Kiedy po raz pierwszy czyta się jakiegoś autora, zawsze jest on niewiadomą. Nawet, jeśli słyszało się od innych opinie czy czytało recenzje, nigdy nie można być pewnym, co nam przyniesie lektura. „Balsam długiego pożegnania” to moja pierwsza książka Huberatha i odbierałam ją jako taką właśnie niewiadomą. Tym bardziej, że jakoś wcześniej unikałam czytania recenzji książek tego pisarza – docierały do mnie tylko ogólnie pochlebne opinie, ot, akurat tyle, żeby nastawić pozytywnie, ale za mało, żeby wyrobić w sobie jakieś konkretne podejście. Właśnie nadszedł czas poznania.
Jak w każdym zbiorze opowiadań, w „Balsamie długiego pożegnania” odnajdziemy zarówno lepsze, jak i gorsze teksty. Trzeba jednak przyznać, że mimo tej wewnętrznej gradacji, wszystkie reprezentują poziom co najmniej dobry.
Pierwsze jest „ - Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…” które osobiście uważam za najbardziej poruszające w całym zbiorze. W postapokaliptycznej dekoracji, gdzie ludzi się hoduje, a nie wychowuje, a 100% populacji rodzi się z defektami i mutacjami, autor zadaje nam pytanie o to, co jest wyznacznikiem człowieczeństwa. Czy można to ocenić za pomocą jakiegoś testu? Może kryteriów fizycznych? Co decyduje o tym, że jedni są uznawani za ludzi, a inni idą na przemiał? I czy w ogóle ktokolwiek ma prawo do zastosowania takiej oceny? A co, jeśli się pomyli? To wszystko ubrane jest w kostium historii pewnej miłości, dramatycznej i szokującej, tak bardzo różniącej się od tych najczęściej spotykanych obecnie w literaturze. Wysoki poziom i dopracowany warsztat zaskakuje tym bardziej, że jest to debiutanckie opowiadanie Huberatha.
Opowiadanie „Trzy kobiety Dona” jest na równie wysokim poziomie – jeśli chodzi o warsztat. Tak samo, jak we wszystkich tekstach autor i tutaj stworzył wyraziste postacie i dopracowany świat: postapokaliptyczny, w którym w wyniku gwałtownego spadku aktywności Słońca następuje kolejna epoka lodowcowa, a małe grupki ludzi wędrują w cieplejsze, południowe rejony. Właśnie taką grupką jest Don ze swoimi trzema kobietami. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego opowiadanie, to wzbudziło we mnie tylko irytację. Może jestem jakaś dziwna, ale kompletnie nie mogę doszukać się żadnego sensownego przesłania w tym tekście. Jedyne, jakie mi się nasunęło, to „Baby jednak głupie są, nie umieją poprawnie ocenić sytuacji ani planować przyszłości”. Po tym, jak autor rozpieścił mnie pierwszym opowiadaniem, „Trzy kobiety Dona” rozczarowały tym boleśniej.
„Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka” jest tekstem z lekka psychodelicznym i niepokojącym, ale z bardzo niecodziennym pomysłem. W trakcie czytania, niepokój bohatera i czytelnika narasta, by dopiero na ostatnich stronach wszystko się wyjaśniło. Nie napiszę nic o treści, gdyż nie mam pojęcia, jak to zrobić, aby nie zdradzić za dużo.
„Kara większa”, za którą Huberath dostał Zajdla w 1991 roku, to kolejny tekst, który mnie zachwycił. Interesującym pomysłem na przedstawienie Piekła, Czyśćca i Nieba, a także koncepcją kar, jakie się tam odbywa. Mamy więc zaświaty zbudowane na modłę karego obozu pracy w którym Kary Większe i Kary Mniejsze odbywają osadzeni, w tym Rudolf Milenkowicz, główny bohater. Ta wersja zaświatów bardzo porusza, zwłaszcza, jeśli dodać do tego obecność Nienarodzonych. I niby żadnej dramatycznej historii tu nie ma, ale w sercu coś zostaje.
„Ostatni, którzy wyszli z Raju” to nie opowiadanie, a mikropowieść. Autor tworzy tutaj rasę Heddenów (Heddenih?), których macierzysta gwiazda umiera, i którzy ratują się przed zagładą, odbywając dwutysiącletnią podróż na Ziemię. Ich promy przybywają do nas już od ponad stu dwudziestu lat. Na jej przykładzie stara się ukazać mechanizmy rządzące rasistowskimi zachowaniami, w których ludzie niekiedy się przeciw przybyszom jednoczą (że sparafrazuję Pratchetta: po co nam rasizm, kiedy możemy mieć gatunkizm?). A na tle tego wszystkiego historia miłości profesora-człowieka i studentki-Hddenki.
Opowiadanie „Kocia obecność” w jakiś dziwaczny sposób skojarzyło mi się z obecną modą na nieumartych i nadprzyrodzonych. Ale nie bójcie się, nie ma w nim iskrzących wampirów czy zakochanych wilkołaków. Jest za to pewna kocia obecność, która odczuł L., pracując w ciemni fotograficznej. Kot-widmo to jednak dopiero początek, bo niedługo do zakładu L. przychodzi pewien osobliwy typ, który nie wychodzi na zdjęciach. Opowiadanie może nie wywołuje takich emocji, jak choćby „Ostatni, którzy wyszli z raju”, ale jest bardzo ciekawą opowiastką w duchu urban fantasy, jedną z niewielu w tym zbiorze, która posiada w miarę pozytywne zakończenie.
„K. miał zwyczaj” to króciusieńka miniaturka literacka, ot, dowcip z gatunku czarnego humoru. „Akt szkicowany ołówkiem” również jest niewielkim utworem, kilkustronicowym opowiadankiem, czyli shortem. Muszę przyznać, że ani jeden, ani drugi utwór nie przypadł mi do gustu. Pierwszy dlatego, że niezbyt lubię taki mini eksperymenty literackie, a drugi dlatego, że pointa całej historii nijak nie pasowała mi do reszty.
Ostatnie dwa opowiadania, czyli „Trzeba przejść groblą” i tytułowy „Balsam długiego pożegnania” zajmują się tematyką śmierci i umierania. „Trzeba przejść groblą” pokazuje ten problem od strony samego zainteresowanego (że tak to ujmę) i ma klimat dość mocno psychodeliczny – czytając je miałam wrażenie, że jestem w surrealistycznym koszmarze albo mam bardzo zły trip po LSD. „Balsam…” zaś jest opowieścią o żegnaniu się ze zmarłym biskim, o pogodzeniu się ze śmiercią i zaakceptowaniu tego faktu. To ubrana w kostium fantasy metafora, o spokojnej, melancholijnej atmosferze.
Już sam fakt, że nasmarowałam tyle tekstu i opisałam wszystkie opowiadania po kolei świadczy o tym, że książka niezmiernie mi się podobała (tak, na słowotok cierpię tylko wtedy, kiedy książka mi się albo bardzo podoba, albo bardzo nie podoba. Staram się z tym walczyć). Huberach ma świetny warsztat i z jednakową starannością dopieszcza wszystkie swoje teksty. Mamy więc bohaterów jak żywych, trafnie opisywanych kilkoma celnymi zdaniami i ciekawe, dopracowane światy, które czytelnik może z łatwością złożyć z garstki puzzli zmyślnie porozrzucanych w tekście. Huberath zdaje się być negatywnie nastawiony do happy endów – w tym zbiorze trafiło się ich ledwie półtora. Za to każde opowiadanie zawiera elementy mniej lub bardziej psychodeliczno-surrealistyczne. A wydawnictwo dodało nawet ilustracje – trafnie rozmieszczone w tekście i na temat. Szkoda tylko, że czarno-białe, bo nieco tracą w tym wydaniu.
Polecam, polecam, gorąco polecam wszystkim. A sama lecę w te pędy do biblioteki – wszakże czas teraz na powieść. A najlepiej na wszystkie.;)
Tytuł: Balsam długiego pożegnania
Autor: Marek S. Huberath
Wydawnictwo: Wydawnictwo LiterackieRok: 2006
Stron: 512
Ja lubię opowiadania, ale fantasty...ale chyba się skuszę...
OdpowiedzUsuńja natomiast nie przepadam za opowiadaniami, wole zdecydowanie dłuższą prozę, więc chyba nie będę się przymuszać.
OdpowiedzUsuńNie lubię opowiadań, ale za to prozę Huberatha owszem. Może zrobię wyjątek i się skuszę, bo teksty brzmią naprawdę ciekawie w Twoich słowach :)
OdpowiedzUsuńNo to wpadłam... kolejna książka została wpisana na listę :D muszę dowiedzieć się czy znajdę ją w mojej bibliotece! :D
OdpowiedzUsuńpisanyinaczej.blogspot.com - skuś się, skuś, na prawdę warto. Zwłaszcza, że w zbiorze są opowiadania nie tylko fantasy, ale głównie science fiction.:)
OdpowiedzUsuńcyrysia - też w zasadzie wolę dłuższą prozę, ale mam kilku autorów, których opowiadania uwielbiam. Huberath właśnie do nich dołączył.:)
Immora - mam nadzieję, że się skusisz, bo warto. Zwłaszcza, że zdarzył się w tym zbiorze tekst na 120 stron, więc chyba można go zaliczyć do dłuższej prozy.:)
pandorcia - pozostaje mi tylko życzyć udanych łowów i przyjemnej lektury.:)
Dawno czytałem tę książkę. Huberath uprawia fantastykę (ale nie fantasy)wysokich lotów. Rozumiem przez to powieści/ opowiadania, które oferują znacznie więcej niż tylko zabawę. Warsztatowo bez zarzutu. Huberathowe "Gniazdo światów" uważam za jedną z lepszych książek, jakie dane mi było czytać.
OdpowiedzUsuńjareck - a fantasy to nie jest czasem podgatunek fantastyki? Przyznam, że nie wiem, czy coś się w tym względzie zmieniło, bo już dawno przestałam się interesować nowymi trendami w terminologii... Na blogu używam takiej, która najlepiej odpowiada moim potrzebom.:) Z resztą pozostaje mi tylko się zgodzić, no może poza fragmentem o "Gnieździe światów" - jeszcze nie czytałam, więc się nie wypowiadam (chociaż od kilku lat usilnie poluję w bibliotekach, bezskutecznie niestety).
OdpowiedzUsuńTak, oczywiście fantasy to podgatunek fantastyczny, tak jak horror czy sf. Huberath pisze coś, co zakwalifikowałbym do sf właśnie. Mniejsza o to, bo najważniejsza jest jakość książki, a nie jej szufladkowanie.
OdpowiedzUsuńW sprawie "Gniazda światów": jeśli nie ma w bibliotekach, to warto zakupić,powieść jest dostępna w internetowych księgarniach. Trochę ponad 20 złotych to naprawdę niewiele. Polecam i pozdrawiam!
Tak, oczywiście fantasy to podgatunek fantastyczny, tak jak horror czy sf. Huberath pisze coś, co zakwalifikowałbym do sf właśnie. Mniejsza o to, bo najważniejsza jest jakość książki, a nie jej szufladkowanie.
OdpowiedzUsuńW sprawie "Gniazda światów": jeśli nie ma w bibliotekach, to warto zakupić,powieść jest dostępna w internetowych księgarniach. Trochę ponad 20 złotych to naprawdę niewiele. Polecam i pozdrawiam!
Zgodzę się z jareckiem, że Gniazdo Światów jest naprawdę dobre i warte przeczytania. Na pewno jest w tarnogórskiej bibliotece, gdzie wyszperałam je dawno temu, będąc jeszcze w szkole średniej - i do dziś pamiętam tę powieść. Poza tym niedawno czytałam "Drugą podobiznę w alabastrze", czyli także zbiór krótszych tekstów - minipowieści i trzech opowiadań. Z tego, co widzę, powtórzyło się opowiadanie o Dyjaku :-) ale to z całego zbioru podobało mi się chyba najmniej, choć przyznaję, że jest dobre i zaskakujące.
OdpowiedzUsuńMoim ulubionym z tego zbioru jest " Kara większa", choć przyznam że "Wrocieeś Sneogg, wiedziaam..." też niezwykle mnie poruszyło , ale zdecydowanie najlepszym jego dziełem jest "Gniazdo Światów"
OdpowiedzUsuń