Strony

sobota, 9 czerwca 2018

"Wieża" Daniel O'Malley


Czas jakiś temu zdarzyło mi się narzekać w internetach, że jeśli jakimś cudem główną postacią w urban fantasy jest kobieta, to seria szybko i nieuchronnie ewoluuje w kierunku słabo maskowanego paranormalnego romansu, a miejsce zagadek kryminalnych czy ratowania świata zajmuje niezwykle istotny wybór pomiędzy zmysłowym wampirem i atrakcyjnym wilkołakiem (tymczasem związki protagonistów płci męskiej zawsze pozostają na dalszym planie fabularnym). Nie wiem, jakie przesłanki stały za powstaniem „Wieży”, ale mam wrażenie, że Daniel O'Malley też miał dość tych wszechromantycznych schematów. I stworzył Myfanwy Thomas.

Poznajemy ją w momencie, kiedy stoi pobita w deszczu, otoczona martwymi ludźmi. Nie pamięta, kim jest, nie wie nawet jak się nazywa. Ale w kieszeni znajduje list od swojego poprzedniego ja, tego sprzed utraty pamięci, z podstawowymi informacjami o sobie i instrukcją, co dalej. Okazuje się, ze zanim straciła pamięć, była ważną figurą w pewnej tajnej organizacji, zajmującej się paranormalnymi problemami. I że najprawdopodobniej za jej opłakane położenie na początku tej historii odpowiada ktoś ze współpracowników.

W związku z takim otwarciem narracja prowadzona jest dwojako. Część fabuły rozgrywa się w czasie teraźniejszym i tu mamy narrację trzecioosobową z perspektywy nowej Myfanwy, część przyjmuje formę listów, jakie stara Myfawny napisała do nowej zanim została zastąpiona (zapewniam was, że w książce jest to o wiele mniej skomplikowane, niż może sugerować powyższe zdanie). Tutaj mamy typowy, pierwszoosobowy styl pamiętnikarski, bo poza instrukcjami, jak przetrwać, stara osobowość streszcza też co ciekawsze lub bardziej traumatyczne wydarzenia ze swojej przeszłości.

Może zacznę od kilku słów o świecie przedstawionym, bo to mi zdecydowanie ułatwi pisanie dalej. Otóż „Wieża” to urban fantasy (ten tom opiera się na schemacie thrillera ze zdradą na najwyższych szczeblach organizacji wywiadowczej), w którym właściwie wszystko kręci się wokół Checkquy, tajnej i potężnej organizacji zajmującej się rozwiązywaniem paranormalnych problemów świata, najlepiej bez informowania o tym niezaangażowanych, szarych mieszkańców. Za bazę wypadową i siedzibę główną obrali sobie Londyn. Sam Londyn jest pretekstowy i właściwie akcja mogłaby się rozgrywać w każdym innym dużym mieście, ale wszyscy wiemy, ze europejskie urban fantasy może się rozgrywać wyłącznie w Londynie, prawdaż. Fantastyka takich organizacji (mniej lub bardziej formalnych) zna na pęczki, od Ministerstwa Magii po Białą Radę i najbardziej innowacyjne w opisie Checkquy jest to, że pokazana nam jest z perspektywy urzędników, a nie pracujących w znoju i zagrożeniu agentów terenowych (to trochę tak, jakby najnowszego Bonda opowiedzieć z perspektywy Q). Agencja co prawda zatrudnia osoby bez szczególnych zdolności, ale żeby mieć realne szanse awansu, trzeba być uzdolnionym paranormalnie. Na świecie rodzi się mniej więcej stały odsetek takich dzieci i na terenie Zjednoczonego Królestwa przejmuje je właśnie Checkquy, najczęściej ku uldze rodziców (bo jednak większość ludzi przerasta wychowanie dziecka z rogami. Albo mackami). I to w zasadzie tyle – wszystko poznajemy z perspektywy organizacji, jej członków, wrogów i konfliktów. Zważywszy na to, że poza tym to jest „nasz” świat, takie ograniczenie za bardzo nie boli.


Podoba mi się przede wszystkim, jak autor wykreował postać Myfanwy. Nowa Myfawny musi spróbować wejść w buty swojej poprzedniczki, jeśli nie chce budzić podejrzeń tajemniczego zamachowca, jednak ma ekstremalnie wręcz inną osobowość. Autor bardzo wyraźnie sugeruje, ze traumy i wychowanie mają największy wpływ na kształtowanie się tego, co określamy jako „ja”. Myfanwy (jak nazywa siebie nowa osobowość) co prawda ma wszystkie główne cechy Thomas (jak myśli o starej osobowości), jednak nie ma ani jej przeszkolenia, ani ekstremalnie wrażliwego i cichego charakteru, który rozwinął się najprawdopodobniej w wyniku błędów przy rekrutacji. Bohaterka miała wtedy jakieś dziesięć lat i bardzo źle zniosła nagłe odebranie jej rodzicom.

I z jednej strony autor trochę poszedł na łatwiznę – powieść o szarej, biurowej myszy, która zdobywa i utrzymuje pozycję w wyniku ponadprzeciętnych organizacyjno-finansowych umiejętności byłaby bardzo odświeżająca, choć nie ukrywam, że trudna do napisania w atrakcyjnej formie. Tymczasem O'Malley jednak postawił na akcję. Nowa osobowość bohaterki jest bardziej otwarta, nie boi się konfrontacji i chętnie eksploruje otrzymane razem z ciałem zdolności paranormalne, odkrywając ich znacznie szerszy wachlarz niż poprzedniczka (która po kilku nieprzyjemnych wypadkach sprzed szkolenia miała spore zahamowania). Co za tym idzie, zamiast koordynować działania służb zza biurka, kilkukrotnie podejmuje akcje w terenie – wpływa to zbawiennie na dynamikę opowieści, bo oferuje kilka lubianych przez wszystkich scen walki i napięcia, ale jednak nie jest niczym odkrywczym.

O'Malley pisze dynamicznym językiem, nieszczególnie może charakterystycznym, ale przyjemnym. Narrację prowadzi z humorem i pewnym wyczuciem, choć lubi też grać czytelnikowi na nosie (na przykład po cliffhangerze na końcu rozdziału dając list od starej Myfanwy opisujący jakiś kompletnie nieistotny w kontekście tego momentu akcji epizod z życia). Lubi też pogrywać delikatnie ze schematami fabularnymi, co właściwie widać już po tematyce powieści. Co prawda czasami idzie na łatwiznę (większość istotnych dla wordbuildingu faktów czytelnik poznaje w formie szczegółowych notatek, jakie stara Myfanwy zostawiła dla nowej), ale na początku można to wybaczyć. Jak na debiut rokuje bardzo dobrze (zresztą, nawet jak na niedebiut byłoby to lepsze niż przeciętna).

Trochę zgrzytały mi za to niektóre decyzje podjęte przez tłumaczkę. Widzicie, w Checkquy nazwy stanowisk wywodzą się od szachowych bierek. Problem w tym, że większość z nich tłumaczka postanowiła przełożyć dosłownie z dość nieznanych przyczyn i wedle dość zagadkowego klucza. I tak mamy Wieże (czemu nie Gawrony?) i Pionki, ale mamy też Biskupów i Kawalerów. Wiem, że polski goniec czy skoczek brzmi nieco mniej wzniośle, ale po kilku akapitach o tym, jak to założyciele organizacji wywodzili wszystko od szachów, bo strategia i trzeźwe myślenie miały być zawsze w pamięci członków, brak tych nawiązań trochę zakłóca immersję w tekst.

Niemniej, bawiłam się przednio. Zwłaszcza, że autor okazał się na tyle sprawny w snuciu intrygi, że do końca nie wiedziałam, kto zdradził, co zdarza mi się bardzo rzadko. (choć już korekta mogłaby się nieco bardziej przyłożyć) Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny tom. Mam nadzieję, ze się u nas ukaże. 
Ksiązkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc
Tytuł: Wieża
Autor: Daniel O'Malley
Tytuł oryginalny: The Rook
Tłumacz: Iga Wiśniewska
Cykl: Archiwum Checkquy
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2017
Stron: 560

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.