Strony

sobota, 1 sierpnia 2015

"Z Mgły Zrodzony" Branon Sanderson

Jest pewna specyficzna kategoria autorów w moim czytelniczym życiu. Takich, których coś tam przeczytałam, spodobało mi się i nawet chciałam sięgnąć po coś więcej, ale jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Do takich autorów zalicza się Brandon Sanderson (w jego przypadku powodem niesięgnięcia był najprawdopodobniej brak innych dzieł w bibliotece). Teraz jednak wraca do łask, w związku z czym pojawiają się wznowienia. I postanowiłam nadrobić zaległości, zaczynając od „Z Mgły Zrodzonego”.

Vin jest drobną złodziejką, która jakoś stara się przeżyć na ulicach Luthandelu. Czasem potrzebuje do tego Szczęścia, specjalnej umiejętności, która czasem pozwala wyjść z tarapatów. Niestety, jej szajka postanowiła przyłączyć się do projektu, który ją przerósł, co kończy się katastrofą i gdyby nie pomoc tajemniczego Kella, Vin skończyłaby pewnie rozszarpana przez Inkwizytorów. Kell jednak ma plan iście rewolucyjny – chce obalić Ostatniego Imperatora, a dziewczyna może mu w tym pomóc. I przy okazji dowiedzieć się, że jej „Szczęście” nie ma ze szczęściem nic wspólnego; to Allomancja.

Pierwszym, co mnie w tej powieści zaintrygowało, był świat. Nawet nie chodzi o podziała na arystokratycznych panów i niewolników skaa (właściwie to mi się najmniej podobało – geneza tego podziału jest bardzo niejasna, a fizycznie arystokracja od skaa nie różni się niczym, mimo że lokalna władza religijna próbuje wmawiać coś innego; autor przebąkuje o tym, że skaa wywodzą się od przeciwników Imperatora, a opływająca w luksusy arystokracja od jego sojuszników, ale kompletnie nie przekonuje mnie to tłumaczenie), bardziej podoba mi się to wszystko, co składa się na scenografię. Sanderson stworzył wspaniały, chylący się ku upadkowi świat. Popiół pada tam znacznie częściej niż deszcz – do tego stopnia, że uprawa roślin wymaga regularnego oczyszczania ich z osadu (i przy okazji zastanawiam się, co tak właściwie wyrzucają z siebie Popielne Góry, bo na pewno nie popiół wulkaniczny. Gdyby tak było, tym biednym roślinom nie pomogłoby żadne oczyszczanie), a wszystko jest ciemne od sadzy. Rośliny są brunatne, a słońce czerwone. Takim właśnie imperium rządzi Ostatni Imperator – uważany powszechnie za bóstwo nieśmiertelny tyran, który tysiąc lat temu został Bohaterem Wieków i zasiadł na tronie.

No i tu dochodzimy do rzeczy najciekawszych, bo Sanderson pokazuje, jak zwycięzcy piszą historię. Jego Ostatnie Imperium jest bardzo homogeniczne kulturowo – nie dlatego, że autor nie miał na nie pomysłu, ale dlatego, że Imperator przez tysiąc lat pieczołowicie pilnował, aby każdy, kto nie chce uznać go za bóstwo, zginął w męczarniach. I dlatego bohaterowie Sandersona znają tylko wersję wydarzeń opowiadaną przez zwycięzców. Większość nie wyobraża sobie, że kiedyś mogło być inaczej - tylko nieliczni poszukują zapomnianych legend i usiłują dotrzeć do prawdy. Autor świetnie pokazał, jak wieloletnie manipulowanie informacją może wpłynąć na społeczeństwo.

Sami bohaterowie to przyjemna zgraja – nie jakoś szczególnie oryginalna, ale miło się z nimi spędzało czas. Vin na kartach powieści ewoluuje z zaszczutego zwierzątka w samodzielną młodą kobietę i jest idealnym przykładem, jak powinno się pisać bohaterki młodzieżówek. Kelsier to typowy łotrzyk o złotym sercu – a przynajmniej był taki, dopóki w jego życiu nie zdarzyła się Mroczna Tajemnica (poliszynela w tym przypadku). Teraz walczy trochę w prywatnym interesie, a trochę za większą sprawę. Poza tym jest lokalnym odpowiednikiem maga – Allomantą. Potrafi spalać pewne rodzaje metali, aby uzyskać różne bonusy: siłę, wytrzymałość, możliwość ingerencji w emocje innych i tak dalej (akurat system magii w uniwersum Sandersona wydaje mi się bardzo akuratny, ale nieszczególnie oryginalny). Ci dwoje, jak to głównie bohaterowie, mają grupkę drugoplanowych przyjaciół, o których, szczerze mówiąc, nie dowiadujemy się zbyt wiele. Ale rzeczy jest rozwojowa. A gratis dostajemy subtelny wątek miłosny.

Patrząc na to, co do tej pory napisałam, „Z Mgły Zrodzony” może nie prezentuje się zachwycająco. Ale wiecie, Sanderson należy do gawędziarzy. Znaną historię potrafi zajmująco opowiedzieć i nawet jeśli czasem przydarzy mu się dłużyzna czy dwie, to można wybaczyć. W dodatku potrafi ją zakończyć bardzo zgrabną pointą (historię, nie dłużyznę). I tym razem, nawet jeśli nie czuję się zachwycona, to jestem głęboko usatysfakcjonowana lekturą. Po kolejny tom też sięgnę.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa MAG

Tytuł: Z Mgły Zrodzony
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł oryginalny: Mistborn
Tłumacz: Aleksandra Jagiełowicz
Cykl: Ostatnie Imperium
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2015
Stron: 672

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.