Strony

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Coś tu zgrzyta, czyli słabo naoliwiony mechanizm - "Mechaniczne pająki" Corina Bomann [PRZEDPREMIEROWO]

Bardzo lubię steampunk (i od tej deklaracji zaczynam recenzję chyba każdej książki jakkolwiek związanej z gatunkiem). Dlatego pilnie śledzę zapowiedzi i cieszę się z każdego tytułu. Podobnie cieszyłam się na myśl o „Mechanicznych pająkach”. Po spotkaniach z dziewczętami w metalowych częściach garderoby byłam pełna nieufności do steampunku z nastoletnimi bohaterkami, ale bardzo chciałam, żeby tym razem powieść okazała się dobra. Chyba nie do końca wyszło.

Panna Violet Adair niedługo będzie miała swój debiutancki bal, na którym zostanie oficjalnie przedstawiona londyńskiej śmietance towarzyskiej, a pewnie i pozna jakiś odpowiedni na męża materiał. Jednak nie cieszy jej ta perspektywa. Jedynym, co ja interesuje, są wynalazki i to właśnie tej pasji oddaje się nocami w sekretnym laboratorium. Kiedy więc podczas balu w jej rodzinnym domu dochodzi do tajemniczej śmierci, jej umysł odkrywcy nie może się powstrzymać od podjęcia śledztwa...

Największy problem mam jak zwykle z główna bohaterką. Panna Adair nie jest szczególnie antypatyczna – ot, jedna z setek tych „jedynych w swoim rodzaju” dziewcząt, które gardzą pięknymi kieckami i romansami, bo mają fajniejsze, bardziej męskie zajęcia. Sporo mamy takich bohaterek i brak oryginalności Violet nie drażni. Niemniej jednak, te bohaterki zwykle choć trochę poważnie traktują swoje, niebezpieczne bądź co bądź, przygody. W zamyśle autorki z panną Adair też pewnie miała taka być.

Niestety, nie do końca wyszło. Violet zdaje się kompletnie nie zdawać sobie sprawy z tego, że to, co robi może naprawdę być niebezpieczne. Całe prowadzone przez siebie śledztwo zdaje się traktować jak odtwarzanie roli w jakimś kiepskim powieścidle, które przeczytała. Oczywiście autorka nie sugeruje nam, że taki był zamysł, ale pewna bezrefleksyjność, z jaką Violet udaje się w kolejne niebezpieczne miejsca i podejmuje coraz bardziej niebezpieczne działania przywodzi na myśl kogoś, komu się wydaje, że jest głównym bohaterem kiepskiej powieści (bo przecież dzielni detektywi zawsze wychodzą cało z opresji, więc czemu mnie ma się coś stać). Co prawda w książkach młodzieżowych często mamy do czynienia z bohaterami, którzy pchają się niemądrze w szpony zagrożenia, ale albo są znacznie młodsi od panny Violet (więc pewna ślepota w obliczu Wielkiej Przygody jest całkiem naturalna), albo są przynajmniej przestraszeni. Poza tym panna Adair jest święcie przekonana, że tylko ona jest dość bystra, aby rozwiązać sprawę tajemniczych morderstw. Do tego stopnia, że... sabotuje śledztwo prowadzone przez oficjalne służby i jest z tego dumna. (Tu mała dygresja: wiem, że w literaturze młodzieżowej wręcz nagminnie dzieciaki okazują się bystrzejsze od doświadczonych oficerów, taka konwencja. Jednak w tejże konwencji mieści się również subtelny dydaktyzm. Świadome sabotowanie działań policji jakoś się w nim nie mieści) W pewnym momencie marzyłam o scenie, w której wreszcie któryś z jej grubymi nićmi szytych planów nie udaje się, a ona przezywa wreszcie bolesne zderzenie z rzeczywistością (względnie przyjdzie Mistrzyni Szpiegów, przełoży pannicę przez kolano i pokaże, gdzie jej miejsce). Obawiam się jednak, że napisanie sceny zawierającej prawdziwe emocje przerasta autorkę.

Violet mamy aż za dużo, za to inni bohaterowie zarysowani są zbyt słabo. Po części może za to odpowiadać pierwszoosobowa narracja, ale tylko po części. Widząc różnorodność tych postaci wiem, że autorka miała mnóstwo pomysłów, ale z jakiejś przyczyny żadnego z nich nie doszlifowała. Mamy więc typowego angielskiego majordomusa z nietypową, tajemniczą przeszłością, mamy szefowa brytyjskiego Secret Service, której z trudem udało się zbudować pozycję, wreszcie mamy trzy pomocnice głównego szwarccharakteru, których tylko imiona (pseudonimy?) znamy. Ach, no i zdecydowanie najsympatyczniejszy z całej tej zgrai dyrektor mechanicznego cyrku wraz z podopiecznymi. Mam wrażenie, że każda z tych postaci miałaby do opowiedzenia historię znacznie ciekawszą niż Violet, gdyby tylko im na to pozwolić (zresztą, może autorka też sobie z tego zdawała sprawę i postanowiła nie rozpraszać czytelnika). I przyznam, że ich opowieści chętniej bym posłuchała.

Czarny charakter miał być tajemniczy, ale już gdzieś tak po przeczytaniu jednej trzeciej powieści wiadomo, kto nim jest i dlaczego to robi. Podobnie przewidywalna jest intryga (zawierająca zresztą nieco biologicznych bzdur, których nie rekompensuje sposób podania). I chociaż „Mechaniczne pająki” czyta się bardzo szybko i lekko, to jednak nie ma w nich nic, co zajmie na dłużnej miejsce w umyśle czytelnika. Niektóre pomysły miały swój urok, ale autorka nie potrafiła bądź nie chciała z niego skorzystać. Bardzo wielka szkoda.

Rozpoczynając lekturę „Mechanicznych pająków” liczyłam na chwilę przyjemnej rozrywki, która pomoże mi się zrelaksować i być może zapewni znajomość z bohaterami, których będę chciała jeszcze kiedyś spotkać. Niestety, myliłam się. Te pozycję mogę polecić tylko tym, którzy potrzebują naprawdę bardzo lekkiej rozrywki, niewymagającej angażowania wyższych funkcji mózgu. I bardzo mi z tego powodu smutno.

Książkę otrzymałam od GW Foksal

Tytuł: Mechaniczne pająki
Autor: Corina Bomann
Tytuł oryginalny: Clockwork Spiders
Tłumacz: Aldona Zaniewska
Wydawnictwo: Uroboros
Rok: 2014
Stron: 476

18 komentarzy:

  1. Wypadałoby potraktować to jako powieść romansopodobną z serii "różowych"... szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, takie samo lekkie czytadło. Tylko stężenie romansu znacznie mniejsze.;)

      Usuń
  2. Kurczę, dodałabyś do swojej opinii, że był tam dzieciak, tzn. facet... chodzi mi oczywiście o mężczyznę, który jest bezczelny, arogancki i nieziemsko pociągający - to zadałabym pytanie "czy jest tu coś nowego?". Jednak brak tego elementu, uznam za "tego jeszcze nie było! Musisz przeczytać" :D Jak to dobrze, że obserwuję tyle blogów, dzięki Wam, mój portfel jest cienki, zamiast pusty :D Kocham Was za to :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No był facet, i był rzeczywiście facetem.;) Aczkolwiek nie z tych aroganckich, tylko z tych pociągająco tajemniczych i niedostępnych.

      Usuń
    2. A facet miał lat?

      Na wszystkich Bogów, czyli w tej książce nie ma nic nowego :D

      Usuń
    3. Koło 25. I nawet się odpowiednio do wieku zachowywał.

      Usuń
    4. Ona 16, on 25... a jednak jest coś nowego :D
      Z tego co piszesz, to tylko on w takim razie się zachowywał odpowiednio do wieku :D

      Usuń
    5. Ona 18.;) Też mi się wydawało, że ciut za późno na bal debiutantek, ale się nie czepiam, w końcu historia alternatywna, może i obyczaj mają trochę inny.

      Usuń
  3. Akurat mnie nie dziwi, to Twoje rozczarowanie. Bomann specjalizuje się w "lekkiej" literaturze kobiecej i dziewczęcej, ten niby steampunkowy wyskok był zapewne spowodowany krótkotrwałą modą na ten podgatunek. Autorka raczej nie miesza w fantastyce jako takiej, raczej porusza się na jej obrzeżach, pisząc dla mało wymagającego, masowego czytelnika. Aż się chce zapytać, dlaczego wydawca, skoro już chce wydawać coś steampunkowego, nie rozejrzy się na rynku i nie sięgnie po coś pełnokrwistego?... Przecież nie jest tak, że takich tytułów nie ma, są! Tylko się trzeba troszkę orientować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czasem coś fajnego ze steampunku się zdarzy - Carriger na przykład, Hodder daje radę, podobno "Kościotrzep" też był niezły, ale tłumaczenie go zabiło. A co do "Pająków..." to one rzeczywiście przypominają prosty, młodzieżowy romans ucharakteryzowany tylko na przygodowy steampunk...

      A o ciekawego polecasz? Będę wiedziała, niewydaniem czego w Polsce mam się frustrować.;)

      Usuń
    2. Carriger Tak, dawała radę główna bohaterka :D Zresztą wszyscy tam dawali radę :D Za to Prószyński nie dał i nie wyda ostatniego tomu.

      Usuń
    3. Do tej pory smutno mi na myśl, ze piątego tomu nie ma.:(

      Usuń
  4. A zapowiadało się fajnie... Ale przynajmniej nie stracę pieniędzy! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. A taka ładna, błyszcząca okładka, sigh... Uroboros ma boskie okładki i smutno mi, jak każda kolejna recenzja książek od nich pokazuje, że to czytadła niskich lotów. Cóż, i tak kiedyś zbiorę je wszystkie. :D Ale zacznę od "Tancerzy burzy", a nie pajączków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale "Tancerze..." akurat są fajni.^^ Mam tu gdzieś o nich notkę, jak chcesz przeczytać.

      Usuń
    2. Czytałam i tym bardziej chcę. :)

      Usuń
  6. Z każdą kolejną opinią na temat tej książki przekonuję się, że nie jest ona dla mnie...wolę jednak nieco ambitniejszą literaturę.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.