Generalnie niezbyt lubię powieści historyczne. Jestem jednak otwarta i co jakiś czas próbuję zmienić swoje nastawienie, zwłaszcza, jeśli na horyzoncie pojawi się coś w realiach średniowiecznych. Kiedy więc usłyszałam o „Templariuszu” Paula Doherty, byłam szczerze zainteresowana. Przecież to taki wdzięczny temat – zakon ma w popkulturze wizerunek dość romantyczny, bo i spiski, i tajemnice, i potęga, i pociąganie zza kulis za sznurki mogą wchodzić w grę. Dodatkowo wiedza o nim wśród niehobbystów jest dość niewielka, istniała więc możliwość zarówno jej poszerzenia, jak i wygrywania na niej przeróżnych, niesamowitych melodii. Jak wyszło?
Mamy rok 1097. Papież Urban II właśnie wezwał wiernych do odbicia Jerozolimy z rąk niewiernych. Wśród rzeszy odpowiadającej na wezwanie znajdują się Eleonora de Payens wraz z bratem Hugonem i jego bliskim przyjacielem, Gotfrydem z St. Omer. Eleonora chce odbyć pielgrzymkę i, być może, rozliczyć się z przeszłością, jej bratu zaś przyświecają wielkie idee. Wszyscy jednak przeżyją szok w starciu z rzeczywistością – nikomu bowiem nie przyszło do głowy, że Bóg zechce wystawić swoją armię na tyle ciężkich prób…
Zamysł autora był ze wszech miar szlachetny. Miała powstać powieść stylizowana na oryginalną kronikę autorstwa Eleonory, możliwie jak najwierniej oddająca realia tamtego okresu i specyficzność pierwszej krucjaty. Te cele udało mu się osiągnąć. Książka jest napisana jak jedenastowieczna kronika, bez zbędnych zabiegów upiększających. Jest też niezwykle wierna realiom, jakie panowały w obozie krzyżowców, którzy czasem cierpią głód, bywają napadani przez bandytów, wyczerpani po bitwie albo bombardowani przepowiedniami samozwańczych proroków. Nie umknął też opis żadnej ważniejszej bitwy. Jest tylko jeden problem: produktu finalnego nie da się czytać, a w każdym razie nie jak powieści.
„Templariusz” to w założeniu powieść, niestety, widywałam książki popularnonaukowe (ba, nawet podręczniki akademickie) napisane żywszym językiem. Powieść jest strasznie statyczna, relacje z najdramatyczniejszych nawet wydarzeń chłodne jak raport podatkowy, a bohaterowie zdają się glinianymi pacynkami. Wszystkie postacie są opisane mniej więcej tak, jak w podręcznikach do historii: w roku tym i tym dowodził oblężeniem miasta X podejmując następujące działania. Nie ma najmniejszych szans, aby poczuć do kogokolwiek odrobinkę sympatii, o utożsamianiu się nie wspominając.
Fabuła również przypomina wywód wycięty z podręcznika. Owszem, są opisane wszelkie najważniejsze wydarzenie, które miały miejsce w drodze z Francji do Jerozolimy, ale znowu nie wiemy nic ani o relacjach w obozie (prócz tego, że dowódcy czasem kłócą się o wpływy). Jakiekolwiek oznaki tego, że mamy do czynienia z żywymi ludźmi, a nie papierowymi figurkami, zostały przez autora ograniczone do kilku suchych wzmianek, że ten i ów miewali romanse. Wszystko razem sprawia, że powieść przypomina zasuszoną mumię – brak krwi emocji, żeby uczynić to suche próchno odrobinę soczystszym.
Jeśli chodzi o styl autora, to również nie jest lepiej. Środków artystycznych czy poetyckości opisów można ze świecą szukać (z resztą, trudno znaleźć jakiś opis w ogóle, o ile nie dotyczy on fortyfikacji obleganego akurat miasta). Dialogi są króciutkie i beznamiętne, a autor niezbyt sobie radzi z tworzeniem jakiegokolwiek klimatu.
„Templariusz” wbrew zapewnieniom na okładce nie jest powieścią historyczną. To fabularyzowany podręcznik. Polecić go mogę jedynie fanom epoki i zakonów rycerskich. Inni raczej nie będą się przy nim dobrze bawić.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bellona. Dziękuję!
Tytuł: Templariusz
Autor: Paul Doherty
Tytuł oryginalny: The Templar
Tłumacz: Paulina Maksymowicz
Cykl: Templariusz
Wydawnictwo: Bellona
Rok: 2011
Stron: 343
Powiem ci, że i jedenastowieczne kroniki były pisane kwiecistym i ozdobnym językiem. Najwidoczniej autor próbował coś zrobić, ale nie wyszło mu to za bardzo. No cóż, niemniej jednak, z chęcią pożyczę sobie kiedyś "Templariusza" do poczytania.
OdpowiedzUsuńKocham historię całym sercem, więc cieszę się, że napisałaś o tej książce, bo sama o niej nie wiedziałam :) Dla mnie najlepiej podaną historią dla laika jest "Saladyn - Krucjaty" Tu na odwrót - teoretycznie podręcznikowa relacja, ale napisana w taki sposób, że ma się wrażenie czytania powieści przygodowej o Saladynie, z dodatkiem dat.
OdpowiedzUsuńHolender, czekam na tego "Templariusza"...
OdpowiedzUsuńNo nic, zobaczymy:)
Zraziłam się do książek o tej tematyce w podstawówce. Może powinnam się przełamać i ponownie zacząć je czytać. Być może zacznę od tej ^^
OdpowiedzUsuńSerenity - ja się nie znam, ale wierzę na słowo. W takim razie wychodziłoby, że jedyną stylizacją, jakiej dokonał autor, było ograniczenie dialogów...
OdpowiedzUsuńVisenna - o "Saladynie..." też słyszałam sporo dobrego, ale chyba nie sięgnę. Chyba jednak pozostanę przy dotychczasowych preferencjach, czyli jeśli historia, to raczej obyczajowości.;)
anek7 - wiesz, jak to jest - jeszcze nie wszystko stracone, w końcu gusta są różne. Ale będę czekała na Twoją opinię.:)
Samash - raczej jej nie polecam na przełamywacza niechęci.;)
O nie,nie.
OdpowiedzUsuńAlbo podręcznik albo fabularyzowana powieść. Jak dla mnie to dwie różne płaszczyzny książek, które nie powinno się łączyć! Choćby z tego względu, że traci swoją wiarygodność naukową.
Jednak nie dziwi mnie Twoje zainteresowanie, Zakon Templariuszy to temat rzeka. Okres wojen kościoła z niewiernymi, potem Inkwizycja..to naprawdę zajmujące tematy. Dla mnie historia to coś, co mam we krwi:D