Strony

sobota, 27 stycznia 2018

"O ziołach i zwierzętach" Simona Kossak

Kiedy tylko Luby mój osobisty zobaczył, co też takiego aktualnie czytam, od razu kategorycznie stwierdził, że szkoda mojego czasu. Nie było to stwierdzenie całkiem irracjonalne, bowiem miał kiedyś okazję uczestniczyć w wykładzie Simony Kossak i wrażenia wyniósł... delikatnie mówiąc, mało entuzjastyczne. Ale stwierdziłam, że nie może być tak źle, w sieci same pochlebne głosy przecież no i to, że ktoś nie umie wykładać nie znaczy jeszcze, że nie umie pisać. Po lekturze muszę jednak przyznać, że i moim wrażeniom bliżej do stanowiska Lubego niż blogowych entuzjastów...
 
Zanim przejdziemy do konkretów, krótkie wprowadzenie. „O ziołach i zwierzętach” to zbiór... felietonów? Krótkich artykułów? ...autorstwa Simony Kossak z TYCH Kossaków, znanej i ekscentrycznej biolożki, niestety nieżyjącej już. Książka składa się z krótkich tekstów, z których każdy omawia przedstawiciela rodzimej flory lub fauny i swoje pierwsze wydanie miał w 1995 roku.
 
Cóż, wychodzi to różnie. Teksty o roślinach czyta się jak artykuły z wikipedii, urozmaicone odrobiną wiedzy ludowej. Suche opisy typu „jajowate liście ustawione są naprzeciwlegle na czterograniastej łodydze” nie są specjalnie przystępne i chociaż autorka stara się je uatrakcyjnić a to cytując, co też pisali o danej roślinie średniowieczni czy starożytni zielarze, a to przytaczając ludowe wierzenia, koniec końców i tak uzyskujemy dość suchą litanię cech. Właściwie to nawet nie mam pretensji do autorki o taką formę, bo w dobie przedinternetowej (w połowie lat dziewięćdziesiątych jednak niewielu ludzi w Polsce miało dostęp do sieci, a i sama sieć nie była jeszcze zbyt bogata w treści) mogła się sprawdzać lepiej. Ale teraz nie ma się czym zachwycać.
 
Znacznie lepiej wypadają teksty o zwierzętach. Autorka zdecydowanie lepiej sobie radzi, kiedy może wprowadzić element narracyjnego opowiadania historii. Opis zwyczajów danego gatunku wygląda zgrabniej, jeśli nadać mu pewnej celowości i ująć w ramy opowieści. Prostej i nieco ubogiej w detale, ale mimo wszystko potrafiącej zainteresować czytelnika.
 
Pod względem merytorycznym są to opowiastki bardzo podstawowe, w większości przypadków nie wychodzące poza to, co dzięki szybkiemu guglowi możemy znaleźć w sieci (na plus przemawia fakt, że w przypadku tekstów o zwierzętach, te zamieszczone w książkach czyta się dużo lepiej). Jeśli ktoś szukał tu treści unikalnych i jakichś ciekawych nowinek, nowatorskiego pomysłu na książkę, to niestety będzie zawiedziony. Przynajmniej językowo jest jednak przyzwoicie.
 
„O ziołach i zwierzętach” to książka bogato ilustrowana, co jest oczywiście zaletą. Wadą zaś jest fakt, że (przynajmniej w miękkookładkowym wydaniu) wszystkie ilustracje są czarno-białe. W przypadku zdjęć nawet bym takiej decyzji przyklasnęła (drukowane na papierze, jakiego wydawca używa w serii EKO, wyglądają bardzo mizernie), ale w przypadku ilustracji i rysunków trochę szkoda. Przydałoby się też bardziej pilnować doboru ilustracji, bo zdarzyło się kilka lapsusów. Na przykład w rozdziale o bzie czarnym jako jedna z rycin pojawia się... lilak (s. 15). Który potocznie co prawda nazywany jest bzem, ale biologicznie bliżej mu do oliwek. Dziwnie jest też w rozdziale o ropuchach, gdzie pośród trzech rodzimych gatunków nagle pojawia się amerykański grzbietoród (s. 294).
 
Przyznam, że się rozczarowałam. Po tych wszystkich zachwytach zarówno osobą autorki, jak i samą książką spodziewałam się czegoś więcej. Znacznie więcej. Tymczasem dostałam pozycję przeciętną – bardzo sympatyczną językowo, ale jednak poza tym nie zaskakującą i nie zachwycającą. Cóż mam jeszcze jedną książkę autorki. Mam nadzieję, że pozwoliła sobie w niej położyć większy nacisk na snucie opowieści. Bo to jej wychodzi znacznie lepiej niż opisy.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Marginesy.

Tytuł: O ziołach i zwierzętach
Autor: Simona Kossak
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2017
Stron: 416

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.