Strony

środa, 19 października 2011

W stepie szerokim czuć wiatr od morza - "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód - Zachód" Robert M. Wegner

Kiedy czytam drugą książkę autora, którego debiut mnie zachwycił, zawsze towarzyszy mi niepewność. Nie wiadomo przecież, czy autor, który narobił nadziei na kolejny zachwyt, teraz srodze nie zawiedzie. Dzięki panu Wegnerowi stanęłam jednak przed całkiem dla mnie nowym dylematem: co mam napisać o książce, która ma wszystkie zalety poprzedniczki? Zrobić kopiuj-wklej z poprzedniej recenzji, czy może się w jakiś twórczo różny sposób powtórzyć? Jestem w kropce z całym swoim zachwytem, dlatego pozostało mi tylko poczęstować Was garścią kilku uwag i przynajmniej postarać się dodać coś nowego. A jeśli ktoś chce poznać bardziej uporządkowaną opinię na temat Wegnera, zapraszam do starszej opinii.

Jak poprzednio, tak i tym razem „Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Wschód – Zachód” to osiem opowiadań, równo podzielonych między dwie części.

„Wschód. Strzała i wiatr”. Wschodnie stepy Meekhanu nie należą do bezpiecznych okolic. Dają co prawda niezwykłe możliwości zysku, jednak łączą je z ogromnym ryzykiem. I nie chodzi tu tylko o bandy rabusiów przemierzających morza traw, ale też o fakt, że właśnie tutaj przebiega granica między Imperium i ziemiami jego głównych wrogów, Se-kohlandczyków. Spokoju w tym rejonie pilnują głównie wolne czaardany – niewielkie grupy jeźdźców, zajmujące się eskortowaniem karawan, tępieniem bandytów czy przepędzaniem Se-kohlandczyków, którzy kręcą się po niewłaściwej stronie granicy. Kailean-ann-Alewan jest jeszcze bardzo młodą dziewczyną, ale już może być z siebie dumna: należy do czaardanu, któremu dowodzi legendarny generał Laskolnyk. A on do swojego oddziału przyjmuje wyłącznie ludzi wyjątkowych. I chodzi tu nie tylko o niezwykłą biegłość w walce czy w sztuce jeździeckiej... A że ludzie niezwykli (zwłaszcza należący do formacji, która zdążyła już obrosnąć legendą) potrzebni są przy rozwiązywaniu wyjątkowo trudnych problemów, to i Kailean nie brakuje rozrywki: a to trzeba zlikwidować grupę Pomiotników, a to przeprowadzić operację wojskową o wysokim współczynniku ryzyka… Życie byłoby piękne, gdyby czaardan musiał się mierzyć jedynie z takimi problemami.

„Zachód. Sztylet i morze”. Ponkee-Laa jest wielkim, portowym miastem, które jeszcze niespełna ćwierć wieku temu należało do Imperium Meekhańskiego. Jest też terenem działania niezliczonych gildii złodziejskich, zrzeszonych w tzw. Lidze Czapki. Jednym z członków takiej gildii jest Altsin, młody złodziejaszek o nieprzeciętnej inteligencji i nieco zbyt wybujałym zawodowym temperamencie. Miasto jest dla niego prawdziwym domem i pewnie pozostałoby do końca życia, gdyby pewnego dnia nie ukradziono największej (dosłownie) relikwii ze świątyni Pana Bitew. Altsin co prawda nie musi za to odpowiedzieć, ale musi rzeczony fant odzyskać. Co będzie miało konsekwencje wręcz globalne…

I znowu pan Wegner przedstawił nam pełnowartościowych bohaterów, wojowników (lub złodziei) z krwi i kości. Kailean jest chyba jedyna w swoim rodzaju. To chyba jedna z ciekawszych i bardzo dobrze napisanych kobiecych postaci w polskiej fantastyce - wbrew pozorom, wcale nie ma ich tak dużo. Altsin zaś nieodmiennie kojarzy mi się (zwłaszcza w dwóch pierwszych opowiadaniach) z niejakim Lockem Lamorą. Ten sam wybitny talent i bardzo podobne poglądy sprawiają, że nie sposób nie skojarzyć dwóch młodzieńców. Trochę szkoda, że wątki łotrzykowskie schodzą na daleki plan już po dwóch opowiadaniach, ustępując miejsca Wielkiej Boskiej Sprawie (to swoją drogą znamienne: jeśli polska powieść fantasy nie podpada pod schemat tolkienowski lub howardowski, to raczej prędzej niż później pojawia się kwestia takich czy innych wojen bogów…). Byłoby to może nużące, gdyby nie drobiazgowe opracowanie: czytelnik wie, że to część wielkiej całości, którą zaplanowano wcześniej i po kawałku się ujawnia, a nie chaotyczne dorzucanie coraz to nowych pomysłów. Przyznam, że gdyby nie to wrażenie ciągłości, wątek boski znudził by mnie. A tak jestem coraz bardziej zaciekawiona.

A jeśli już przy bogach jesteśmy: mam cichą nadzieję, że do kolejnych tomów będzie dołączony mały słowniczek pojęć i bóstw, bo biedna czytelniczka zaczyna się powoli gubić. Tym bardziej że częstotliwość i różnorodność używanych przez autora terminów wzrasta…

Jeśli chodzi o jakość wydania, to oczywiście standardowo – najwyższa. I cena całkiem przystępna, bo wychodzi jedynie 5gr za stronę (chociaż mój egzemplarz jest jeszcze przedvatowy, więc nie wiem, jak teraz…). Literówek brak, natomiast udało mi się wyłowić jeden błąd: otóż do wyścigu stają dwa kasztany i siwek, ale stronę dalej w tym samym biegu pędzą siwek i… dwa karosze. Ale nie zwracajcie uwagi, standardowo się tylko czepiam.

Co nam pokazał pan Wegner? Ano, że potrafi pisać ciekawe i wiarygodne postacie kobiece, że potrafi planować swoją twórczość w najdrobniejszych szczegółach (nie tak, jak np. niejaki Paolini), że potrafi zgrabnie łączyć wątki na pozór nie do połączenia i że ogólnie jest świetnym pisarzem. Pozostaje mi życzyć czytelnikom miłej lektury (bo to pozycja obowiązkowa) i niecierpliwie czekać na kolejną książkę z cyklu. Tym razem ma być powieść, więc będzie można sprawdzić, jak sobie pan Wegner z dłuższą formą poradzi.

Tytuł: Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód - Zachód
Autor: Robert M. Wegner
Cykl:
Opowieści z meekhańskiego pogranicza.
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2010
Stron: 688

8 komentarzy:

  1. Widziałem książkę u znajomego. Zachwycał się nią :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piter Murphy - i bardzo słusznie się zachwycał.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne, klasyczne fantasy w wersji Premium i to autorstwa rodzimego pisarza:) Trzeba przeczytać żeby zrozumieć nasze zachwyty:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brzmi interesująco. Nazwisko autora jest dla mnie nowe. Być może za jakiś czas, gdy uporam się z tym co mam, sięgnę i po tę pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  5. podsluch - o to, to.;)

    Silaqui - musisz, nie ma innego wyjścia.;)

    Edyta - polecam, nawet jeśli zwykle nie czytujesz fantastyki.:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Znam tom pierwszy. Nie wiem, czy sięgnę po Wschód-Zachód, ale na pewno Wegner jako pisarz potrafi sporo i takie akurat fantasy
    mogę jeszcze czytać, nie tylko bez zgrzytania zębami, ale z zainteresowaniem, a nawet z pewnym zachwytem.

    OdpowiedzUsuń
  7. jareck - ja już dawno od fantasy przestałam wymagać, żeby była oryginalna (chociaż świetnie, gdy jest). Chcę tylko, żeby była dobrze napisana. O "Opowieściach..." póki co trudno powiedzieć, czy są oryginalne, ale świetnie napisane z pewnością. O niewielu rodzimych pisarzach można to powiedzieć, niestety... Więc Wegner zachwycać musi, zwłaszcza, że w porównaniu do zagranicznych fantastów również wypada bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.