Strony

sobota, 14 grudnia 2019

Legimi, Kindle i ja

Dawno obiecywałam już, że napiszę notkę o tym, jak mi się korzystało z Legimi na moim Kindle (pięcioletnim już Touch 7). A że grudzień i każdy rozgląda się za jakimiś prezentami pod choinkę, to może i abonament w Legimi będzie rozważany. Pomyślałam więc, że jeszcze jedna opinia się przyda, choćby i mocno subiektywna. Będzie to raczej zbiór luźnych refleksji, ale starałam się przynajmniej pogrupować je tematycznie.

Abonament kupiłam sobie sama (żeby nie było, że recenzja sponsorowana), w wersji na trzy miesiące.


Dlaczego w ogóle się zdecydowałam? Bo kupuję zbyt dużo książek. Co gorsza po przeczytaniu okazuje się, że mimo iż nieźle się bawiłam, to do większości wracać nie chcę i teraz tylko w domu zalegają. Doszłam do wniosku, że zapewnienie sobie wirtualnej alternatywy zawsze pod ręką pomoże mi stawiać twardy opór promocjom i spontanicznym zakupom. Plan się całkiem dobrze sprawdził.


Może zacznijmy od tego, czym w ogóle jest Legimi, na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział. Jest to polska platforma, która udostępnia ebooki i audiobooki na tej samej zasadzie, na jakiej Netflix udostępnia filmy i seriale. Czyli płacąc określoną kwotę miesięcznie uzyskujemy dostęp do treści. Abonament występuje w wielu wariantach, z limitem stron i bez, różniących się ceną i ilością urządzeń, na jakich można treści odtwarzać (audiobooki obejmuje tylko jedna, najdroższa opcja). Interesujące pozycje najpierw dodajemy „na półkę”, żeby z niej otwierać je na konkretnych urządzeniach.

Problem do niedawna polegał na tym, że aby korzystać z zasobów Legimi, trzeba było zainstalować dedykowaną aplikację na danym sprzęcie. Nie jest to coś niebywałego na czytnikach czy telefonach z systemem Android, ale na „zamkniętych” urządzeniach Amazona nie da się tego zrobić. Legimi musiało więc ten problem jakoś obejść.

Nie chciało mi się robić własnych fotek, więc posiłkowałam się internetowymi. Stąd angielski w tekstach.
Jak więc technicznie korzystać na Kindle z Legimi? Po pierwsze, musimy sprawdzić, czy nasz model jest w ogóle obsługiwany – starsze „klawiszowe” czytniki się nie łapią, a spis łapiących się znajdziemy na stronie Legimi. Po drugie trzeba wykupić opcję abonamentu bez limitu, gdyż tylko do takiego możemy podpiąć czytnik od Amazona. Opcja taka umożliwia korzystanie z platformy na czterech urządzeniach: czytniku, komputerze, tablecie i telefonie. Kindle jest w tym wypadku uznawany za czytnik. I niestety, jeśliśmy Amazonowi dali zarobić, to „bezlimitowość” abonamentu oznacza 7 ebooków (lub 10, przy najdroższej opcji z audiobookami), które możemy wrzucić na czytnik miesięcznie (acz na pozostałych urządzeniach nic nas nie ogranicza).

Przy czym, jak wspominałam wyżej, Kindle ma zamknięty system, więc nie można sobie od tak zainstalować na nim aplikacji Legimi. Instalujemy ją więc… na komputerze (jest to apka dedykowana specjalnie na Kindle). Po zainstalowaniu podpinamy Kindle, uruchamiamy apkę, klikamy synchronizację i już możemy sobie przerzucić coś z półki na czytnik.

Tak to mniej więcej wygląda od strony technicznej. Ale wciąż pozostaje pytanie: czy to się opłaca? Czy to ma sens? I tutaj dochodzimy do kilku kluczowych kryteriów, które musimy rozważyć indywidualnie.

Zacznijmy od oferty Legimi.

Platforma chwali się ponad sześćdziesięcioma tysiącami tytułów. I w sumie jest się czym chwalić, bo to zazwyczaj są legitne książki znanych wydawnictw (pewna ilość selfów nieznanego pochodzenia i vanity wątpliwej jakości też się znajdzie, ale nie jest przytłaczająca). Przy czym zwykle są to nowości i ze znalezieniem książek nieco starszych może być problem, bo nie mogą one znajdować się w bazie dłużej, niż wydawnictwo ma do nich prawa (czyli, jeśli np. wydawca wykupił prawa do dystrybucji ebooka na 5 lat, to na Legimi książka nie może być dostępna dłużej). Niemniej, czytam głównie nowości i od nadmiernego kupowania nowości chcę się ustrzec, więc dla mnie to odpowiedni układ. Jeśli chcecie sprawdzić, czy oferta jest też odpowiednia dla was, to weźcie sobie listę zakupów (względnie książek, których zakup lub przeczytanie rozważaliście) z ostatnich trzech miesięcy i poszukajcie ich w bazie. Jeśli duża część tytułów się tam znajduje, no to wiadomo, że będzie dobrze.


Jeśli chodzi o aktualizację bazy danych, ma to miejsce zwykle w każdą środę. Przy czym część wydawnictw dodaje do oferty Legimi swoje ebooki od razu w dniu premiery (np. SQN), a część dopiero po kilku miesiącach. W przypadku np. pozycji wydawnictwa Czarne zazwyczaj jest tak, że ebooka można normalnie kupić (bo w Legimi można też kupować ebooki poza abonamentem, tak jak w każdej innej księgarni internetowej) już w dniu premiery, natomiast w ofercie abonamentowej pojawia się on z kilkumiesięcznym poślizgiem.

Inną niedogodnością jest fakt, że nie sprawdzenie, co akurat na bieżąco dodano jest dość uciążliwe. W katalogu funkcjonuje zakładka „Nowości”, ale jest ona uzupełniana czasem z kilkudniowym poślizgiem i praktycznie zawsze to, co dodano ostatnio jest w pewnym stopniu przemieszane z tym, co dodano wcześniej. Czasem mi się zdarzało, że na pierwszej stronie wyników było kilka nowych pozycji, potem strona starszych i dopiero na trzeciej reszta nowości.

Sortowanie pozycji w katalogu też mocno kuleje. Jeśli szukasz jakiegoś konkretnego tytułu to nie ma problemu, ale jeśli szukasz szerszej kategorii, to może być ciężko. Co prawda wyróżniono podstawowe kategorie, ale np. „Styl życia”, „Poradniki” i „Literatura faktu” są, mam wrażenie przyznawane uznaniowo i jeśli szuka się pozycji popularnonaukowych, to trzeba grzebać we wszystkich trzech i liczyć na łut szczęście (osobnej kategorii nie wydzielono).

O ile większość pozycji z katalogu jest dostępna we wszystkich opcjach abonamentowych, to niektóre wydawnictwa udostępniają swoje książki tylko do kupienia poza abonamentem. Tak jest np. z Wydawnictwem Kobiecym, Copernicus Center Press czy Feerią. Dlatego, jak już sobie będziecie weryfikować swoje fajne tytuły, to sprawdźcie, czy na górze jest informacja o dostępności w abonamencie.

Inni wydawcy co prawda dołączyli do oferty abonamentowej, ale nie udostępniają swoich ebooków na Kindle. Książki Prószyńskiego można przeczytać na każdym innym urządzeniu, poza czytnikami Amazona.

No i niestety, niektórych wydawców w Legimi nie ma w ogóle. Tak jest choćby z Papierowym Księżycem (który ebooków nie wydaje w ogóle, więc nie dziwota) i z Grupą Wydawniczą Znak. Nie ma też książek wydawnictwa Vesper.

A jak z cenami i opłatami?

Opłata za miesiąc użytkowania stoi w granicach ceny okładkowej standardowej książki w miękkiej oprawie, więc myślę, że jest jak najbardziej akceptowalna. W zależności od formy płatności ceny będą się trochę różnić – najbardziej ekonomicznie wychodzi opcja rocznego abonamentu. Niestety, nie skorzystałam z niej, bo okazało się, że moje konto bankowe takich bajerów jak systemy automatycznie ściągające opłatę nie obsługuje.


I dlatego wybrałam opcję płatności przelewem. Jest niestety drożej i nie da się wykonać płatności co miesiąc (najkrótszy okres to trzy miesiące, dłuższe to jego wielokrotności), ale przynajmniej obyło się bez problemów.

Co mi najbardziej nie pasuje w rozliczeniach? To, że nie da się przedłużyć ważności konta, dopóki stary pakiet nie wyekspiruje. No nie i już. Tak że jak wyjeżdżacie w niedzielę na urlop, a w poniedziałek kończy się wam abonament, to zamiast wykonać opłaty wygodnie z domu dzień lub dwa wcześniej, będziecie się musieli męczyć z szukaniem wi-fi na wyjeździe, żeby móc czytać dalej.

Jakość?

Przyznam, że z jakości – zarówno formatowania plików, jak i działania aplikacji mobilnej – jestem zadowolona. Zwłaszcza po dużej aktualizacji, która miała miejsce jaoś pod koniec lata i odświeżyła aplikację na telefon tak, żeby była bardziej funkcjonalna. Wtedy też poprawiono formatowanie ebooków, bo poprzednia wersja nie ogarniała pogrubień i kursywy, więc czytając np. wywiad-rzekę dostawaliśmy ścianę tekstu i trzeba było się samemu domyślić, gdzie jest pytanie, a gdzie odpowiedź. Natomiast na czytniku pliki śmigają bez problemu.

Aplikacje na różnych urządzeniach synchronizują się, więc postęp czytania jest wszędzie na bieżąco aktualizowany. Poza Kindlem oczywiście. Na innych typach czytników synchronizacja działa jak złoto, na amazonowym niestety nie. Choć mnie to za bardzo nie bolało, bo jak już coś na urządzenie wrzuciłam (w końcu miałam do wykorzystania konkretne siedem slotów, więc starałam się wybierać mądrze), to raczej czytałam tylko na nim.

Mam jednak kilka uwag odnośnie działania aplikacji na Kindle. A właściwie jedną – lubi ona „znikać” dane. Po synchronizacji i odłączeniu czytnika może się nagle okazać, że nie ma na nim części wgranych wcześniej ebooków (tych z oferty Legimi). To uciążliwe, ale niezbyt szkodliwe, bo po kolejnym podłączeniu i synchronizacji pliki zazwyczaj wracają (za to, psikus, może zabraknąć kilku innych).

Gorzej z postępami lektury. O ile na znikające ebooki trafiłam już za pierwszym podłączeniem, to któreś kolejne skasowało mi wszystkie postępy lektury na ebookach od Legimi. Wszystkie książki były oznaczone jako w ogóle niezaczęte. I kolejne synchronizacje nic tu nie pomogły, dane nie wróciły. Sama niezbyt się tym przejęłam, bo ponapoczynanych pozycji miałam chyba całe dwie, a i to niedawno, więc pamiętałam, gdzie skończyłam. Ale jak ktoś miałby ich więcej i przerwał lekturę jakiś czas temu, to mógłby się wkurzyć.

Jak mi się korzystało?

Jeśli chodzi o moje osobiste, czysto subiektywne doświadczenia, to jestem bardzo zadowolona. Co prawda boleśnie brakuje kilku tytułów w ofercie, ale przestałam rzucać się na promocje papieru, więc cel został osiągnięty. Minus jest taki, że nabrałam złego nawyku czytania na telefonie.


Dla osób czytających bardzo dużo i szybko 7 pozycji na czytniku to może być za mało, ale ja do takich osób nie należę. Właściwie czytam zwykle 3 do 5 książek miesięcznie (z papierem włącznie), więc te 7 pozwala mi nie tylko zaspokoić swoje czytelnicze potrzeby, ale też swojego wewnętrznego chomika, dając poczucie miłego i bezpiecznego nadmiaru (ach ten konsumpcjonizm). Poza tym poczucie, że ma się cały czas pod ręką nieskończoną wirtualną biblioteczkę jest niezwykle satysfakcjonujące.

Sporym zaskoczeniem była dla mnie użyteczność aplikacji na telefonie – często wrzucałam tam sobie ebooki książek, które akurat czytałam w papierze. Widzicie, jestem leniwą bułą nieogaru i kiedy muszę jechać na miasto to nie chce mi się ciągnąć papierowej cegły ani pamiętać o dopakowaniu dodatkowego przedmiotu do torebki (czytnik). Lubię też czytać przy jedzeniu. We wszystkich tych przypadkach po prostu korzystałam ze smartfona (mniej miejsca obok talerza zajmuje i krople zupy z ekranu zetrzeć łatwo, a poza tym i tak zawsze zabieram go ze sobą jak wychodzę z domu), po czym gładko wracałam do papieru. Nie przypuszczałam, że to może być tak uzależniający nawyk.

I teraz, w ramach podsumowania, słowo o zasadności kupowania Legimi na Kindle. Jeśli już macie Kindle i czytacie średnią ilość książek miesięcznie, to abonament jak najbardziej jest dla was. Jeśli zastanawiacie się nad zakupem Kindle po to, żeby był waszym domyślnym czytnikiem do korzystania z Legimi – nie róbcie tego. W takim wypadku znacznie bardziej opłacalny będzie zakup czytnika z Androidem, zwłaszcza jeśli czytacie dużo i te siedem książek może wam nie wystarczyć. Jeśli zastanawiacie się nad sprezentowaniem komuś abonamentu Legimi pod choinkę (można u nich zakupić bony podarunkowe, ale nie wnikałam w szczegóły), to jest to świetny pomysł, o ile potencjalny obdarowany ma czytnik i lubi z niego korzystać.

Ja na razie nie przedłużałam subskrypcji, bo nazbierało mi się trochę papieru do przeczytania i opisania, w czym ciągle pchające się pod nos ebooki wydatnie przeszkadzały. Ale z pewnością do Legimi wrócę, pewnie po Nowym Roku. Albo jeszcze przed. To cholernie uzależniające.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.