Na temat „Królestwa czarnego łabędzia” zdarzało mi się czytać opinie różne. Był to może jeden z bodźców, który pchnął mnie do przeczytania tej książki – chęć przekonania się na własnej skórze, o co właściwie chodzi. Nie miałam zbyt dużych oczekiwań, ot, coś lekkiego na długi wieczór, być może z wątkami paranormalno-romansowymi (chociaż po przeczytaniu notki na okładce, gdzie książkę określano jako urban fantasy, miałam nadzieję na jak najmniej tych kwiatków). Czy się zawiodłam? Cóż… i tak, i nie.
Fabuła książki jest raczej mało nowatorska: oto nagle młoda kobieta imieniem Garet dowiaduje się, że świat wcale nie jest taki zwyczajny, jak jej się wydawało, a wróżkę można znaleźć pod każdym listkiem. A dowiaduje się tego, gdyż pewien pan zleca jej otwarcie srebrnej szkatułki, która okazuje się w niepowołanych rękach puszką Pandory po liftingu. Panna zaś musi przejść przyśpieszony kurs wiedzy, jaką każdy Wybraniec (czy tam Strażnica) posiadać powinien. A niedługo na horyzoncie zamajaczy jedyna i prawdziwa miłość…
Garet zajmuje się wyrobem biżuterii, ale ponieważ jej ojciec jest właścicielem galerii sztuki, od maleńkości obracała się w środowisku artystów. Sposób, w jaki opisano rolę artysty i sztuki w świecie (a sporo o tym jest) uznaję za najmocniejsza stronę książki. Osobiście bardzo mi się podobał zarówno pomysł poruszenia takiego tematu, jak i sposób wykonania. Co prawda nie każdy musi podzielać moje zainteresowanie, ale myślę, że nawet w takim wypadku coś w środku zostanie. W zamian za to mogłabym autorom (bo Lee Carroll to tylko pseudonim) wiele wybaczyć, ale jednego nie potrafię.
Gdzieś około strony setnej pojawia się wampir. Co prawda nie sparkli w słońcu i nie wysysa zwierzątek (chwała autorom za dość tradycyjne podejście do tematu), ale z miejsca zostaje największym ciachem odcinka i jedyną, prawdziwą miłością głównej bohaterki. I więź ich łączy nierozerwalna, a namacalna. I on wie, że jest potworem (całe szczęście, emowywody w tym temacie zostały czytelnikom oszczędzone), ale nie może się od niej odczepić. Ona wie, że w jego ustach wyrażenie „schrupałbym cię” brzmi dość dwuznacznie, ale ciągle go przywołuje. Ale wiecie, co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że od chwili pojawienia się wampirka panna Garet całkowicie zrezygnowała z samodzielnego myślenia. Co wpakuje się w kłopoty, to wystarczy, że myślą, mową bądź uczynkiem wezwie swojego kochasia, a ten uratuje jej zgrabny tyłeczek z każdej opresji. Nuuuuuda.
Gdyby nie ta rysa, książka byłaby istotnie zgrabnym, niewymagającym czytadłem. Szkolenie Garet wypadło całkiem fajnie, mimo nieustannie towarzyszącego mi przekonania, że to wszystko jej coś za łatwo przychodzi i migającej w głowie lampki przeciwmarysuistycznej. Jednak wampir przeważył. Może jestem uprzedzona, ale nie potrafię strawić książki, w której bohaterka duży się w wampirze. Jeśli jednak ktoś potrafi i poszukuje rozrywki na jeden wieczór, polecam „Królestwo czarnego łabędzia”.
Tytuł: Królestwo czarnego łabędzia
Autor: Lee Carol (właśc. Carol Goodman i Lee Slonymsky)
Tytuł oryginalny: Black Swan Rising
Tłumacz: Alina Siewior-Kuś
Cykl: Królestwo czarnego łabędzia
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2010
Stron: 398
Oj, chyba raczej nie przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że potwierdzają się moje przeczucia. Kiedyś uważałam, że wampir to interesująca postać w literaturze. Od kiedy Zmierzch zyskał tak dużą popularność i zaczęła szerzyć się wielka wampirza miłość, zaczęłam wątpić w tego typu książki. Musi być naprawdę oryginalna w treści, by mogła mnie zainteresować. Nie jest to chyba tematyka dla mnie...
OdpowiedzUsuńBo wampir może być interesujący - problem polega na tym, że od czasu "Zmierzchu" stał się raczej "słitaśny" i "mrrrrohny"... Dlatego wampirów interesujących chyba trzeba będzie szukać w horrorach. Ewentualnie u Rice.;) Albo u Pratchetta, chociaż tam raczej humorystyczne podejście można znaleźć.
UsuńHe, he, a już myślałam, po tekście "wampir mi się zepsuł", że to będzie śmieszne...
OdpowiedzUsuńTam nie ma "się".;)
UsuńA śmieszne może być wtedy, jeśli kogoś śmieszy mierna literatura. Mnie czasem tak, chociaż tutaj raczej irytuje...
O rety, ja naprawdę zobaczyłam "wampir mi się zepsuł", co wydało mi się tak aburdalnie, psychodelicznie śmieszne, że sądziłam, iż chwalisz jakąś innowacyjną, prześmiewczą książkę... Wczoraj miałam ciężki dzień i mi literki przed oczami latały...
UsuńZdecydowanie nie dla mnie, nawet bez tego wampira. Ale z wampirem to już tym bardziej. ;)
OdpowiedzUsuńTo widzę, że wrażenia mamy podobne, choć dla mnie ocena książki byłaby zbliżona także wtedy, gdyby zamiast wampira pojawił się wilkołak czy inny ktoś przy założeniu, że ich cudowna więź funkcjonowałaby w analogiczny sposób. Choć dodatkowo ten wampir nijak mi się nie wpasował w cały ten światek przedstawiony przez duet autorski. Faktycznie wątki związane z artystycznym światkiem i galerią to zdecydowany plus książki. Mnie ta błyskawiczna edukacja Garet irytowała, ale może dlatego, że generalnie dość szybko sporo rzeczy w książce zaczęło mnie irytować. Rzadko przy lekturze przewracam oczami, ale to była jednak z TYCH książek. Po bursztynowej komnacie parsknęłam śmiechem, ale chyba na podłożu nerwowym ;) Dobrze, że było raczej krótkie - ból szybko minął ;)
OdpowiedzUsuńWiesz, ja na wampiry jestem szczególnie uczulona, ale pewnie zmiana amanta na inny gatunek nie zmieniłaby oceny (no, chyba, że wraz z gatunkiem zmieniłoby się też postępowanie).
UsuńBłyskawiczna edukacja na początku też mnie ciut zirytowała, ale potem doszłam do wniosku, że wybraniec się zawsze szybko edukuje, więc można to przełknąć.;)
A najgorsze chyba jest to, że książkę reklamowali jako "Urban fantasy"...
Romans z wampirem zdecydowanie tu nie pasował i był wciśnięty na siłę, chyba tylko po to aby sprostać modzie.
OdpowiedzUsuńŚwinto Prawda.:)
UsuńSwego czasu napalałam się na "Królestwo...", bo Urban Fantasy bywa przyjemne.
OdpowiedzUsuńAle jak słyszę o tym, że "nadprzyrodzony" amant zamiast krwi wysysa kobiecie resztki zdrowego rozsądku to jakoś nie mam już ochoty po książkę sięgnąć ^^
"nadprzyrodzony" amant zamiast krwi wysysa kobiecie resztki zdrowego rozsądku - podoba mi się ten tekst:D
UsuńWiesz, zdrowy rozsądek to jej akurat został, bo nie zidiociała ze szczętem, ale za to jakakolwiek aktywność wyparowała...
Ale z drugiej strony, kobiety bywają wygodne - skoro miała tak "wypasionego" faceta, to po co sama miała się męczyć? :P
UsuńDla poczucia własnej wartości:P
UsuńNie byłam przekonana do tej książki i właśnie potwierdzasz moje przypuszczenia. Również niezbyt lubię książki o wampirach.
OdpowiedzUsuńMam tę książkę, ale nie mam czasu przeczytać.
OdpowiedzUsuńMam podobną opinię na jej temat, jak Ty. :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie tylko u Rice i Pratchetta - to tak odnośnie komentarza, bo że książki nie tknę, to sama dobrze wiesz. Właściwe wampiry wciąż się spotyka, byle tylko wiedzieć gdzie szukać. Chociażby taki pierwszy z brzegu Watts. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego koncepcji. ;)
OdpowiedzUsuńO widzisz, wattsowych jeszcze nie znam. A gdzie one są?
UsuńZ jego tworów znam tylko "Ślepowidzenie" i "Rozgwiazdę" - znalazłam w obu pozycjach. ;) Wprawdzie daleko im do stokerowskiej/ludowej wersji, w końcu Watts siedzi w sf, ale dreszcz wywołać potrafią. U mnie nawet większy niż te "naturalne".
UsuńW miarę dobra, ale bez szału
OdpowiedzUsuń