Strony

niedziela, 17 marca 2013

Glina ambasadorem - "Piąty elefant" Terry Pratchett


O „Świecie Dysku” Pratchetta zdarzyło mi się na tym blogu pisać kilka razy, zazwyczaj bardzo pochlebnie. Ci, którzy te wpisy śledzili, mogli łatwo dojść do wniosku, że moim ulubionym bohaterem jest Śmierć, a ulubionym podcyklem ten o nim właśnie. I w sumie nic się nie zmieniło. Tylko im więcej czytam o straży, tym bardziej staje się ona moim ulubionym bohaterem zbiorowym. Ale o tym za chwilę, najpierw o sprawach bieżących.

Po pierwsze, krótki opis na tylnej stronie okładki „Piątego elefanta” to jeden wielki spoiler. Może nie z tych, co mordują najlepszą tajemnicę fabuły (po przeczytaniu kilku pierwszych stron staje się raczej oczywisty), ale z drugiej strony, niewiele o fabule mówi taki zupełnie wyrwany z kontekstu. Otóż bowiem krasnoludy wybierają króla (a w Ankh-Morpork z tej okazji wybuchają zamieszki), wypadałoby więc wysłać jakiegoś oficjalnego ambasadora do Überwaldu, żeby bronił interesów miasta i przy okazji dowiedział się, co się stało z poprzednikiem, bo od jakiegoś czasu nie przysyła wiadomości. Tę funkcję musi pełnić ktoś wysoko postawiony, na przykład diuk Ankh-Morpork… sir Sam Vimes (całym sercem będący oficerem Straży). Zważywszy na kłopoty z lokalizacją pewnego ważnego artefaktu, glina na placówce dyplomatycznej może przynieść nieoczekiwane korzyści.

Sam Vimes to jedna z tych postaci, które najbardziej lubię. Człowiek dobry i na swój sposób honorowy, ale zbyt wiele już w życiu widział, żeby pozostać idealistą. Określiłabym go jako przepuszczony przez dyskowy filtr archetyp dobrego, ale twardego  stróża prawa (takiego z filmów o najciemniejszych zaułkach, który walczy raczej z lokalnymi nożownikami, niż z przestępczością zorganizowaną). Jednocześnie nie brak mu charyzmy i elastyczności, więc w przeciwieństwie do Neda Starka, wie, kiedy trzeba zagrać nieczysto, żeby nie stracić głowy własnej i kogoś bliskiego. W parze z żoną, do szpiku kości arystokratyczną (ale raczej na sposób buzia w ciup i rączki w małdrzyk, niż hajduczkowania z szabelką) Sybil, tworzą ciekawy duet. Pratchett umie rozpisywać ciekawe pary, choć często ciężar opowieści przenosi tylko na jedno z partnerów. A skoro już przy parach jesteśmy…

…to przejdźmy do dwójki bohaterów, którzy urastają ostatnio do rangi jednej z moich ulubionych par (co prawda już przy „Zbrojnych” było im blisko, ale autor bardzo ładnie ten związek rozwija i to przeważyło szalę). Chodzi o kapitana Marchewę i Anguę oczywiście. Jest to związek bardzo zgodny i widać w nim prawdziwe uczucie, ale Pratchett nie poszedł na łatwiznę, kreatywnie rozwijając frazę „żyli długi i szczęśliwie”. Główną przyczyną zakłóceń w szczęśliwości jest fakt, że Angua jest wilkołakiem. W „Piątym elefancie” dowiadujemy się, jak wielki to może być problem i dlaczego. Ale ostatecznie i tak najważniejsze, żeby znalazła się kochająca osoba, która w razie wścieklizny skróci cierpienia, prawda? 

Poza tym, książki o straży mają jeszcze jedną zaletę – jeśli szukacie naprawdę wartkiej akcji i spójnej fabuły w dyskowym uniwersum, to możecie mieć pewność, że właśnie w nich ją znajdziecie. Żadnych przestojów, przynudzania czy dodawania akapitu dla pustego dowcipu. No i miłośnikom kryminałów na pewno się spodoba, w końcu to, było nie było, powieść o detektywach, choć po prawdzie zagadka kryminalna w „Piątym elefancie” wydała mi się najmniej ważnym elementem fabuły.

Nie powiem, że polecam, bo „Świat Dysku” zawsze polecam (może poza tym niebywale nudnym Rincewindem, ale w końcu nawet on ma swoich fanów – ja lubię tylko Bagaż). Te o straży polecam bardziej, ale i tak warto zacząć od początku.

Tytuł: Piąty elefant
Autor: Terry Pratchett
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny:
The Fifth Elephant
Cykl: Świat Dysku
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2006
Stron: 336
Książka  przeczytana w ramach wyzwania "Z literą w tle".

10 komentarzy:

  1. Ja nie mogę się zdecydować kogo ze Świata Dysku najbardziej lubię: Śmierć czy Vimesa. Ja z tej serii ostatnio czytałam "Złodzieja czasu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Złodzieja czasu" czytałam jakoś na początku swojej przygody z Pratchettem - był jednym z dwóch tomów, jakimi dysponowała biblioteka.;) Ale jeśli chodzi o samą wartką akcje, to wolę jednak powieści o Straży.;)

      Usuń
  2. Jedna książka autora czeka u mnie na półce, ale kiedy przeczytam? Tego naprawdę nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Od dawna nie czytam opisów na Discworldowych okładkach. Raz, że w sumie nie mają dla mnie znaczenia, bo przecież i tak kupię, a dwa, że najlepsze są PO przeczytaniu książki. :) Właściwie z recenzjami mam tak samo.

    Protestuję! :) Sybil i rączki w małdrzyk? Z gromadą chronicznie czkających smoków pod opieką? Rzeczywiście daleko jej do hajduczkowania, ale na pewno nie dlatego, że "nie wypada" (jeśli to miałaś na myśli?). Lubię w Sybil to, że jest tak bardzo arystokratyczna, że może już jej to w ogóle nie obchodzić. Sam i Sybil to moja ulubiona para Dysku...

    ...w przeciwieństwie do Marchewy i Angui. Dla mnie, coś w nich jednak nie zagrało. Zupełnie nie czuję ich "razem" (choć lubię samą Anguę). Dodatkowo, bardzo nie podoba mi się, co w "Piątym elefancie" dzieje się z Marchewą, w sensie konstrukcji postaci. Z początku był zaplanowany i prowadzony jako prosty - prostolinijny - chłopak, i dla mnie to działało. Nigdy za nim specjalnie nie szalałam, ale w "Straży! Straży!" dobrze się sprawdza, choćby jako kontrapunkt dla Vimesa. Jednak w miarę kolejnych części jest coraz bardziej komplikowany - "trzeba być bardzo skomplikowanym, żeby być tak prostym" - i coraz mniej do mnie trafia, a zaczyna raczej przerażać...

    Jeden z moich prywatnie ulubionych drobiazgów w "Elefancie", to gdy Sybil mówi o architekturze Uberwaldu, że czuje się tam jak we wnętrzu zegara z kukułką. Uwielbiam Pratchetta za tą celność określeń. Zabawne, że to pasuje do prawie wszystkich gór - Uberwald dzieli to nie tylko ze Szwajcarią, ale i choćby z Tatrami, a kiedy szwendałam się z aparatem po Szczawnicy, ta fraza ciągle za mną chodziła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do napisów, to ja w zasadzie przed lekturą już żadnych nie czytam, bo spoilery podstępnie atakują nie tylko u Pratchetta. Ale wychodzę z założenia, że innych warto ostrzec.;) Z recenzjami mam tak samo jak Ty.;)

      Z rączkami w małdrzyk chodziło mi raczej o to, że Sybil uczono, iż to inni mają się dobrze czuć przy niej, a nie ona przy nich i że ma generalnie nie sprawiać kłopotu. Na szczęscie nie brak jej instynktu samozachowawczego i dobrze wie, kiedy dla własnego dobra powinna zacząć kłopoty sprawiać.;) W parze z Samem również bardzo ją cenię - tworzą kwintesencję dojrzałego i dobrego małżeństwa. Jednak mimo wszystko wolę parę M. i A. Rozterki A. wiele by straciły, gdyby musiala je przeżywać w samotności i nie musiala nikomu ich wyjaśniać. Co do M. to muszę przyznać, że nie cierpię stuprocentowo prostolinijnych bohaterów i gdyby autor go nie komplikował, to M. już w swoim drugim występie byłby dla mnie niestrawny. Ale tu już chyba zachodzimy w kwestie gustu.;) No i mam słabość do uroczych związków z problemami.;)

      Celności określeń Pratchettowi nie odmawiam, ale co do zegara z kukułką muszę Ci uwierzyć na słowo, bo nigdy w górach nie bylam.;)

      Usuń
    2. Na szczęscie nie brak jej instynktu samozachowawczego i dobrze wie, kiedy dla własnego dobra powinna zacząć kłopoty sprawiać.;)
      Otóż to. Uwielbiam jej momenty walkiriowe. ;D

      Kwestia gustu ma tu zastosowanie jak najbardziej. Osobiście na przykład zauważyłam, że najbardziej lubię literackie związki nie problemowe, tylko zgodne i "wspierające".

      co do zegara z kukułką muszę Ci uwierzyć na słowo, bo nigdy w górach nie bylam.;)
      Zdecydowanie warto nadrobić. :) Zresztą mogę pokazać Ci tamte szczawnickie fotki, uberwaldzka kukułkowość bije po oczach.

      Usuń
    3. Też wolę z reguły związki wspierające, ewentualnie takie z problemami przychodzącymi z zewnątrz. Pewnie dlatego, że mam ogólną słabość do happy endów.;)

      A kilka fotek chętnie obejrzę.:)

      Usuń
    4. ewentualnie takie z problemami przychodzącymi z zewnątrz.
      O, też racja. Zresztą też lubię happy endy. :)

      A fotki można obejrzeć tutaj. Proszę wycieczki, zwracamy uwagę na orgię snycerki na prawo i na lewo. Groza bierze, jak oni się tam zabierają do remontów...

      Usuń
    5. Faktycznie coś jest na rzeczy.;)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.