Strony

wtorek, 22 maja 2012

Pól Schmitta poproszę. - "Kiki van Beethoven" Eric-Emmanuel Schmitt

Lubię Erica-Emmanuela Schmitta. Pewnie dlatego, że jestem urodzoną pesymistką, a on chociaż chwilowo potrafi wzbudzić we mnie optymizm. Jak sam pisze, nie rozumie, dlaczego współcześnie za godne uwagi i wyniosłe uważa się jedynie negatywne uczucia. Sam woli zajmować się tymi pozytywnymi. Nie oznacza to bynajmniej, że jego utwory poruszają wyłącznie tematy błahe. Można powiedzieć, że mówią o tych najprostszych i jednocześnie najgłębszych.

„Kiki van Beethoven” to niewielka książeczka, na którą składają się dwa utwory. Pierwszym z nich jest opowiadanie o tym właśnie tytule, drugi to esej Schmitta „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”.

Opowiadanie nie odbiega jakością od najbardziej udanych tekstów tego autora. Oto pewna starsza pani, tytułowa Kiki, kupuje w sklepie ze starociami maskę Beethovena i zaczyna się zastanawiać, dlaczego maska w pewien sposób nie ożyła, jak zwykła to czynić, gdy staruszka była jeszcze młodym dziewczęciem. Sprawę tę postanowiła rozwiązać razem z trzema przyjaciółkami. Dzięki muzyce tego kompozytora każda z nich powoli na nowo odkrywa to, co głęboko pogrzebała z upływem lat. Esej zaś przedstawia krótki rys historyczny dziejów powyższego opowiadania oraz opis tego, czego autor się od Beethovena nauczył.

Do opowiadania nie mam zastrzeżeń. Zawiera wszystko, co u Schmitta lubię: emocje, magię rzeczy zwyczajnych, odkrycie czegoś, co – z pozoru nieistotne – ma wielkie znaczenie. Opowieść toczy się gładko i mimo niewielkich rozmiarów pozwala czytelnikowi wsiąknąć. Moim problemem jest esej.

Lubię dowiadywać się, jak powstaje dany utwór, dlatego z ufnością zagłębiłam się w „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”. Zazwyczaj też jestem ciekawa przemyśleń autora, z Schmitt sporo tutaj pisze o własnym pojęciu humanizmu i o tym, jak wiele składowych tego pojęcia wyniósł z muzyki i życiorysu Beethovena. Gorzej, kiedy autor łopatologicznie wykłada, jak na niego działają poszczególne utwory kompozytora, co należy z nich wynosić i jak sam ja odbiera. Czułam się troszkę jak na lekcji polskiego, kiedy to drobiazgowo, słowo po słowie omawia się dany utwór, mordując nie tylko wolność interpretacji, ale i urodę dzieła. Ale pal licho muzykę, przecież nikt pisarzowi nie zabroni dzielić się własnymi interpretacjami z czytelnikiem. Niestety, cały ten wywód narzuca (podejrzewam, że mimowolnie, bo autor raczej nie miał takiego zamiaru) jedynie słuszną interpretację poprzedzającego opowiadania. To chyba najgorsze, co może zrobić autor swojemu dziełu: całkowicie zepsuć radość z przeczytania.

„Kiki van Beethoven” to książka, którą polecam w połowie. W tej połowie, która jest opowiadaniem. Resztę czytajcie na własną odpowiedzialność.

Tytuł: Kiki van Beethoven
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tłumacz:
Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł oryginalny: Quand je pense que Beethoven est mort alors que tant de cretins vivent suivi de Kiki van Beethoven
Wydawnictwo: Znak literanova
Rok: 2011
Stron: 152

6 komentarzy:

  1. A taki ma fajny tytuł ten esej... Ja też nie przepadam za łopatologią i jedynymi słusznymi interpretacjami. To już wolę Kiki:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiki jak najbardziej można przeczytać.:) Esej mniej więcej do połowy jest utrzymany w stylu opowiadania o pomyśle i inspiracji, ale potem zaczyna się łopatologia.:(

      Usuń
  2. A do mnie Schmitt nie przemawia. Czytałam Oskara i choć pochłonęłam w mgnieniu oka, to nie czuję potrzeby zgłębiania kolejnych dzieł pana Erica. Nie lubię takiego ... emocjonalnego/działającego na uczucia pisania, bo pokazuje mi, jak bezduszną istotą jestem :P
    A że z muzyką klasyczną jestem na bakier, to tym bardziej nie dla mnie. Już wolę Opetha posłuchać ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie przemawia, bo wykazuje, że ludzie nie są takimi bezdusznymi monstrami, jak zazwyczaj zakładam.:D Namawiać nie będę, bo Schmitta nie każdy przecie musi lubić.;) A z muzyki klasycznej, to ostatnio na okrągło słucham kilku coverów w wykonaniu Epiki (nie mam pojęcia, jak nazwę "Epica" odmienia się po polsku:().;)

      Usuń
  3. Ech, normalnie jestem zawiedziona ;) Wszyscy, którzy lubią Schmitta, nawet jego psychofani, oceniają tę książkę jako średnią. Wielu jest takich, którzy uważają ją za najgorszą w dorobku pisarza. Nie miałam okazji jej czytać, ale trochę się boję, bo ja połykam wszystko, co wychodzi spod pióra Schmitta i wielbię go, niczym starszego, dobrodusznego dziadzia (który w realu jest podobnież niesamowicie zadufany w sobie :D).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, część tego rozczarowania może wynikać z faktu, że ludzie dostali na dobrą sprawę tylko jedno krótkie opowiadanko, a spodziewali się czegoś więcej, więc są rozczarowani. Na dokładkę okładka sugeruje książkę w podobie "Oskara i pani Róży". Sama byłam tym faktem lekko rozczarowana, mimo że tekst jest na dość wysokim poziomie.
      Psychofaństwo nie jest złe, sama czasem prezentuję.:D

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.