„Fizjonomika – pseudonauka utrzymująca, że wygląd twarzy, jej cech charakterystycznych, decyduje u człowieka o jego przynależności do określonej grupy charakterologicznej, a nawet może decydować o powodzeniu w życiu i całym losie."
Powtórzę za Wikipedią. W naszej historii fizjonomika stała się pseudonauką – obecnie znajduje się gdzieś pomiędzy astrologią i chiromancją, a towarzystwo z wróżbiarskimi ciągotami umila sobie nią wieczory. Ale co by się stało, gdyby fizjonomika została uznana za prawdziwą, a do tego najważniejszą i jedynie słuszną naukę? Jeffrey Ford postanowił odpowiedzieć na to pytanie. W tym celu napisał własną „Fizjonomikę”.
Fizjonomista Pierwszej Klasy to ranga o niemal najwyższym statusie społecznym w Dobrze Skonstruowanym Mieście. Takiemu specjaliście wystarczy jeden rzut oka na człowieka, aby wiedzieć wszystko nie tylko o jego charakterze, ale także odczytać przeszłość, przyszłość i pragnienia delikwenta. Daje to władzy niesamowite możliwości walki z przestępczością można bowiem nie tylko z łatwością odszukać sprawców już popełnionych zbrodni, ale nawet zapobiec popełnieniu kolejnych (nasuwa się uporczywe skojarzenie z „Raportem mniejszości”).
Niemniej jednak biegłych fizjonomistów jest niewielu i trudno oczekiwać, że będą badać każdego obywatela, toteż najczęściej występują w roli śledczych. Taka rola przypadła Fizjonomiście Pierwszej Klasy Clay’owi. Ma on pojechać do miasteczka na Rubieżach, aby wykryć sprawcę kradzieży rajskiego owocu, przechowywanego w tamtejszym kościele. Clay’owi wyjazd z Dobrze Skonstruowanego Miasta nie jest na rękę, w końcu jest najlepszym specjalistą i nie ma w zwyczaju włóczenia się po imperialnych zadupiach. Nie może jednak odmówić. Cała misja jest bowiem „klapsem”, jaki niepokornemu (ale ulubionemu; zazwyczaj nie bawiono się w takie subtelności) pracownikowi wymierzył Drachton Nadolny, imperator i niepodzielny władca, a przy tym założyciel Dobrze Skonstruowanego Miasta. Oprócz niekwestionowanego geniuszu cechuje go olbrzymia apodyktyczność , zaś Kim Dzong Il wydaje się przy nim władcą światłym i w skupieniu pochylającym się nad niedolami podwładnych. Clay więc, chcąc, nie chcąc przejmuje sprawę, która całkowicie odmieni jego życie.
Zdarza się czasem, że autor kreuje postać denerwującą i ogólnie niesympatyczną, jednak zawsze jest w niej coś, co sprawia, że czytelnika zaczyna łączyć z nią jakaś więź. Jedyna więź, jaka połączyła mnie z Clay’em przybrała postać przemożnej chęci wydłubania mu oka ołówkiem. Takiego buca (świadomie stworzonego!) jako głównego bohatera w życiu nie widziałam. Jednocześnie Clay jest w tym swoim bucerstwie niesamowicie autentyczny. Autentyczne i świetnie napisani są tutaj wszyscy bohaterowie i trzeba przyznać, że autor unika w ich kwestiach (jak i we wszystkich innych) tanich i przewidywalnych rozwiązań. Krótko mówiąc, nawet jeśli bohaterowie denerwują, to i tak wypadają olśniewająco.
Powieść otrzymała bodaj w 1998 roku World Fantasy Award. I rzeczywiście, jest to powieść fantasy, jednak, co nietypowe, porusza zagadnienia charakterystyczne raczej dla SF (z SF kojarzy mi się również lekko surrealistyczny klimat powieści, ale to tylko moje osobiste skojarzenie). Autor dotyka tematu nauki (cóż z tego, że z naszego punktu widzenia niedorzecznej?) będącej na usługach reżimu. Próbuje nam ukazać, jak ona sama dziwaczeje i jak wypacza ludzi się nią parających, jeśli łączy się z władzą. Występuje tutaj też topos szalonego naukowca-dyktatora, który ma dwojakiego rodzaju finał. Ogólnie, dla miłośników wynajdywania smaczków przesłaniowych idealna pozycja.
Ford pokazał, że nawet w fantasy można jeszcze zrobić coś w sposób nowatorski i nietypowy, a jednocześnie dopracowany i przemyślany. I że nie trzeba w tym celu marnować ośmiuset stron, bo treść można przecież umiejętnie zagęścić i zmieścić na dwustu pięćdziesięciu. Chcę więcej takiego nowatorstwa. A wam, szanowni czytelnicy, oczywiście gorąco polecam.
Tytuł: Fizjonomika
Autor: Jeffrey Ford
Tytuł oryginalny: The Phyziognomy
Tłumacz: Iwona Michałowska
Wydawnictwo: Solaris
Rok: 2007
Stron: 250
bardzo rzadko sięgam po książki o takiej tematyce, ale chyba tym razem się skuszę :)
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo ciekawie. Okładka taka sobie, ale w sumie czemu nie? :)
OdpowiedzUsuńOpłaca się czytać całe recenzje - połową byś mnie tak kompletnie nie przekonała, a teraz ma kolejną książkę na listę must read :)
OdpowiedzUsuńCo do "blogrzey inspirują" - masz moje błogosławieństwo ;) I jeśli chodzi o mnie, nie jest konieczne powoływanie się na mnie jako autorkę pomysłu. To oczywiście bardzo miłe, ale niekonieczne :) Pozdrawiam!
Magda - :-)
OdpowiedzUsuńImmora - a mi się właśnie okładka podoba - może nie jakoś do szaleństwa, ale jednak.:) Poza tym w jakiś dziwny sposób pasuje do treści.;)
viv - jeśli można zapytać - a od którego miejsca poczułaś się przekonana?;)
Ależ ja uważam, że autorów pozytywnych inspiracji trzeba wyróżniać, a Twoja inspiracja do nadania formy czemuś, co mi nieśmiało spacerowało po głowie jak najbardziej zasługuje na wyróżnienie.:)
Wiesz, nie chodzi o konkretny akapit :) Raczej to było tak, że po każdej części Twojego tekstu był plusik i po wstępnym ogólnym zainteresowaniu pomysłem na fabułę,zrobiłam się bardziej zainteresowana - bo chwalisz wykonanie, w tym kreacje bohaterów,a jak przeczytałam w tym akapicie, co się zaczyna nagrodą, że to fantasy ale poruszające tematykę s-fi (a mnie ostatnio do s-fi ciągnie nieco), to jeszcze bardziej zachciałam przeczytać itd. No i tym, że udało mu się zmieścić w 250 stronach mnie pozytywnie zaskoczył, bo ja wolę krótsze powieści. Trudno mi teraz odtworzyć proces myślowy, ale jakoś tak to było :)
OdpowiedzUsuń