Miałam straszny dylemat, czy w ogóle zapoznawać się z tą książką. Cykl „Temeraire” należy do moich ulubionych, więc coś tak silnie nim inspirowanego to ogromna pokusa. Główny problem stanowiła moja nieufność wobec fanfików (i wobec wszelkich form selfpublishingu i innego vanity. Choć przyznam, że książki o takiej tematyce raczej żadne normalne wydawnictwo by autorowi nie wydało). Niestety, dziwaczność pomysłów ich twórców jest zwykle odwrotnie proporcjonalna do umiejętności pisarskich. W przypadku „Powietrznego korsarza” również mieliśmy do czynienia z dziwacznym pomysłem, aby głównym bohaterem uczynić hybrydę człowieka i smoka (dla tych, którzy nie wiedzą – w świecie Novik nie ma magii, po prostu jest dodatkowy takson w przyrodzie, czyli smoki. Stworzenie takiej międzygatunkowej hybrydy jest więc równie karkołomne, co u nas skrzyżowanie człowieka z, na przykład, krokodylem). Niemniej, skoro zdecydowałam się czytać, to nie ma na co narzekać – albo się bierze wszystko z dobrodziejstwem inwentarza, albo się nie bierze w ogóle.
Zanim przejdziemy do głównej treści, chciałabym jeszcze kilka kwestii uściślić. Zakładam, że skoro książka została wydana, to autor wszelkie sprawy związane z prawami autorskimi do postaci i uniwersum załatwił jak należy, więc wszelkie wątpliwości na ten temat proszę kierować do niego. Poza tym chciałam zadeklarować, że jestem kanon nazi, czyli tym rodzajem czytelnika, dla którego zgodność z dziełem kanonicznym jest podstawowym warunkiem zaistnienia jakiegokolwiek dzieła fanowskiego, więc bardzo bacznie będę zwracać na to uwagę (wyjąwszy te rzeczy, które ze względu na koncepcję autora musiały zostać zmienione – sam fakt istnienia hybrydy na przykład – i te, o których autor wiedzieć nie mógł, bo pojawiły się w późniejszych tomach cyklu). Z racji tego recenzja będzie zawierać spoilery, ale wszystkie istotne odpowiednio oznaczę. Choć, paradoksalnie, mam wrażenie, że lepiej się tę powieść czytało osobom, które cyklu Novik nie znały (do zrozumienia fabuły nie jest to niezbędne). Kolejna rzecz, to fakt, że uniwersum tego cyklu jest głęboko powiązane z naszą historią, ergo naszą historię właśnie będę uznawać za odnośnik, na zasadzie, że jeśli czegoś nie było w kanonie, należałoby to zrobić zgodnie z wiedzą historyczną. I nie ma, że boli.
Akcja „Powietrznego korsarza” rozgrywa się ładnych parę lat po zakończeniu wojen napoleońskich, czyli także po zakończeniu kanonicznego cyklu (ile konkretnie, nie wiadomo, bo ostatni tom dopiero w drodze). W wyniku zrządzenia losu, w ręce brytyjskich sił powietrznych trafia jajo rzadkiej rasy smoka, tej samej, do której należy Temeraire. Jakież jest zaskoczenie wszystkich, kiedy zamiast spodziewanego Niebiańskiego, wykluwa się z niego dziwaczna, gadzio-ludzka hybryda. Mały wybiera sobie imię Nestor, mieszka i dorasta w bazie lotniczej, dopóki w dość dziwnych okolicznościach nie musi z niej wraz z Temerairem uciekać. W skutek czego nasi drodzy przyjaciele zostają włączeni do udziału w powstaniu listopadowym.
Na początku może zaczniemy od tego, czego mi tu brakowało, jako czytelniczce i fance cyklu. Przede wszystkim, brakowało mi tu kobiet. Widzicie, w innym wypadku brak postaci kobiecych dałoby się obronić, bo wojsko i XIX wiek są średnio z kobietami kompatybilne. Ale Naomi Novik sporo się nagimnastykowała, żeby to obejść, w związku z czym w kanonie mamy całkiem sporo sensownych kobiet, nie tylko ludzkich, ale i smoczych. Tymczasem autor poszedł na łatwiznę i sobie bohaterki odpuścił. Ja rozumiem, że w konserwatywnej Kongresówce mogłoby być ciężko babę z wojskiem pożenić, ale żeby w kryjówce tytułowych korsarzy nie znalazła się żadna zbuntowana pani kapitan ze swoim smokiem? Albo chociaż jakaś sensowna smoczyca z charakterem? Albo jakaś samica z dzikich smoków, która miałaby jakąś istotną rolę do odegrania w fabule książki? Ktokolwiek? Zamiast tego, na pięćset stron książki mamy: dwie głupiutkie wkładki dołóżkowe dla głównego bohatera, smoczycę kompletnie bez charakteru, która bierze udział w jednym dialogu i jedną z kanonicznych pań kapitan, której przypadła rola kwilenia z zachwytu nad malutkim Nestorkiem. Smutne.
Drugim, czego mi brakowało, było rozwinięcie zmian. Wiecie, przed wydaniem „Powietrznego korsarza” autor czytał przynajmniej pięć tomów. W piątym miały miejsce wydarzenia, które po prostu musiały wpłynąć na stosunek społeczności angielskiej do smoków (nie mówiąc już o wprowadzonej dwa tomy wcześniej polityce Napoleona, mającej na celu właśnie taką zmianę na kontynencie). Tymczasem autor postanowił uznać te poszlaki za niebyłe i wygodnie przedstawia nam świat, jaki znamy z pierwszego tomu, bez żadnych narosłych zmian. Rozumiem, że to jego licentia poetica i miał do tego prawo, jednak trochę mi szkoda zmarnowanego potencjału.
Teraz czas przejść do części bardziej obiektywnej. Pochylmy się nad postaciami i zacznijmy od Temeraire’a, gdyż z kanonicznych smoczych bohaterów tylko on odgrywa istotną rolę. Mam z nim problem. W roku 1830, kiedy to rozpoczyna się właściwa akcja powieści, Temeraire ma dwadzieścia cztery lata, czyli jest już smokiem dorosłym, w pełni dojrzałym fizycznie, jak i umysłowo oraz z wieloletnim doświadczeniem bojowym. Naturalnym byłoby, gdyby prowadził niedoświadczonego, młodego Nestora, służył mu radą i ogólnie był mu mentorem i nauczycielem. Chyba nawet taki był pierwotny zamysł autora. Tymczasem im dalej w las, tym bardziej widoczne jest, jak bardzo Temeraire tej roli nie spełnia. Zachowuje się nie jak dorosły i bardziej doświadczony partner młodego żołnierza, ale jak pisklak, któremu wiecznie trzeba objaśniać świat i który wszystkiemu się dziwi. W związku z czym czytelnik zaczyna się poważnie zastanawiać, po jaką cholerę autor obsadził w tej roli właśnie tego smoka (poza oczywistym faktem, że chciał swoją ulubioną postać kanoniczną wcisnąć w opowieść obok swojego ulubionego własnego bohatera), skoro wymagało to cofnięcia go w rozwoju. Co prawda w pewnym momencie (gdzieś tak w połowie książki) autor daje Temeraire’owi trochę więcej do powiedzenia, ale to wciąż dialog na zasadzie szeregowca biorącego z jakiegoś powodu udział w dyskusji oficerów. Osobiście uważam, że chcąc zachować taką konwencję, należało Nestorowi przydzielić jakiegoś młodego smoka, wyklutego nie więcej niż pół roku przed ucieczką do Europy. Niechby nawet był duży, niezwykle rzadkiej rasy i jedyny w swoim rodzaju. Wtedy więcej sensu miałyby nie tylko wzajemne relacje obu bohaterów, ale i okoliczności ich ucieczki z bazy w Loch Laggan (którego nazwę autor notorycznie przekręca).
W ogóle smoki w „Powietrznym korsarzu” są dla mnie dość problematyczne, bo prawie ich nie ma. To znaczy, teoretycznie są – autor dość szczegółowo opisuje swoich bohaterów, to jak wyglądają, skąd pochodzą, co robią podczas bitew. Problem polega na tym, że te opisy ani trochę nie przydają im charakterów. W formacji, w jakiej Temeraire z Nestorem służą na początku powstania, są, jeśli dobrze liczę, cztery smoki. Na początku autor próbował budować ich charaktery (a właściwie jednego z nich, bo reszta doczekała się tylko niewielkich wzmianek), ale dość szybko jakoś się to wszystko rozeszło po kościach. Koniec końców, smoki w ochotniczej formacji nie dostają więcej miejsca niż ukochane konie dowolnie wybranego oddziału kawalerii w dowolnie wybranej powieści wojennej. Szkoda, bo Novik przyzwyczaiła swoich czytelników to tego, że smoki i ludzie są równorzędnymi bohaterami i szczerze mówiąc, jest to jeden z najwdzięczniejszych tematów do wykorzystania w twórczości fanowskiej. A tu jedyny smok „autorski”, Ruryk, który ma jakieś znaczenie fabularne, jest sprowadzony do roli wielkiej maszyny do zabijania, ślepo posłusznej kapitanowi i wypowiadającej może z linijkę tekstu. A może i to nie.
W ogóle czarne charaktery w tej powieści to osobna sprawa. Autor obdarza ich zawsze tym samym zestawem cech – to zapijaczeni, agresywni, okrutni idioci (wyjątkiem jest tu występujący na początku kanoniczny kapitan Rankin, który również jest agresywnym, okrutnym idiotą, ale nie pije). Odnosi się to zwłaszcza do rosyjskich żołnierzy, biorących udział w pacyfikacji powstania, a szczególnie widoczne jest, kiedy nasi dzielni bohaterowie zmuszeni są przez dłuższy czas przebywać w ich towarzystwie. Całe to towarzystwo, wszyscy razem i każdy z osobna, jest konsekwentnie i wielokrotnie opisywane jako zbieranina wiecznie pijanej hałastry, która tylko patrzy, gdzie by tu skopać małego kotka albo ukatrupić żółtą kaczuszkę. Aby być uczciwą, muszę przyznać, że autor jednak w pewnym momencie dodał całego jednego rosyjskiego kapitana, który wykazuje ludzkie uczucia. Poza tym rosyjskie wojska mają dziwny zwyczaj wykazywania się głęboką indolencją akurat wtedy, kiedy jest to na rękę Nestorowi (w budynku, w którym się bronią przed partyzantami, trzymają beczki prochu w tym samym pomieszczeniu, z którego się ostrzeliwują, mimo że budynek ma piwnice; trzymają też kapitana i załogę pojmanego smoka razem z nim, chyba po to, żeby łatwiej wszystkim było uciec). Nie wpływa to dobrze na wiarygodność postaci – stają się najzwyczajniej w świecie groteskowo przejaskrawione, a to powoduje, że czytelnik zamiast przejąć się losem protagonistów, przewraca oczami ze zniecierpliwieniem i irytacją. Bo jeśli bohater ma problem z pokonaniem takich przeciwników, to kiepsko to świadczy o bohaterze. A na koniec dodam jeszcze, że przy opisywaniu Rosjan autor beztrosko posługuje się prawem Kalego: najpierw pisze, jakie okrutne są ich siły powietrzne, bo zdarza się, że rozszarpują smoki przeciwnika (kanonicznie w Europie zachodniej obowiązywała zasada, że smoka wystarczy wyłączyć z walki. Wynikało to z faktu, że wszyscy mięli stosunkowo mało smoków i wysyłanie pogoni za jednostką przeciwnika i tak już niezdolną do walki było bez sensu), po czym Temeraire robi to samo bez krzty refleksji. Więc kto tu w końcu jest okrutny?
Przejdźmy może do głównego bohatera powieści, czyli Nestora. Mam z nim pewien problem, bo, nie owijając w bawełnę, Nestor zachowuje się jak typowy, współczesny gimbus. Przez większość akcji (poza scenkami z dzieciństwa na początku) ma co prawda piętnaście lat (choć też nie do końca, bo wykluł się rozwinięty jak pięciolatek, więc logika nakazywałaby mu być teraz na poziomie rozwoju dwudziestolatka, o ile nie dalej, bo smoki rozwijały się znacznie szybciej niż ludzie, a Nestor w końcu wykluł się, było nie było, ze smoczego jaja) i trudno wymagać od niego doświadczenia, ale jest przy tym strasznie niedojrzały. A ponieważ pełni bardzo odpowiedzialną funkcję, jego niedojrzałość odbija się na podległych mu ludziach i przyjaciołach. Wystarczy porównać go z, również nastoletnią, ale kanoniczną Emily Roland. Dziewczyna jest bystra, sympatyczna, a mając świadomość, że kiedyś odziedziczy po matce dowództwo i smoka, dokłada wszelkich starań, aby do tego momentu nauczyć się jak najwięcej, obserwując i słuchając swojego kapitana i starszych oficerów. Tymczasem Nestor, na którego kapitaństwo spada dość nagle, na dobre rady doświadczonych oficerów irytuje się i zżyma, po czym robi swoje, co często ma bardzo nieprzyjemne konsekwencje. Oczywiście półsmok ma potem wyrzuty sumienia, ale nie na tyle, żeby wyciągnąć wnioski i przy najbliższej okazji schemat się powtarza. Autor próbuje ratować wizerunek swojego bohatera, dopisując mu samotność i poczucie wyobcowania (całkiem uzasadnione zresztą). W sumie gdyby nie to, że Nestor zajmuje tak odpowiedzialną pozycję, dałoby się go lubić. Ale niestety, fochy, którymi odpowiada na szczerą troskę swoich ludzi i konsekwencja, z jaką nie jest w stanie się niczego nauczyć, sprowadzające nieszczęścia na tych, za których jest odpowiedzialny sprawia, że ostatecznie jest tylko irytujący.
Ale to nie jest tak, że autor nie potrafi napisać fajnej postaci. Taki na przykład pierwszy oficer Temeraire’a pod rządami Nestora, Józef Karpiński, to bardzo sensowny facet. Ma swoje wady, ale ogólnie dobry z niego człowiek i zna się na swoim fachu, czyli na wojowaniu ze smoczego grzbietu. Próbuje też jak umie edukować swojego niedoświadczonego kapitana, niestety, z miernym skutkiem. Właściwie to czekałam na scenę, w której wreszcie straci cierpliwość i opieprzy Nestora jak Święty Michał diabła, po czym do młodziaka wreszcie coś dotrze i się poprawi. Niestety, za każdym razem, kiedy już, już miałam nadzieję, autor kazał Karpińskiemu kłaść uszy po sobie i ustępować dzieciakowi. (W ogóle Karpiński jest dość podobny do Granby’ego. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że ciekawe postacie z kanonicznej załogi Temeraire’a mają swoje odbicie w „Powietrznym korsarzu”. Niby nazwisko i pochodzenie inne, ale stopień i charakter ten sam). Bracia Satarowie, tureccy oficerowie w nowej, mocno multi-kulti załodze Temeraire’a też zapowiadali się całkiem ciekawie, ale niestety, nie znalazło się dość miejsca na ich rozwinięcie. W ogóle w pewnym momencie miałam wrażenie, że autor spostrzegł, że zapomniał rozwinąć charakterologicznie załogę i gdzieś tak po dwóch trzecich książki zaczął o nich pisać nieco więcej. Niestety, wciąż za mało.
Teraz będzie kilka akapitów, w których odwalę robotę, którą powinien był odwalić redaktor. Bo autor popełnił trochę błędów rzeczowych i logicznych. Przede wszystkim mam wrażenie, że nie za bardzo zdaje sobie sprawę z tego, jak właściwie funkcjonuje armia. Jego bohaterowie w ogóle nie przejmują się reakcją przełożonych na swoje czyny, do jednostki wojskowej wtargnąć mogą cywile i nikt wobec nich nie wyciąga konsekwencji, a taktyka to tylko takie dziwnie brzmiące słowo. Po wykluciu Nestora Lawrence’owi w głowie nie postaje, jak wytłumaczy Admiralicji, że nie dostaną swojego ciężkiego smoka bojowego – martwi się tylko o to, żeby niedoszły kapitan Nestora nie zrobił zbiegowiska (czemu miałby je robić w środku nocy, nie wiem. Raczej bałabym się tego, że z pierwszym kurierem poleci na skargę do Admiralicji właśnie). Kiedy grupa rozwścieczonych wieśniaków wbiega na teren wojskowego aerodromu i chce pobić Nestora, będącego podówczas oficerem (!), nikt wobec nich nie wyciąga konsekwencji (nikomu do głowy nie przyjdzie, że mogła to być na przykład przykrywka dla zaplanowanej przez wroga akcji dywersyjnej, ale nawet zwykłe wtargnięcie na teren bazy wojskowej domaga się przykładnego ukarania winnych. Dla samej zasady). Sposób dowodzenia Nestora też jest ciekawy, mamy tu bowiem wojskowa demokrację (albowiem sztywna struktura czegokolwiek za mało liberalna jest). Czyli rozkazy i awanse przegłosowujemy demokratycznie. Szybki gugiel podpowiedział mi, że taki system zastosowano w historii świata tylko raz, a i tak zniesiono go po pierwszych walkach, bo się kompletnie nie sprawdził (jeśli ktoś ma lepsze informacje, chętnie poczytam). I w sumie nie wiem, czy zamierzenie, ale tutaj również mamy potwierdzenie, jak bardzo demokracja w wojsku się nie sprawdza – formacja Nestora dowodzona jest nieudolnie, żołnierze są niezdyscyplinowani a ogólny chaos widać wszędzie. Tylko nie wiem, czy akurat taki był zamysł autora, czy też tylko tak jakoś wyszło. (Bo jak można zdyscyplinowanym nazywać oddział, w którym pozwala się żołnierzom na wypady do miasta od tak, między wartami, bez żadnej przepustki. Wojsko to nie etat w urzędzie, gdzie masz się stawić w miejscu pracy na ósmą, a co robiłeś przedtem, to twoja sprawa. Może się mylę, ale zawsze mi się wydawało, że w armii chodzi jednak o to, żeby w razie alarmu bojowego wszyscy jak najszybciej stanęli w gotowości. Ale czego się spodziewać po, jakby nie patrzeć, dezerterach i ochotnikach).
Mam też trochę wątpliwości co do opisu walk. Jeżeli ktoś zauważy, że bredzę, to poproszę o komentarz, chętnie się doedukuję. Gwoli wprowadzenia, u Novik każdy smok bojowy ma w załodze strzelców z karabinami oraz bellmanów, którzy zajmują się między innymi zrzucaniem bomb. W „Powietrznym korsarzu” walki powietrzne są bardzo krwawe, wielu ludzi odnosi rany od kul przeciwnika. Zastanawiam, czy ówczesna broń jest wystarczająco celna, aby siać takie spustoszenie wśród załogi (nie zapomnijmy, że tu pukawkami sprzed dwustu lat strzela do siebie załoga z jednego ruchomego obiektu do załogi na drugim ruchomym obiekcie). Poza tym mamy scenę, gdzie ludzie Nestora zrzucają bomby na wrogiego smoka, w związku z czym jego grzbiet ulega praktycznie anihilacji. Tylko że żeby przeprowadzić skutecznie tego typu manewr, trzeba dysponować bombami z zapalnikiem kontaktowym, które wybuchają od uderzenia w cel. W pierwszej połowie XIX wieku jeszcze ich nie znano. Mając bomby z zapalnikiem czasowym (a lont do takich należy), trzeba mieć cholernie dużo szczęścia, żeby bomba wybuchła w momencie wylądowania na smoczym grzbiecie (bo smok może zmienić wysokość lotu i bomba wybuchnie w powietrzu, albo przeciwnie – załoga dostanie kilka cennych sekund na strącenie jej). Jest na sali specjalista od uzbrojenia?
Poza tym, mamy jeszcze mnóstwo drobniejszych błędów. Scena bitwy powietrznej, pod nogi Nestora spada obiekt zrzucony przez wrogą załogę a on, jak ostatni idiota, zamiast go odruchowo kopnąć w siną dal, bierze go w ręce i uważnie ogląda. Obiekt okazuje się być granatem pieprzowym, który wybucha i rozpyla gaz, załoga i smok się krztuszą. Tyle że gaz powinien zostać zdmuchnięty przez pęd powietrza podczas lotu, a Temeraire w ogóle nie powinien go poczuć, bo granat wybuchł na karku smoka, ładnych parę metrów za głową no i pod bardzo silny wiatr. Jest też scenka, w której bohaterowie dyskutują o podświadomości. Wszystko fajnie, ale człowiek, który to pojęcie wprowadzi, urodzi się dopiero za trzydzieści lat. Albo załoga Temeraira zapala olejowe (!) lampy pozycyjne mimo, iż leci nad terenem wroga i wie, że wróg ów posiada smoki widzące w ciemności znacznie lepiej niż Temeraire. Jeszcze parę takich kwiatków by się znalazło.
Względem kanonu również jest trochę błędów, zauważalnych co prawda tylko dla takich zboczeńców jak ja, ale to moja notka, więc o tym napiszę. Są to głównie irytujące drobiazgi: a to wzmianka, że skorupka jaja przed wykluciem mięknie (w kanonie robiła się twarda i krucha), a to zachwyty nad tym, jakiż ten Temeraire niezwykły, ponieważ interesuje się smoczymi jajami (w kanonie jajami interesują się wszystkie smoki. Do tego stopnia, że przekonanie ich, że jaja będą należycie doglądane stanowiło jeden z podstawowych warunków utrzymania smoków w granicach wyznaczonych terenów rozpłodowych). Najbardziej dziwi jednak zachowanie smoków w chwili, gdy zagrożony jest ich kapitan. Widzicie, w kanonie taki smok dostawał furii i nie zważając na ofiary i okoliczności, próbował kapitana ratować. W „Powietrznym korsarzu” mamy z sytuacją zagrożenia do czynienia kilkukrotnie, ale żaden ze smoków nie reaguje (a to jest w sumie dość istotne, bo zastosowanie tej zasady wymagałoby przebudowania całych scen). A na dokładkę Temeraire przez osiem miesięcy przebywania wśród Polaków nie jest w stanie nauczyć się polskiego, choć w tym samym czasie bez problemu biegle opanował chiński w mowie i piśmie…
Zostawmy już może ten temat i przejdźmy do poziomu literackiego. Tutaj nie jest tak źle, za to jest bardzo nierówno. Widać, że autor nie ma doświadczenia, a nikt go przez manowce nie przeprowadził (tak tylko napomknę, że w sumie redaktor powinien się tym zająć). Wstęp, z tego co się dowiedziałam, był wcześniej publikowany jako samodzielne opowiadanie na jednym z fanowskich forów i najwyraźniej przez to forum zredagowany. Zdecydowanie odstaje literacko od poziomu powieści na plus. Nie jest to może wybitna literatura, ale całkiem przyzwoite rzemiosło. Dalsza część jest już niestety dużo mniej dopracowana. Tutaj też mamy ciekawostkę, bo sposób pisania ewoluuje od chorobliwie niedopowiedzianego (na początku są miejsca i wątki, które aż się proszą o rozwinięcie, ale go nie dostają) do przegadanego, przez krótką chwilę znajdując równowagę. To właśnie w tej przegadanej części brakuje ręki redaktora. Kogoś, kto powiedziałby autorowi, że lepiej zaprezentowałby osobowości i przekonania bohaterów, prezentując ich w działaniu, a nie przytaczając ich długie dysputy (po kilka razy i na ten sam temat). Kogoś, kto powiedziałby, że owszem, ta czy tamta scena jest fajna, ale raz, że niczego nie wnosi, a dwa, że zaraz po niej są jeszcze trzy takie i to zdecydowanie za dużo jak na cierpliwość przeciętnego czytelnika. Ogólnie przydałoby się, aby autor opanował najtrudniejszą sztukę w pisarskim rzemiośle – sztukę selekcji własnych pomysłów.
Jeszcze może kilka słów stricte o języku. Trochę trudno mi się wypowiadać o stylu Wałkówskiego, bo widać na pierwszy rzut oka, że starał się go stylizować na pisarstwo Novik. Nie wyszło źle, powiem nawet, że bywało dobrze. Ale widać też wyraźnie, że autorowi brakuje wyczucia językowego Novik. Trudno nazwać „pisaniem z wyczuciem” sytuację, w której pisarz o dwóch rozszarpujących się w szale bojowym smokach pisze „oponenci” (słownik PWN definiuje oponentów jako osoby o odmiennych zdaniach. Niby prawda, bo walczące smoki raczej mają przeciwne zdania względem czegoś, ale sami przyznacie, że to grube niedopowiedzenie). Autor ma też ulubione słówka, których używa trochę zbyt często. Z tym, że, jak pisałam wyżej, wszystkie te błędy mogą wynikać z prób archaizacji. Mam solidne podstawy sądzić, że „własny” tekst wyglądałby lepiej pod tym względem.
Prawie cała ta notka to festiwal wytykania błędów i potknięć (bo niewątpliwie jest ich sporo, nawet nie wymieniłam wszystkich), ale to nie jest tak, że dla autora nie ma nadziei. Z pewnością ma wyobraźnię, może trochę za bardzo skupioną na jednym temacie, ale dość bujną – wymyślanie i opis polskich ras smoków wychodzi mu bardzo dobrze, tak samo jak opisy walk powietrznych, które są należycie dynamiczne i ciekawe. Niemniej, uważam, że „Powietrzny korsarz” narodził się przedwcześnie. Autor zdecydowanie powinien popracować nad konstrukcją postaci i nauczyć się przedkładać wewnętrzną logikę stworzonego przez siebie świata ponad imperatyw narracyjny (przede wszystkim nauczyć się dostrzegać różnicę między tym, co mówi narrator a tym, co postacie rzeczywiście pokazują przez zachowanie. To trudna sztuka, nawet niektórzy uznani pisarze mają problemy z jej opanowaniem, ale bez tego nie da się napisać dobrej książki), powinien też poszukać kogoś, kto przeczyta tekst i udzieli kilku dobrych rad (może warto byłoby poćwiczyć na opowiadaniach?). Wierzę, że następna książka będzie lepsza.
Książkę otrzymałam od autora.
Autor: Piotr Wałkówski
Wydawnictwo: Novae Res
Rok: 2014
Stron: 502
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.