Strony

środa, 31 maja 2017

"Cesarz Osmiu Wysp" Lian Hearn

Lian Hearn nie jest autorka dla polskiego czytelnika anonimową. Swego czasu popularny był u nas jej cykl „Opowieści rodu Otori”, obecnie niestety nieco zapomniany. Zdaje się, że „Cesarz Ośmiu Wysp” pozostaje w podobnych klimatach – niby neverland (tytułowe Osiem Wysp), ale wzorowany na średniowiecznej Japonii chyba jeszcze bardziej, niż stereotypowe fantasy na średniowiecznej Europie.

Shikanoko (wtedy jeszcze po dziecięcemu zwany Kazumaru) najpierw stracił ojca, a w kilka lat później także należący do niego majątek, kiedy tymczasowo zarządzający nim stryj zbytnio się wczuł w rolę gospodarza. Niby nieszczęście, ale dzięki temu Shika mógł podążyć zupełnie inną drogą, drogą magii i sekretów… Nowe umiejętności mu się przydadzą, ponieważ coś wisi w powietrzu. Nikt głośno nie mówi o wojnie, ale dla każdego jest jasne, że ona wybuchnie…

Najbardziej charakterystyczny dla powieści Hearn jest sposób narracji. Gdybym czytywała japońskie podania ludowe czy też baśnie, pewnie z nimi by mi się skojarzył. Ale że nie czytam, to kojarzy mi się z pierwszymi powieściami Ursuli Le Guin. Hearn nie podaje nam miliona szczegółów – wręcz przeciwnie, bezlitośnie ucina i streszcza wątki choć odrobinę zbędne dla opowieści. Opisy też ma oszczędne, wręcz ascetyczne. Fascynujące, że pisząc tak niewiele jest w stanie malować bardzo sugestywne obrazy.

To jest sposób narracji bardzo dziś niemodny. Kto inny (panie Martin, o panu mówię. Porównanie do pana jest o tyle trafne, że w „Cesarzu Ośmiu Wysp” też mamy narrację podzieloną na rozdziały pisane z perspektywy różnych bohaterów) z łatwością wycisnąłby z „Cesarza…” ze trzy tomy po 400 stron. Ale Hearn woli się po staroświecku (hej, tak się pisało w latach siedemdziesiątych) skupić na najważniejszym, zamiast rozdrabniać się na rzeczy mniej istotne, ale nabijające objętość.

Taki typ narracji sprawia, że bohaterowie wydają się archetypiczni. Mamy więc Shikanoko, młodego wojownika, a potem też czarownika, typowego bohatera dojrzewającego w trakcie opowieści. Mamy leśnego szamana i wiedźmę, mamy potężnego, złego czarownika-kapłana, mamy starego mędrca i młodego księcia, który stracił tron. Mamy karierowicza, który trzyma zawsze z tymi, którzy akurat wydają mu się mieć przewagę, mamy też prawego męża i zapalczywą żonę, która wiele traci przez tę zapalczywość, oraz jeszcze kilka innych postaci. Zadziwiające w sumie, jak wiele historii i punktów widzenia autorka zawarła na stosunkowo niewielu stronach. Bo choć nie robimy bohaterom szczegółowej wiwisekcji, jak to teraz jest w modzie, to ich motywy są dla nas jasne (w każdym razie na tyle, na ile zaplanowała to autorka), a konstrukcja spójna. Nie miałam też wrażenia, żeby któraś z postaci była nieistotna dla ogólnej narracji (jak to często bywa w przypadku bardziej „nowocześnie” napisanych powieści). 

Powiem szczerze, że nie marzy mi się powrót do narracyjnej mody na lata siedemdziesiąte – jestem dzieckiem swoich czasów i dobrze mi z tym. Ale Hearn jest przyjemnym powiewem świeżości, czymś odmiennym od reszty. Nie tylko poprzez narracje, ale też poprzez świat, który stwarza – odnoszący się do zupełnie innego kręgu kulturowego niż większość powieści fantasy i w zgodzie z estetyką tamtego kręgu opisany, a przez to ciekawszy niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Bardzo odświeżające.

Ksiązkę otrzymałam od wydawnictwa Mag.

Tytuł: Opowieść o Shikanoko: Cesarz Ośmiu Wysp
Autor: Lian Hearn
Tytuł oryginalny: The Shikanoko Series - Book One: Emperor of the Eight Islands
Tłumacz: Anna Reszka
Cykl: Opowieśc o Shikanoko
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2017
Stron: 398

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.