemnego inspirowania się polskich pisarzy fantastycznych. Tym razem trochę o motywach religijnych, a trochę o twórczości własnej. Rafał Kosik medytuje nad faktem, że zasady moralne, jakie nam się wpaja w dzieciństwie są weryfikowane i „uelastyczniane” przez rzeczywistość. Łukasz Orbitowski opowiada o „The Town That Dreaded Sundown” i przy okazji snuje rozważania na temat źródeł i natury inspiracji.

Przejdźmy do prozy. „Wiara. Opowiadanie bizantyńskie” Bartosza Działoszyńskiego to rzut oka na rzeczywistość alternatywną, w której Cesarstwo Wschodniorzymskie ciągle ma się dobrze. Intryga nawet ciekawa, rozważania teologiczno filozoficzne już mniej, ale za to tworzą interesujący klimat. Podobno o część zapowiadanego tryptyku, więc podejrzewam, że odpowiednio ocenić da się dopiero po przeczytaniu całości. „Radość” Pawła Palińskiego za to kompletnie do mnie nie trafiła. Mamy tu do czynienia z miksem baśni i przypowieści, ale autor używa takiego języka metafor który się z moją percepcją rozmija, ergo nie wywołuje ani emocji, ani refleksji. Z króciutkim i również metaforycznym w pewnym sensie „Królem” Piotra Rogoży jest już lepiej – przynajmniej udało się zbudować ciekawy klimat.

Proza zagraniczna to tym razem dwa opowiadania na podobnym poziomie (choć zupełnie różne gatunkowo). „Bohater z Five Points” Alana Gratza to kawałek dobrego, przygodowego steampunku z historią alternatywną w tle. Mamy więc potwory, roboty, i gangi quaziNowego Jorku, a do tego jeszcze Edisona w zastępstwie Tesli. Jak głosi moja teoria, steampunk bez Tesli się nie liczy, ale ponieważ opowiadanie rozgrywa się w świecie rozwijanym w serii powieści, liczę, że w tych powieściach znajdzie się i Tesla. Szkoda, że pewnie nie dane mi będzie się o tym przekonać. „Cegły, patyki, słoma” Gwyneth Jones to opowieść o porzuconych wskutek awarii klonach umysłowych. Nie wiem, czy autorce przyświecała jakaś głębsza idea, ale sama wierzchnia warstwa fabularna już wystarczyła, żeby całkowicie mnie ukontentować. A do tego jeszcze całkiem zaskakujące zakończenie.

6 komentarzy:

  1. Moim zdaniem Działoszyński był ciekawy i rownież uważam, że treba czekać na ciąg dalszy. Paliński i Rogoża żadnych uczuć we mnie nie wywołali tak samo jak Jones. Gratz też był dla mnie dobry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jones mi się fajnie czytało, choć wielkie, przełomowe i co tam jeszcze SF to to nie było. Za to całkiem przyjemna historia.

      Usuń
  2. Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz z lamusa wyciągają śpiączkę.
    A wspomnieli w tym artykule o "Przebudzeniach" Olivera Sacksa? (Większość ludzi kojarzy raczej ekranizację.) To jest o konsekwencjach epidemii kilkadziesiąt lat później. W ogóle Sacksa warto, jeśli jeszcze nie wpadł Ci w ręce...

    (To była Aletheia, bo nie wiem, czy logowanie dzisiaj wskoczy...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspominali. Przy okazji o pannie Marple io Sandmanie też. Ale to i tak mało, przecież ta choroba aż się prosi o popkulturowe interpretacje...
      Mówisz, ze Sacksa warto? Poszukam, poszukam...

      Usuń
    2. Nie zaczynaj od "Stanąć na nogi". Na początek najlepiej "Mężczyznę, który pomylił swoją żonę z kapeluszem" albo "Antropologa na Marsie". "Muzykofilia" też może być albo "Zobaczyć głos". Jak nie będzie tamtych, to ewentualnie "Oko umysłu" albo "Halucynacje". "Migrenę" koniecznie, jeśli można to odnieść do własnych doświadczeń, ale też raczej nie na początek.

      Usuń
    3. O widzisz, miałam kiedyś w rękach "Mężczyznę...", ale kompletnie nie skojarzyłam autora. W ogóle to jakoś umknął mi fakt, że to tak płodny i do tego jeszcze tłumaczony na polski autor.:D

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.