Strony

poniedziałek, 14 marca 2011

Różne oblicza obsesji - "Trucicielka" Eric-Emmanuel Schmitt

 Recenzja dal portalu Oblicza Kultury.
 
Eric-Emmanuel Schmitt jest autorem, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jest też autorem, który o niebo lepiej sprawdza się w krótkich formach, niż w obszerniejszych powieściach. To przede wszystkim opowiadaniami potrafi porwać czytelnika, stworzyć historie skoncentrowane, działające na wyobraźnie. Cztery opowiadania, jakie wchodzą w skład „Trucicielki” właśnie do takich należą. I chociaż nie wszystkie są zachwycające, to jednak każde czyta się z przyjemnością.

Jak możemy się dowiedzieć z czwartej strony okładki, motywem przewodnim wszystkich tych historii jest obsesja. Jest to prawdą, a w każdym tekście obsesje przybierają inne oblicza. Schmitt jednak nie byłby sobą, gdyby jego historie nie były również opowieściami o miłości. Każdy, kto kiedykolwiek był zakochany szaleńczym, młodzieńczym uczuciem wie, że obie leżą bardzo blisko siebie, a towarzyszą im nienawiść i zazdrość, ale także troska i czułość. To wszystko można znaleźć w tym niedużym zbiorku opowiadań. A na dokładkę dodam jeszcze, że żadne z nich nie jest historią przesłodzoną.

Mi osobiście  najbardziej poruszające wydało się opowiadanie „Powrót”. Fabularnie nawet nie umywa się do sensacji pozostałych trzech historii: ot, marynarz, szorstki ojciec i oziębły mąż, dowiaduje się podczas służby na pełnym morzu, że jedna z jego córek nie żyje. Na dodatek nie wiadomo, która. Cała akcja zamyka się w tym jednym wydarzeniu, ale nie ona jest najważniejsza. Najbardziej poruszające i oddziaływujące na czytelnika są przemyślenia ojca. To, co dzięki nim odkrywa w sobie i to, co dzięki nim postanawia zmienić. Właściwie trudno powiedzieć, dlaczego akurat to opowiadanie najbardziej mi się spodobało. Może właśnie przez ten minimalizm?

Drugie miejsce zajęło opowiadanie „Elizejska miłość”, traktujące o tym, co się dzieje za drzwiami prezydenckiego apartamentu. Mówi nam jak łatwo miłość zmienia się w nienawiść, a żeby nie było zbyt sztampowo, to również jak nienawiść i wyrachowanie zmieniają się w miłość. Schmitt dość często w swoich opowiadaniach i sztukach teatralnych wykorzystuje motyw, jak sam go nazywa, „ludzi, którzy cierpią na bolesny rozdźwięk”, których uczucia się rozmijają. W tym opowiadaniu występuje on w najbardziej dla autora typowej formie, dlatego nikogo, kto twórczość Schmitta zna, fabuła raczej nie zaskoczy. Mimo tej swoistej przewidywalności, autor nadal potrafi wzruszyć.

Tytułowa „Trucicielka” jest opowiadaniem ciekawym pod względem psychologicznym. Oto stara kobieta, uchodząca (nieoficjalnie, bo sąd ją uniewinnił) za zbrodniarkę, ulega fascynacji młodym i przystojnym księdzem. Aby zainteresować go swoją osobą, opowiada mu o zbrodniach – wszystko oczywiście w ramach tajemnicy spowiedzi. Czy młody ksiądz zdoła ją zmienić? A może będzie jej kolejną ofiarą? A może w ogóle nic z tego nie wyniknie?

Najmniej poruszające (chociaż wiem, że mogę być w tej ocenie odosobniona) wydało mi się opowiadanie „Koncert Pamięci anioła”. Fabularnie jest bodajże najciekawsze: oto bowiem wypadek, będący skutkiem niedojrzałych, młodzieńczych ambicji, nieodwracalnie, choć na bardzo różne sposoby, zmienia życie dwóch młodych mężczyzn. Obaj stają się dla siebie obiektem obsesji. Zabrakło mi tu dokładniejszych opisów psychologicznych – wiem, że opowiadanie, jako krótka forma ma swoje prawa, ale bardzo by się przydało szepnąć nieco więcej.

Przez wszystkie opowiadania przewija się motyw św. Rity, tej od rzeczy niemożliwych. Jest to jeden ze swoistych smaczków tego zbioru, wpływających na jego indywidualny odbiór. Byłoby ich więcej, ale autor nieco psuje zabawę czytelnikowi, zamieszczając na końcu książki fragmenty swoich dzienników. Z jednej strony zawierają wiele ciekawych rzeczy, takich jak szczegóły procesu twórczego, czy refleksje autora, ale z drugiej zdradza „co autor miał na myśli?”, a tego, jak się okazało, nie chciałam wiedzieć…

Podsumowując, dla fanów Schmitta pozycja obowiązkowa. Pozostali też znajdą coś dla siebie, a na pewno spędzą miło czas, zagłębiając się w te cztery krótkie historie.
 
Tytuł: Trucicielka
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tłumacz:
Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł oryginalny: Concerto a la memoire d'un ange
Wydawnictwo: Znak
Rok: 2011
Stron: 246

9 komentarzy:

  1. Mam na swoje liście i z pewnością przeczytam, choć wielką fanką Schmitta nie jestem:). Ciekawa recenzja. Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam te opowiadania. To o marynarzu wydało mi się najbardziej ludzkie. Niemalże, jak gdyby myśli tego mężczyzny były moimi myślami. Bardzo ciekawe. A przy Trucicielce sporo się śmiałam :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ochotę to ogromnie przeczytać, chociaż wielką fanką Schmitt'a nie jestem. Mówiłam już, że okładka przepiękna? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Schmitta i jego powieści. Do tej na pewno zajrzę i mam nadzieję, że całkiem niedługo :D

    Pozdrawiam serdecznie :)
    {http://biblioteczka-pandorci.blogspot.com/}

    OdpowiedzUsuń
  5. kasandra_85 - Dziękuję i miłej lektury w przyszłości:)

    C.S - co do marynarza, to się obie zgadzały. A postać starej trucicielki była przeurocza, takie skrzyżowanie pratchettowskiej Niani Ogg i Babci Watherwax (mam nadzieję, że bez błędu napisałam, bo mnie fani zjedzą;)). W sumie bardziej by mi się widziała w jakimś opowiadaniu humorystycznym.

    Daria - też uważam, że okładka przepiękna. W ogóle Znak ma dobrą rękę do okładek Schmitta - tak jak nie lubię białych okładek, tak te od nich zawsze mi się podobają.:)

    pandorcia - mam nadzieję, że Cię jako zagorzałą fanke zachwyci.:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie znam twórczości Schmitta jednak po Twojej recenzji bardzo chętnie przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zrobiła na mnie wielkie wrażenie. ;) Jednak chyba nie umiem wskazać jednego opowiadania, które podobało mi się najbardziej.

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój stosunek do tego autora znasz ^^ Ale okładka... Oooo jaką ta książka ma okładkę. Cudowną! Dla okładki warto :P

    OdpowiedzUsuń
  9. mery - Sięgaj, sięgaj, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz:)

    Scathach - ja chyba się trochę na Schmitta uodporniłam ostatnio, podchodzę do niego bardziej obiektywnie i może dlatego mi jest łatwiej wskazać to najlepsze.:)
    Również pozdrawiam:)

    Aria - Znam, znam.;) A okładka rzeczywiście cudna.:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.