Strony

piątek, 5 października 2012

Space marines ciąg dalszy - "Czas silnych istot" księga 2 Marcin Przybyłek

W recenzji  poprzedniego tomu pisałam, że podzielenie „Czasu silnych istot” nie było dobrym pomysłem. Teraz zmieniłam zdanie, bowiem to pomysł nad wyraz udany. Obawiam się, że takiego stężenia militarystyki w jednej książce nawet najwytrwalsi miłośnicy gatunku by nie wytrzymali.

Fabularnie tom drugi rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym kończy się pierwszy. I bardzo dobrze, bo kończy się tak, że czytelnik nie może się doczekać dalszego ciągu, ale oznacza to też, że nie ma sensu wspominać o fabule. Dla porządku dodam tylko, że wojna trwa w najlepsze, a nasi dzielni bohaterowie kombinują, jak ją zakończyć w najkrótszym możliwym czasie.

Skoro już przy dzielnych bohaterach jesteśmy, to zabrakło wyrazistych postaci. O ile w tomie pierwszym pokazało się kilku sympatycznych (lub nie, ale w dalszym ciągu ciekawych) zuchów różnorakiej proweniencji, to w tomie drugim pozostał tylko wszechobecny Torkil. Inni bohaterowie niby są, ale poza nielicznymi wyjątkami nie pokazują niezbędnego do wzbudzenia czytelniczych emocji pazura. Najciekawsze jednak jest to, że autor najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że główny bohater może w sposób męczący przysłonić wszystkich innych i sporo czasu i miejsca przeznaczył na tworzenie postaci drugo- i trzecioplanowych. Wynik co prawda nieszczególnie zadowala, ale warto docenić wysiłek.

Kolejnym zarzutem jest dość monotonna linia fabularna. Wiem, że fantastyka militarystyczna ma swoje prawa, ale drugiemu tomowi „Czasu silnych istot” przydałoby się nieco urozmaicenia. Tak jak w tomie pierwszym opisy codziennych technologii dawały wytchnienie od salw z superpukawek, tak tutaj nie bardzo jest przy czym odetchnąć (a kwestia arki pojawia się zbyt późno, żeby to zrekompensować).  Trochę szkoda, bo okazji było w bród, ale widać autorowi towarzyszyły inne priorytety.

Skoro już zajęłam się kwestiami fabularnymi, będę temat kontynuować. Irytująca jest maniera autora, polegająca na widowiskowych opisach bitew tylko po to, by moment kulminacyjny podsumować jednym lub dwoma zdaniami. Rozumiem, że ma być to pewnego rodzaju gra z konwencją, ale niestety, do mnie nie przemawia  - pozostawia nieprzyjemne wrażenie deus ex machina. Nie wątpię jednak, że takie rozwiązanie, będące poniekąd wbrew, znajdzie fanów.

Cały czas narzekam na zakończenie „Czasu silnych istot”, ale może po prostu zbyt dużo wymagam? Może szukam czegoś, czego nie ma, bo i nie miało tego być, zaś koneserzy gatunku będą się zastanawiać, dlaczego się czepiam? W końcu powieść ma pewien urok, jaki zawsze towarzyszy opisom wojennym, nawet mimo przeładowania rozwiązaniami rodem z Power Rangers (które, Bogiem a prawdą, w tomie drugim już tak się w oczy nie rzucają)? Cóż, sądzę, że każdy powinien to ocenić sam – po samodzielnej lekturze obu tomów.

Recenzja dla portalu Insimilion.

Tytuł: Czas silnych istot księga 2
Autor: Marcin Przybyłek

Cykl: Gamedec
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok: 2012
Stron: 479

4 komentarze:

  1. Militarystyczne fantasy zdecydowanie nie wpisuje się w moje ulubione poletko. Bardziej mi po drodze z finezyjną magią...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek cyklu miał, jak się wydaje, zupełnie inny charakter. Chociaż raczej niewiele miał wspólnego z subtelną magią.;)

      Usuń
  2. Oglądam się za tym cyklem, ale to bardziej przez wzgląd na kumpla. Kumpel i tak nie miałby czasu tego przeczytać więc nie mam pretekstu by nawet na prezent to kupić. A tak to kusi by od czasu do czasu taki militarystyczny odmóżdżacz przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może pretekstem byłoby nowe wydanie od Fabryki, bo mają podobno cały cykl wznawiać?;)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.