Kiedy tylko Luby mój osobisty zobaczył, co też takiego aktualnie czytam, od razu kategorycznie stwierdził, że szkoda mojego czasu. Nie było to stwierdzenie całkiem irracjonalne, bowiem miał kiedyś okazję uczestniczyć w wykładzie Simony Kossak i wrażenia wyniósł... delikatnie mówiąc, mało entuzjastyczne. Ale stwierdziłam, że nie może być tak źle, w sieci same pochlebne głosy przecież no i to, że ktoś nie umie wykładać nie znaczy jeszcze, że nie umie pisać. Po lekturze muszę jednak przyznać, że i moim wrażeniom bliżej do stanowiska Lubego niż blogowych entuzjastów...
Zanim przejdziemy do konkretów, krótkie wprowadzenie. „O ziołach i zwierzętach” to zbiór... felietonów? Krótkich artykułów? ...autorstwa Simony Kossak z TYCH Kossaków, znanej i ekscentrycznej biolożki, niestety nieżyjącej już. Książka składa się z krótkich tekstów, z których każdy omawia przedstawiciela rodzimej flory lub fauny i swoje pierwsze wydanie miał w 1995 roku.
Cóż, wychodzi to różnie. Teksty o roślinach czyta się jak artykuły z wikipedii, urozmaicone odrobiną wiedzy ludowej. Suche opisy typu „jajowate liście ustawione są naprzeciwlegle na czterograniastej łodydze” nie są specjalnie przystępne i chociaż autorka stara się je uatrakcyjnić a to cytując, co też pisali o danej roślinie średniowieczni czy starożytni zielarze, a to przytaczając ludowe wierzenia, koniec końców i tak uzyskujemy dość suchą litanię cech. Właściwie to nawet nie mam pretensji do autorki o taką formę, bo w dobie przedinternetowej (w połowie lat dziewięćdziesiątych jednak niewielu ludzi w Polsce miało dostęp do sieci, a i sama sieć nie była jeszcze zbyt bogata w treści) mogła się sprawdzać lepiej. Ale teraz nie ma się czym zachwycać.
Znacznie lepiej wypadają teksty o zwierzętach. Autorka zdecydowanie lepiej sobie radzi, kiedy może wprowadzić element narracyjnego opowiadania historii. Opis zwyczajów danego gatunku wygląda zgrabniej, jeśli nadać mu pewnej celowości i ująć w ramy opowieści. Prostej i nieco ubogiej w detale, ale mimo wszystko potrafiącej zainteresować czytelnika.
Pod względem merytorycznym są to opowiastki bardzo podstawowe, w większości przypadków nie wychodzące poza to, co dzięki szybkiemu guglowi możemy znaleźć w sieci (na plus przemawia fakt, że w przypadku tekstów o zwierzętach, te zamieszczone w książkach czyta się dużo lepiej). Jeśli ktoś szukał tu treści unikalnych i jakichś ciekawych nowinek, nowatorskiego pomysłu na książkę, to niestety będzie zawiedziony. Przynajmniej językowo jest jednak przyzwoicie.
„O ziołach i zwierzętach” to książka bogato ilustrowana, co jest oczywiście zaletą. Wadą zaś jest fakt, że (przynajmniej w miękkookładkowym wydaniu) wszystkie ilustracje są czarno-białe. W przypadku zdjęć nawet bym takiej decyzji przyklasnęła (drukowane na papierze, jakiego wydawca używa w serii EKO, wyglądają bardzo mizernie), ale w przypadku ilustracji i rysunków trochę szkoda. Przydałoby się też bardziej pilnować doboru ilustracji, bo zdarzyło się kilka lapsusów. Na przykład w rozdziale o bzie czarnym jako jedna z rycin pojawia się... lilak (s. 15). Który potocznie co prawda nazywany jest bzem, ale biologicznie bliżej mu do oliwek. Dziwnie jest też w rozdziale o ropuchach, gdzie pośród trzech rodzimych gatunków nagle pojawia się amerykański grzbietoród (s. 294).
Przyznam, że się rozczarowałam. Po tych wszystkich zachwytach zarówno osobą autorki, jak i samą książką spodziewałam się czegoś więcej. Znacznie więcej. Tymczasem dostałam pozycję przeciętną – bardzo sympatyczną językowo, ale jednak poza tym nie zaskakującą i nie zachwycającą. Cóż mam jeszcze jedną książkę autorki. Mam nadzieję, że pozwoliła sobie w niej położyć większy nacisk na snucie opowieści. Bo to jej wychodzi znacznie lepiej niż opisy.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Marginesy.
Tytuł: O ziołach i zwierzętach
Autor: Simona Kossak
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2017
Stron: 416
Autor: Simona Kossak
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2017
Stron: 416
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.