Strony

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

"Wydech" Ted Chiang


Kiedy człowiek sięga po autora niezwykle uznanego zawsze pozostaje obawa, że się rozczaruje. Sięgając po „Wydech” Teda Chianga nie byłam wyjątkiem. Autor ten nie jest może szeroko rozpoznawany (choć od chwili ekranizacji jednego z jego opowiadań z pewnością bardziej) i nie osiągnął u nas szalonej popularności, ma jednak etykietkę pisarza wybitnego i w pewnych kręgach fandomu nie wypada go nie znać. Jest też znany z bardzo niekomercyjnego trybu pisania: podczas gdy obecnie wydawcy wymagają od swoich autorów spłodzenia opasłego tomiszcza w maksymalnie dwa lata, a w międzyczasie najlepiej jeszcze kilku krótkich tekstów, Chiang pisze wyłącznie opowiadania. A i tych niewiele, bo jak dotąd nazbierało się ich na dwa nieduże zbiorki. Pozostawało pytanie, czy ilość przekłada się na jakość. 

Dotąd moim ulubionym autorem opowiadań zza oceanu był Ken Liu, więc nie mogę się oprzeć pokusie porównania tych dwóch panów. A piszą zupełnie inaczej. Liu skupia się na emocjach czytelnika i chociaż porusza w swoich tekstach kwestie nieraz fundamentalne, to przekazując je uderza w emocjonalność czytelnika. Chiang obrał zupełnie inną ścieżkę. Owszem, też odnosi się do emocji czytelnika, ale w znacznie mniejszym stopniu. Jego opowiadania są planowane z zegarmistrzowska wręcz precyzją, a za każdym stoi wyselekcjonowana idea, która ciągle pozostaje w centrum uwagi. Jest w tym nieco podobny do Lema, ale powiedziałabym, ze znacznie subtelniejszy w posługiwaniu się piórem.

Bo też każde opowiadanie Chianga zdaje się opierać na precyzji języka. Jego styl nie jest jakoś szczególnie charakterystyczny, brakuje w nim rozpoznawalnych manieryzmów czy swoistego rytmu, ale widać doskonale, że każde zdanie jest głęboko przemyślane i skonstruowane z tak głęboką precyzją, na jaką tylko pozwala materia języka. Trudno tego nie docenić.

W skład „Wydechu” wchodzi dziewięć tekstów, z czego sześć już wcześniej się w Polsce ukazało w różnych czasopismach czy innych antologiach (niemniej, nie wiem jak Wy, ale ja lubię mieć teksty danego autora zebrane w jednym miejscu), ale tutaj do każdego autor dodał krótką notkę o swoich inspiracjach i genezie tekstu. Uwielbiam takie smaczki.

Tekstem otwierającym zbiór jest „Kupiec i wrota alchemika”. Opowiadanie utrzymane jest w klimatach baśni arabskich, a autor bawi się w nim trochę przyczynowością i motywem opowieści w opowieści. Bo oto nasz tytułowy kupiec wysłuchuje kilku opowieści o byłych klientach alchemika, którzy skorzystali z tytułowych wrót (potrafiących przenosić w czasie), zanim sam z nich skorzysta. Jest o tyle ciekawe, że przepełnia je raczej melancholia niż dramatyzm, jak to zwykle z tekstami. Na mnie nie zrobił szczególnego wrażenia. Owszem, skonstruowany precyzyjnie i przemyślany, znać po nim fenomenalny techniczny warsztat autora, ale brakuje mu iskry zachwytu.

Z tytułowym „Wydechem” rzecz ma się zgoła inaczej. Tutaj bowiem autor stworzył zupełnie inny świat, który mimo, ze działa niby na tych samych prawach fizyki co nasz (jedno z podstawowych praw jest nawet motorem napędowym fabuły) jest obcy i dziwny, pełen dość surrealistycznych obrazów. Już za sam pomysł należą się brawa.

„Co z nami będzie” to króciutki tekst o wolnej woli. Szczerze mówiąc nie zrobił na mnie wrażenia, bo zarówno sam problem, jak i sposób jego przedstawienia wydawał się opisany dość zachowawczo, zgodnie z tym, co już w temacie powiedzieli inni autorzy. Niemniej, sprawność pióra Chianga sprawia, że czyta się go przyjemnie. Po prostu po autorze tej klasy spodziewałabym się więcej.

„Cykl życia oprogramowania” to moim skromnym zdaniem najlepsze opowiadanie w zbiorze. Autor w sposób prawdziwie nowatorski podchodzi tu bowiem do kwestii sztucznej inteligencji, wychodząc z założenia, że jeśli chcemy uzyskać SI na ludzki obraz i podobieństwo, trzeba ja wychować jak człowieka. I nie ma żadnej drogi na skróty. Opowiadanie jest właśnie opisem takiego wychowania. Nie ma tu spektakularnych fabularnych twistów, nie ma rozdzierających serce dramatów, są tylko trudne decyzje i subtelne emocje. To chyba te emocje najbardziej mnie ujęły.

„Automatyczna niania Daceya” jest z kolei tekstem napisanym na potrzeby tematycznej antologii, gdzie autorzy mieli opisać jeden z eksponatów fikcyjnej wystawy. Tutaj Chiang znowu wziąłmsobie na tapetę kwestie rozwoju istoty inteligentnej i w bardzo przewrotny sposób wplątuje w to automat do obsługi niemowląt (automat włąśnie, nie robota). Podoba mi się ta przewrotność.

„Prawda faktów, prawda uczuć” to z kolei tekst badający, jak wynalezienie pisma wpływało na kultury niepiśmienne, zwłaszcza w kwestii budowania tożsamości zarówno społecznej, jak i indywidualnej. Autor jednak idzie o krok dalej i ekstrapoluje tamte doświadczenia na sytuację, kiedy technologia pozwoli nam zamienić zawodne „organiczne” wspomnienia na precyzyjne nagrania (bo chyba każdy, kto kiedykolwiek interesował się pracą mózgu wie, że wspomnienia jako takie są niezwykle podatne zarówno na manipulację z zewnątrz, jak i na automanipulację). Narracja prowadzona jest dwutorowo, mamy więc dwie opowieści: jedna dotyczy czasów bliskiej przyszłości, kiedy to właśnie ma się upowszechnić technologia łatwego i masowego poruszania się we wspomnieniach, druga to historia z czasów kolonialnych, kiedy Europejczycy wraz ze swoim pismem docierali do lokalnych, niepiśmiennych afrykańskich plemion. W obu przypadkach autor analizuje, jak wynalazki, które pozwolą nas zawsze skonfrontować z faktycznym przebiegiem nawet najintymniejszych wydarzeń wpływają na własny obraz nas samych. I są to moim zdaniem badania bardzo wartościowe.

„Wielka cisza” to wręcz kilkustronicowy shorcik, który pierwotnie był elementem wystawy artystycznej. Chiang konfrontuje tutaj olbrzymie nakłady i zaangażowanie wielu badaczy nakierowane na usłyszenie czegoś ze strony milczącego kosmosu z dezynwolturą, z jaką ludzkość traktuje inteligentne istoty, jakie już zamieszkują Ziemię (tu akurat papugi). Nie jest to tekst przełomowy, zarówno jego forma, jak i stojąca za nim idea jest dość znana, więc poza świetnym warsztatem nie ma zbyt wiele do zaoferowania.

Ciekawym koncepcyjnie opowiadaniem jest „Omfalos”. Autor bowiem postanowił pokazać świat, jakim ten mógłby być, gdyby kreacjoniści młodoziemscy mieli rację (oczywiście pomijając tę ich konieczność absolutnie dosłownego interpretowania każdej opowieści biblijnej). Bohaterka, archeolożka, porusza się więc w świecie, który istnieje od nieco ponad ośmiu tysięcy lat. Okazuje się jednak, że i żyjąc w takim uniwersum można dokonać odkrycia, które zatrzęsie fundamentami wiary, co też autor jej funduje.

Tekstem zamykającym zbiór jest „Lęk to zawrót głowy od wolności”. Chiang tutaj opisuje rzeczywistość bardzo podobną do naszej, w której jednak za pomocą podobnych do laptopów urządzeń zwanych pryzmatami można uzyskać dostęp do alternatywnej odnogi rzeczywistości (kreowanej w momencie aktywacji urządzenia i do której traci się dostęp w chwili, kiedy pamięć pryzmatu ulegnie wyczerpaniu). Ale pryzmaty to tak naprawdę tylko kolejne gadżety, bo autora bardziej interesuje to, jak możliwość dowiedzenia się, co by było, gdybyśmy podjęli inne decyzje, niż podjęliśmy będzie wpływać na jednostki. Nie odpowiada na wszystkie zagadnienia i wątpliwości, ale z pewnością ogląda ten problem z każdej strony. A z nim czytelnik. I może sobie dojść do własnych wniosków.

Podsumowując, Ted Chiang nie jest może pisarzem piszącym w sposób, który najbardziej ze wszystkich mi odpowiada – myślę, że bardziej docenią go miłośnicy Lema. Natomiast nie sposób nie docenić jego kunsztu, precyzji języka i dyscypliny przekazu. Inne opowiadania też przeczytam.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Zysk i s-ka.



Tytuł: Wydech
Autor: Ted Chiang
Tytuł oryginalny: Exhalation
Tłumacz: różni
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 2020
Stron:400

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.