Strony

środa, 7 lipca 2010

Wszyskto w jednym worku - "Herbata z kwiatem paproci" Michał Studniarek


„Herbata z kwiatem paproci” należy ewidentnie do Urban fantasy. W tym jakże ciekawym podgatunku za kanwę opowieści służy historyjka w rodzaju: do nowojorskiego prywatnego detektywa przychodzi elf z krwi i kości ze zleceniem odnalezienia jednorożca, który mu się zawieruszył gdzieś w mieście, ewentualnie piękna sąsiadka okazuje się elfką, a na nastroje zwykłych ludzi wpływają wiedźmy i czarownicy mieszkający tuż za rogiem. Generalnie, autor, wybierając ten rodzaj fantastyki, chce nam pokazać, że miasto, które, jak się nam wydaje, znamy jak własną kieszeń, które wydaje się swojskie i bliskie jak przysłowiowa koszula ciału, ma mroczne sekrety, o jakich nam się nie śniło. Liczy na to, że dostrzeżemy dysonans, między tym, co znane, a tym, co może się pod tą znaną przykrywką kryć. I tutaj pan Studniarek przedobrzył.

Akcja powieści rozgrywa się w niedalekiej, ale jakże obcej przeszłości. W Warszawie lat mniej więcej dwudziestych XXI wieku powszechne są latające samochody i wszczepy bioniczne wszelkiej maści, każdy kawałek starówki ma sponsora w postaci bogatej korporacji a świat jest podzielony między biorących udział w wyścigu szczurów korpów (pracowników tychże złowrogich korporacji) i innych. W tym właśnie nieprzyjaznym środowisku próbują przetrwać niedobitki prasłowiańskich elfów pod przywództwem Goplany. Niestety, słabną z dnia na dzień, a bramy do ich magicznej krainy pozostają zamknięte przez męża ich pani. Adam Chors, niewyróżniający się dziennikarz. ekonomiczny, będzie musiał jakoś temu zaradzić.

W zasadzie fabuła jak najbardziej prawidłowa, sztampowa wręcz, jeśli o Urban fantasy chodzi. Jest jednak pewno „ale”. Nie mamy tu zderzenia świata znanego z nieznanym. Oba światy są nieznane. Autor zachował się tak, jakby miał dwa pomysły: jeden na powieść SF rozgrywającą się w niedalekiej przyszłości, drugi na słowiańskie fantasy. Ale że zabrakło sił bądź chęci na napisanie dwóch książek, wpakował wszystko do jednego worka i udostępnił wydawcy. Powstał z tego miszmasz, który był dla mnie ciężkostrawny.

Było też kilka innych irytujących elementów. Między innymi główny bohater, który do połowy powieści powtarzał raz na dwie strony, że to musi być jakieś tanie reality show. Na szczęście później mu przeszło i od tego momentu nawet dał się lubić. Następnym problemem było oddanie realiów powieści. Odniosłam wrażenie, że autor przyjął w powieści taktykę stosowaną do opowiadań: ot, rzucić parę konkretów, żeby czytelnik miał jako takie pojęcie, gdzie jesteśmy. Przepraszam, ale od powieści oczekuję czegoś więcej, jakiejś, minimalnej chociaż panoramy zmian społeczno – gospodarczo – technologicznych, żebym wiedziała przynajmniej, jakie zachowania mam uważać za normę, a jakie za patologię (przykładowo, niewolnictwo jest patologią, ale jeśli akcja powieści będzie osadzona w osiemnastowiecznej plantacji kawy, fakt, że mają tam niewolników, nie zbulwersuje mnie; u przypadku pana Studniarka nie mam jasności, czy pewne rzeczy są normalne dla jego rzeczywistości, czy nie). Za minus uważam też, co wynika z powyższego, bombardowanie nowym słownictwem i nazwami, które są normalne dla środowiska powieści, ale nic dla czytelnika nie znaczą. Nie wymagam, żeby przy każdym słówku pojawiała się definicja, ale są przecież jakieś subtelne metody dawkowania informacji, prawda?

Ponarzekałam sobie, teraz czas na zalety. Styl pana Studniarka podobał mi się, gdzieniegdzie widać było nawet przebłyski humoru. Bohaterowie w większości również byli znośni, a niektórzy nawet budzili szczerą sympatię. Powieść czytało się łatwo, no i tematyka słowiańska to rzadkość, zawsze więc warto się jej bliżej przyjrzeć. Jednak powieść polecam tylko zagorzałym fanom. Inni mogą bez problemu znaleźć lepsze pozycje z tego gatunku.

M. Studniarek, Herbata z kwiatem paproci, Runa, Warszawa 2004, s. 332

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam klimaty słowiańskie w literaturze, ale ta powieść faktycznie była dość średnia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta książka, chyba nie jest w moim guście.
    Jednak twoja recenzja jest bardzo dobrze napisana- ciekawa i wyczerpująca ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. sheila - A znasz może jakieś ciekawsze pozycje w słowiańskich klimatach? Chętnie bym się z czymś takim zapoznała.:)

    Meme - Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi się bardzo podobało opowiadanie nieznanego za bardzo autora (nie wiem, czy poza tym opowiadaniem coś jeszcze w ogóle napisał): Sławomir Mrugowski "Za cenę najwyższą". Na szczęście tekst opublikowany w Esensji:
    część pierwsza tutaj: http://esensja.pl/magazyn/2002/05/iso/04_01.html
    część druga tutaj: http://esensja.pl/magazyn/2002/06/iso/04_01.html

    Będę myślała dalej. Słowiańskie upiory występują oczywiście u Sapkowskiego, ale to chyba nie muszę pisać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, o tym panu nie słyszałam, będę musiała się zapoznać (znaczy z Mrugowskim, bo Sapkowskiego nie znać to dla polskiego fana fantastyki wstyd;)).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.