Strony

poniedziałek, 5 listopada 2012

Prawie jak z bajki - "Paskuda & Co." Magdalena Kozak

Fantasy zwykło się pogardliwie nazywać „bajkami dla dorosłych”. O tym, jak bardzo jest to nietrafiona obelga, może świadczyć fakt, że o ile nawiązania do baśni są dość częste, o tyle tekstów w całości na nich opartych nie ma znowu tak wiele. Historia owszem, mitologia – jak najbardziej, ludowe podania też niczego sobie, ale baśnie jakoś się popularnością nie cieszą. Powiew świeżości w tym temacie, jak sądzę, można zawdzięczać filmom takim jak „Shrek” (tak, wiem, że Pratchett był pierwszy, ale przez długi czas był też jako jedyny znany szerszej publiczności), które pokazały, że baśnie można pięknie skompilować i obśmiać ku uciesze gawiedzi, ubawionej wywracaniem znanych motywów na lewą stronę. Szybciutko zajęła się tym też fantastyka rozrywkowa. Na polski rynek na przykład niedługo trafi „Paskuda & Co.” Magdaleny Kozak.

Jak ze wstępu wynika, mamy w „Paskudzie…” do czynienia z motywem baśniowym – Królewną zamkniętą w wieży, z której może ją uwolnić jedynie cny Rycerz na białym koniu. Aby jednak nie było mu zbyt łatwo, wieży strzeże straszliwy smok i posępny Strażnik. Generalnie więc dni mijają, podobne jeden do drugiego jak dwie krople wody: Królewna ze Strażnikiem, znudzeni, grają w statki, i tylko smoczyca o wdzięcznym imieniu Paskuda od czasu do czasu zje jakiegoś Rycerza. A wiadomo, że jak się zostawia młodą pannę z przystojnym bodyguardem (zaś pozostali kandydaci są przedwcześnie eliminowani), to wyniknąć z tego może tylko jedno.

„Paskuda & Co.” jest ni to zbiorem opowiadań, ni to powieścią. Osobiście obstawiałabym raczej tę pierwszą ewentualność, gdyż każdy rozdział to w zasadzie zamknięta historia. Z drugiej strony, każda z tych zamkniętych historii jest napisana tak, aby wraz z pozostałymi spleść się w łańcuszek większej opowieści. Pozostawmy jednak te rozważania i przejdźmy do kwestii zasadniczej, mianowicie: co z jakością?

I tu zaczynają się problemy. Przedstawione przez Magdalenę Kozak historyjki mają co najmniej tyle samo wad, ile zalet. Autorka swoimi mocno sensacyjnymi powieściami przyzwyczaiła czytelników do tego, że niedoskonałości językowe i prostotę (żeby nie powiedzieć dosadniej) stylu maskuje wartką akcją, strzelaninami i paradą męskiej przyjaźni. Tutaj język i styl są owszem, takie same jak wcześniej, tylko strzelanin zabrakło. Dodatkowo krótka forma zdecydowanie autorce nie służy – historyjki nie są ani szczególnie zabawne, ani błyskotliwe, ani nawet zaskakujące (jak to się skończy można z detalami przewidzieć gdzieś tak w połowie książki). Trochę mogą boleć też przerysowani aż do przesady bohaterowie, który to zabieg Kozak stosuje ze zmiennym szczęściem – raz wychodzi zabawnie, innym razem wręcz przeciwnie (co najlepiej podsumowuje fakt, że najsympatyczniejszą i najbardziej wyrazistą postacią jest przygłupi smok).

„Paskuda…” to jednak książka nie tak beznadziejna, jak mogłoby się wydawać. Mimo ogólnej przewidywalności, klimat całej opowieści jest sympatyczny i najbliżej mu chyba do wyżej wymienionego „Shreka” (chociaż brakuje polotu, błyskotliwości i humoru filmu). Lekki opar absurdu znakomicie uzupełnia całość. Trójka mieszkańców wieży również budzi sympatię (poza Królewną – mam nadzieję, że dziewczę ma lat naście, bo w przeciwnym wypadku jej zachowanie nie mieści się w głowie), zaś ich relacje naszkicowane żywo i z humorem. No i na koniec – książkę czyta się błyskawicznie.

Szczerze mówiąc, po „Paskudzie…” spodziewałam się czegoś więcej. Tym czymś najprawdopodobniej była sensacja i zaskakująca akcja. Trochę szkoda, że nie wyszło. Mimo tego „Paskuda & Co.” pozostaje bardzo przyjemnym czytadłem. Takim, do którego co prawda się nie wraca, za to pochłania z przyjemnością i kończy w stanie prawdziwego odprężenia.

Recenzja dla portalu Insimilion.

Tytuł: Paskuda & Co.
Autor: Magdalena Kozak

Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok: 2012
Stron: 300

8 komentarzy:

  1. Hmmm, książki Magdaleny Kozak omijam szerokim łukiem. Przyznaję od razu: żadnej nie czytałem. Ale patrząc na recenzje wiem, że to nie najlepsza fantastyka. A i dobry znajomy, którego literackie gusta (i oczekiwania) w dużej pokrywają się z moimi, nie wyrażał się o twórczości pani Kozak zbyt dobrze. Twoja recenzja nie zmienia nic w moim podejściu.
    Kurcze, sporo takiej fantastyki na rynku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, za czasów nastolęctwa (takiego starszego, ale zawsze) powieści Kozak bardzo mi się podobały - szybka akcja, prosty język, te sprawy. I myślę, że wiele tej "nie najlepszej fantastyki" jest w gruncie rzeczy kierowana do młodego czytelnika, który lubi prostą rozrywkę, a na tę nieco ambitniejszą nabierze chęci, jak przekroczy dwudziestkę. I dlatego sporo takiej fantastyki na rynku...

      Usuń
    2. W ostatnim numerze NF Dukaj napisał, że jak ktoś się wychował na Lemie (ja może trochę bardziej na P.K. Dicku i Sapkowskim), to ma w głowie konkretny obraz fantastyki.
      Nie wiem, czy akurat ta autorka kieruje swoje teksty do młodzieży. Zawsze też można podsuwać młodszym czytelnikom coś... eee, wartościowszego.

      No dobra, uczepiłem się tej pani, a kobitka fajne hobby ma i w ogóle może być bardzo ciekawą personą. Ucinam więc, zanim włączy mi się drugi bieg zrzędy. ;)

      Usuń
    3. Czytałam ten tekst Dukaja i trochę się zgadzam, a trochę nie rozumiem (w sensie - zgadzam się z ogólną ideą, ale że Lema nie trawię, to nie rozumiem, jaki konkretnie ten obraz może być). Chodziło mi nie o to, do kogo teksty są kierowane, ale o to, kto je czyta.;) A czyta głównie młodzież, z poczuciem wyższości, bo to książka dla dorosłych.;) Ja tak raczej o ogólnym trendzie, bo sama pani podobno bardzo miłą i sympatyczną osobą jest.:)

      Usuń
  2. Też bym się spodziewała czegoś więcej. Ale z ciekawości i tak pewnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie miłej lektury na przyszłość.:)

      Usuń
  3. Przychylam się ku opinii Jarcka, że osoby w wieku nastolęctwa niekoniecznie należy zbywać towarem niepełnowartościowym. Dlaczego nie mieliby delektować się literaturą mistrzów?...
    Dzieł pani Kozak nie znam i pewnie nie poznam, bo mnie skutecznie odstraszyłaś:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, ja też chętnie propagowałabym Tolkiena, ale myślę, że jeśli ktoś nie czyta i chce wziąć jakieś fantasy na początek, to wybierze raczej uzbrojone po zęby anioły czy wampiry w służbach specjalnych (jeśli jest dziewczęciem, to paranormal), niż dzieła mistrzów. Większość z czasem przejdzie na wyższy level.;)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.