Strony

środa, 9 lutego 2011

Nie zatrzęsło mną - "Tektonika uczuć" Eric-Emmanuel Schmitt

Mało co mnie tak denerwuje w książce, jak bohater, który sobie sam życie komplikuje, a później ma pretensje do wszystkich, że mu się nie układa. Mam ochotę taką osobą mocno potrząsnąć, ewentualnie, w skrajnych przypadkach, porządnie obić tęgim kijem. Na początku myślałam, że to obecność takiego skrajnego przypadku przeszkadza mi w odbiorze „Tektoniki uczuć”. Ale chyba jednak nie o to chodzi.

Richard i Diane są w sobie zakochani. Ona jest twardą kobietą sukcesu, stanowczym politykiem, nawykła raczej do walki niż do miłości, on jest wytrwałym romantykiem, który zdobywał ją latami, aż w końcu dopiął swego. Niby są razem szczęśliwi, ale jedna chwila sprawiła, że szczęście prysło jak bańka mydlana, a w miejsce miłości zaczyna się wkradać nienawiść.

Nie mogłam się oprzeć chęci porównania „Tektoniki uczuć” do „Małych zbrodni małżeńskich”, zapewne dlatego, że zarówno tematyka, jak i forma są podobne. Jednak w „Tektonice…” zdecydowanie zabrakło tego wszystkiego, co mnie zachwyciło w „Małych zbrodniach…”. Przede wszystkim, dramat ten (bo oba wymienione utwory to przedstawienia sceniczne) w ogóle mnie nie zaskoczył. U Schmitta cenię głównie niespodzianki fabularnie, jakie z mniejszym, lub większym powodzeniem wkłada w swoje utwory. Niespodzianki te czasem nie mają większego znaczenia dla fabuły, jednak wywołują specyficzne uczucie miłego zaskoczenia, że jednak autor coś przed nami skrzętnie ukrył i pozwolił szukać w gąszczu tekstu, jako tym amerykańskim dzieciakom wielkanocnych jajek w trawie. Tutaj nic takiego nie miało miejsca. Nie wiem, jak dla innych czytelników, ale dla mnie cała fabuła była jasna niemal od początku do końca, wręcz narzucająca się swoją oczywistością. Może przeczytałam już za dużo tekstów szanownego autora i nie będzie mnie on w stanie niczym zaskoczyć? Oby nie.

Bohaterowie również jakoś nie wzbudzili moich emocji, może poza irytacją osobą wymienioną na wstępie. Niektórzy wydali mi się wprowadzeni do tej sztuki bez większego powodu, ot, dodatkowy ornament a malowidle, żeby zapełnić przestrzeń. A przecież w tej sztuce osoby dramatu można policzyć na palcach jednej ręki. Zabrakło więc tego, co mnie urzekało we wcześniej czytanej twórczości Schmitta: bohaterów, którzy potrafili mnie oczarować swoją osobowością, zaskoczyć charakterem i porwać swoimi poczynaniami.

Nie chcę przez powyższe powiedzieć, że książka jest zła. Język Schmitta, który tak lubię jest tutaj w całkiem niezłej kondycji, więc czyta się przyjemnie i błyskawicznie, i nie wątpię, że ta sztuka oglądana na scenie może być wręcz powalająca. Ale wersją czytaną się rozczarowałam. Bo miała zachwycać, a nie zachwyca. Miała mnie porwać, wzbudzić emocje, a nie wzbudziła. Pozostaje więc tylko stwierdzić, że książka nie jest zła, ale jest jedynie powyżej przeciętnej. Słabo, jak na lubianego przeze mnie autora.

Tytuł: Tektonika uczuć
Autor: Erick-Emmanuel Schmitt
Tłumacz: Barbara Grzegorzewska
Tytuł oryginalny:
La tectonique des sentiments
Rok: 2008
Stron: 148

9 komentarzy:

  1. Ja właśnie mam zamiar zacząć czytać "Tektonikę uczuć". Jestem ciekawa czy mi się spodoba xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że wiele zależy właśnie od tego, czy czytało się wcześniej "Małe zbrodnie małżeńskie" - każdy, kto czytał je przed "Tektoniką" zwraca uwagę na ubogość tej drugiej w stosunku do pierwszej. Coś musi w tym być. Ja zaczęłam od "Tektoniki" i zrobiła ona na mnie wrażenie dość spore. Fakt, i ja dałam się ponieść irytacji postawą niektórych, ale całość naprawdę spodobał mi się. Kto wie, gdybym wcześniej zapoznała się z "Małymi zbrodniami" moje odczucia byłyby zupełnie inne?

    A swoją drogą wspomniałaś o tym szukaniu jajek wielkanocnych i przypomniałaś mi, że zawsze chciałam się w coś takiego pobawić :D Może jak będę miała własną gromadę, zabiorę je do domu rodziców i na terenie sadu zorganizuję poszukiwania, ha?! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam ani "Tektoniki...", ani "Małych zbrodni..." i już wiem, że w razie czego zacznę od tych drugich ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba jestem zbyt porywcza, by przez prawie 150 stron obcować z irytującym bohaterem :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Samash - myślę, że owszem, chyba, że już czytałaś "Małe zbrodnie małżeńskie".:)

    Futbolowa - myślę, że gdybym czytała "Tektonikę..." jako pierwszą, moje odczucia byłyby dużo bardziej pozytywne. A tak miałam wrażenie, że czytam prototyp "Małych zbrodni...": niby wszystko fajnie, ale jakoś tak gdzie indziej było to samo, tylko lepiej.;)
    Ha, ja co prawda sama szukać jajek nie chciałam, ale zawsze chciałam coś takiego zorganizować własnym dzieciakom, jak się już ich dorobię.:D

    balckmilk - Myślę, że "Małe zbrodnie..." Cię zachwycą, jako i mi uczyniły.;)

    Luna - spróbować zawsze możesz, najwyżej w którymś momencie rzucisz książką o ścianę.;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też byłam zirytowana bohaterami, a 'Małych zbrodni małżeńskich' jeszcze wtedy nie znałam... Niemniej jednak mnie 'Tektonika' bardzo przypadła do gustu. A potem, będąc na sztuce 'Małych zbrodni' i dopatrując się podobieństw do 'Tektoniki' i tak byłam zaskoczona niektórymi "zwrotami akcji"... Ale ja z natury jak się nie skupię, to mało podobieństw znajdę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi się "Tektonika uczuć" ogólnie podobała, ale na tle innych książek tego autora rzeczywiście wypada dosyć słabo. I nie mówię tu o "Małych zbrodniach małżeńskich", bo tych jeszcze nie czytałam, a szkoda ;). Dla mnie w przypadku Schmitta jest tak, że nawet jego słaba książka jest dużo lepsza niż dobre książki połowy autorów, których czytam ;).
    Skoro spotkałam w świecie blogowym fankę Schmitta to dodam do linków, a co! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nyx - z tymi podobieństwami to masz tak samo jak ja.;) Tyle, że jeśli oglądam np. ekranizację (bo przedstawienia jeszcze mi się nie zdarzyło), to wyłazi ze mnie taki złośliwy diablik i mi wszystkie różnice swoimi mini-widłami pokazuje. Zwłaszcza, jeśli lubię któryś z porównywanych utworów. W sumie to bardzo chętnie bym obejrzała "Małe zbrodnie" na scenie...

    madit - Schmitta bardzo lubię, ale tak dziwnie mam, że jak autora lubię, to jednocześnie mogę mu więcej wybaczyć, ale i więcej od niego wymagam.;) No i tym razem mu wybaczam, że moich podwyższonych wymagań nie spełnił.:) Niedługo się zabiorę za "Kiedy byłem dziełem sztuki", może pan Schmitt znowu mnie zachwyci.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. "Kiedy byłem dziełem sztuki" z kolei nie spełniło moich wymagań. Według mnie za mało było Schmitta w tej książce. Może on nie potrafi pisać dłuższych powieści? Bo ta jest dość długa, jak na niego. Ale to zupełnie subiektywna opinia. Jestem ciekawa czy Tobie się spodoba ;).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.