Strony

środa, 8 maja 2013

Szaleństwo tworzenia i inne opowiadania - "Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy" Jeffrey Ford

Jeffreya Forda znamy w Polsce głównie z trylogii zaczynającej się od „Fizjonomiki”. Poza tym jego opowiadania drukowano w różnych antologiach (np. „Kroki w nieznane”). Nie jest to może autor przesadnie płodny, ale napisał kilka książek nieznanych u nas. Wydawnictwo Mag w ramach serii „Uczta Wyobraźni” postanowiło przypomnieć o pisarzu, wydając w jednym tomie nagradzany zbiór opowiadań oraz powieść. I bardzo dobrze, że postanowiło, bo jest to ktoś, o kim warto pamiętać.

Przypominanie zacznijmy może od kilku ogólnych uwag do zbioru opowiadań (zanim przejdziemy do poszczególnych tekstów). Ci, którzy czytali „Fizjonomikę”, z pewnością odnajdą w nim charakterystyczny styl Forda, choć oczywiście w różnym natężeniu, zależnie od tekstu. Autor operuje językiem, tworząc surrealistyczne wizje z normalnych na pierwszy rzut oka elementów, przekształconych niczym w sennym majaku. Wkłada też sporo wysiłku, aby zatrzeć granicę między obiektywną rzeczywistością a subiektywnym postrzeganiem świata przez bohaterów – stąd czasem opowiadania chwieją się na granicy fantastyki, zaś wszystkim bardzo blisko do realizmu magicznego. Czasem są tak zagmatwane, że bez posłowia (które zdaje się być regułą w amerykańskich, autorskich zbiorach opowiadań) czytelnik nie ma możliwości domyślenia się, o co chodzi.

Ford często tematem swoich opowiadań czyni różne aspekty pisarstwa. „Asystentka pisarza fantasy” to historia dziwnych wydarzeń, które doprowadziły do rozkwitu talentu tytułowej asystentki. Trochę w tym magii, trochę pytań na temat związku autora z jego dziełem, a trochę tradycyjnej relacji mistrz-uczeń. Jest to jednocześnie najmniej „fordowy” tekst w zbiorze – takie klasyczne opowiadanie, bez oniryzmu i surrealizmu. Zupełnie inaczej rzecz ma się ze „Słodkim węzłem”, będącym przepuszczoną przez ten dziwaczny, senny filtr próbą rozliczenia się ze wszystkich kursów kreatywnego pisarstwa, które autor prowadził. Również do twórczości jako takiej odnosi się przewrotny „Jasny poranek” – przepełniona specyficznym humorem i zakończona zaskakującą woltą opowieść o związku pewnego pisarza fantastyki z Kafką.

Mamy też opowiadania badające granice wyobraźni. W nagradzanym „Stworzeniu” na przykład widzimy obraz świata postrzeganego przez małego chłopca wychowywanego w dość religijnej rodzinie (przynajmniej mającego wymagającą i staromodną katechetkę). Oglądamy, w jaki sposób dziecięca wyobraźnia nakłada na rzeczywistość prawdy znalezione w katechizmie i do końca nie wiemy, czy tytułowe stworzenie było prawdziwe, czy narodziło się tylko w umyśle dziecka. Podobnie w tekście „Coś nad morzem”, w którym sny małej dziewczynki przenikają się z opowieściami jej wujka, rzeczywistością i magią.

Ford lubi w swoich tekstach eksperymentować i właśnie takich eksperymentów jest w zbiorze najwięcej. „Kobieta, która liczy swoje oddechy” to wzorowany na psychoanalizach Freuda tekst o pewnej teściowej. Na tle innych opowiadań wypada dość blado, więc chyba można go nazwać nieudanym eksperymentem. „Pansolapia” jest jednym z tych utworów, których nie da się zrozumieć bez podpowiedzi autora – tutaj akurat mamy do czynienia z typową, conanopodobną historią barbarzyńcy, w której brak ciągu przyczynowo-skutkowego, a wszystko dzieje się jednocześnie. Przez to opowieść przypomina rozsypane puzzle, ale są czytelnicy, którym ich układanie może sprawić sporo frajdy. „Delikatny” był zaś wprawką przed pisaniem wyżej wspominanej trylogii – znajdziemy w nim wszystkie motywy, które później autor rozwinął w powieści, jak również charakterystyczny, niepokojący klimat.

Czasem Ford stawia na humor, a czasem na grozę (choć elementy zwłaszcza tej ostatniej da się wyczuć we wszystkich utworach). „W drodze do Nowego Egiptu” to mająca znamiona szalonego snu historia o tym, co się dzieje, kiedy zgodzisz się podrzucić gdzieś Jezusa Chrystusa. Dzieje się mianowicie wiele zabawnych, choć czasem strasznych rzeczy. „Podwieczorek z Juliuszem Verne’em” jest, na swój sposób zabawnym, wyimaginowanym wywiadem, jaki autor chętnie by przeprowadził z tym sławnym pisarzem (a przynajmniej z własnym wyobrażeniem tegoż pisarza). „Z głębi kanionu” zaś ma być horrorem, operującym zużytym już nieco motywem klątwy.

Zostały jeszcze teksty, które mają bardziej klasyczne fabuły. „Miasto Egzo-Szkieletów” i „Pływanie w Lindrethool” łączy klimat czarnobiałych filmów noir, choć ich fabuły (poza pobrzmiewająca tęsknotą za prawdziwym uczuciem) bardzo się różnią. Pierwsze pod tym względem przypomina typowe science fiction, oczywiście odpowiednio wykoślawione na fordowską modłę. Z jednej strony mamy obcą planetę, robakokształtnych kosmitów i kwestię interakcji, z drugiej zaś handel wymienny: stare filmy za robaczą kupę (będącą niesamowitym afrodyzjakiem; widzę w tym przytyk do ludzkości, która jest w stanie znacznie więcej płacić za zbytek wzmagający żądze, niż za artykuły mogące przysłużyć się nauce czy medycynie). A całość służy raczej napiętnowaniu hipokryzji i pokusy życia iluzjami. „Pływanie w Lindrethool” również zahacza o tematykę typową dla SF, ale czerpie z niej tylko rekwizyty. Oto mamy bowiem historię akwizytora sprzedającego komputery napędzane żywymi, ludzkimi mózgami. I znowu problematyka moralna takiego rozwiązania przesuwa się na dalszy plan, na pierwszym zaś pozostaje nieszczęście jednostki wykorzystywanej przez korporację i zdradzonej przez ludzi, którym ufała. Pozostając w klimatach fantastyki naukowej, mamy jeszcze „Daleką oazę” - na poły humorystyczną (humorem raczej wisielczym) opowieść o zabawie człowieka w boga ewolucji, oraz „Zombie Maltusiana”. Opowiadanie to korzenie fabularne ma w czasach zimnej wojny, a osią zdarzeń jest pewien sympatyczny staruszek z mrocznym sekretem. Autor trochę się tu bawi mitem doktora Frankensteina, by potem pointą skonfundować czytelnika. Kompletnie od poetyki science fiction odżegnuje się „Reparata”, która miesza motywy znane z baśni z typowym dla Forda onirycznym klimatem.

Jeśli ktoś była na tyle wytrwały, żeby przebrnąć przez wszystkie wywody dotyczące opowiadań, będzie miał teraz okazję poczytać o powieści. Przejdźmy więc może do „Portretu pani Charbuque”. Na początku fabuła może wydawać się prosta: oto bowiem Piambo, wzięty nowojorski malarz-portrecista, dostaje zlecenie od tajemniczej damy. Podobno ma być ono niezwykłe, a że dama płaci ekstra, artysta postanawia przynajmniej wypytać o szczegóły. Okazuje się, że pani Charbuque obmyśliła dla niego prawdziwe wyzwanie – ma namalować portret, nie patrząc na nią. Może tylko słuchać jej opowieści i ewentualnie zadawać pytania pomocnicze. Piambo jest tym podekscytowany, czuje, że to przełom w jego karierze. Już wkrótce ma się okazać, że nie tylko.

O stylu Forda nie będę już wspominać, bo zrobiłam to przy okazji opowiadań. Niemniej, w porównaniu z „Fizjonomiką”, „Portret…” jest powieścią zdecydowanie bardziej wyważoną, staranniejszą, obliczoną na spowijanie czytelnika opiumowymi oparami opisów, a nie szokowanie dziwnością wizji. Choć, trzeba autorowi przyznać, że i bez udziwnień opowieść pozostaje niepokojąca. W zasadzie jest to też powieść niefantastyczna – nawet przy ogromnej dozie dobrej woli nie można tam znaleźć niczego bardziej niecodziennego, niż to, co pojawia się w dowolny kryminale czy thrillerze (i oczywiście nie przechodzi badania brzytwą Lema). „Portretowi…” najbliżej chyba do kryminału noir, choć oczywiście nie spełnia wszystkich kryteriów.

Odejdźmy jednak od klasyfikacji i zajmijmy się na chwilę bohaterami. Na narratora opowieści pisarz wyznaczył Piambo, więc to z jego perspektywy (i w pierwszej osobie liczby pojedynczej) poznajemy fabułę. Wbrew pozorom, malarz nie jest najciekawszą postacią – czasem miałam wręcz wrażenie, że to najmniej interesująca postać. No bo z czym tu porównać portrecistę, który jak na artystę prowadzi całkiem stabilny styl życia? Z niezwykle tajemniczą zleceniodawczynią? Z jej niewidomym, ale podejrzanie sprawnym służącym? Z kolegą po fachu, opiumistą niepozbawionym obsesji? Z Samantą, aktorką i wieloletnia partnerką, która prawdziwie kocha, ale i charakteru, żeby zastawić pułapkę na niewiernego mężczyznę, jej nie brak? Sami przyznajcie – na tle tej barwnej galerii główny bohater wypada blado, zwłaszcza że jest jeszcze kilka niesamowitych postaci epizodycznych. Niemniej, trzeba przyznać, że Ford ma niezwykły talent do tworzenia postaci żywych, nieprzestylizowanych i naturalnych – to, oraz wyrazisty styl są zdecydowanie najmocniejszą stroną autora.

Wady? Cóż, chyba miejsce sztuki i procesu tworzenia w tym wszystkim. Osobiście, mając w pamięci tytuł i tekst z okładki, liczyłam, że w tej dziedzinie będzie więcej i bardziej obrazowo. Cieszy mnie, że Ford bardzo zgrabnie i niezwykle sugestywnie opisał obrazy, ale pozostał pewien niedosyt. Choć może po prostu miałam zbyt duże wymagania.

Jeśli ktoś po przeczytaniu tych wywodów (lub, co bardzie prawdopodobne, po ich szybkim przewinięciu, bo za długie) potrzebuje zachęty w krótkich, żołnierskich słowach, to proszę bardzo: warto przeczytać. Nawet bardzo. I nawet dla tych, którzy wolą kryminały od fantastyki – choć oni raczej powinni ominąć zbiór opowiadań. Polecam.
 
Recenzja dla portalu Insimilion.
 

Tytuł: Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy
Autor: Jeffrey Ford
Tytuł oryginalny: The Portrait of Mrs. Charbuque. The Fantasy Writer's Assistant
Tłumacz: Robert Waliś
Wydawnictwo: MAG
Rok: 2013
Stron: 524

6 komentarzy:

  1. Ale żeś się rozpisała :D. Przeczytałam z grubsza całość xD. Czeka na mnie ta książka, jak zresztą chyba wiesz, i po Twoim opisie mam wrażenie że baardzo mi się spodoba. Szczególnie cieszy mnie te noir, od jakiegoś czasu jest mi dość bliskie (acz cholernie trudno o książki noir, no i ja jestem dziwna, nie wymagam gangsterów ;)), ale w ogóle czuję ciepłe uczucia do tej książki. Opowiadań zwykle nie cierpię, ale tutaj chyba przeżyję :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się jakoś tekst rozrósł.^^' Skoro nie wymagasz gangsterów, to tutejsze noir powinno Ci się spodobać, bo tam uliczne gangi tylko przemykają na trzecim planie. A niektórym opowiadaniom też blisko do noir, więc powinno pójść bezboleśnie.;)

      Usuń
  2. Kurde, szczerze mówiąc nie zachęciłaś mnie specjalnie do sięgnięcia po twórczość pana Forda. Jego opowiadania wydają mi się... ciężkie. :D
    No ale może odnoszę złudne wrażenie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o warstwę językową czy pojęciową, to opowiadania Forda wcale nie są ciężkie w odbiorze. Ma on jednak ciągoty do mieszania realizmu magicznego z sci-fi, a to się dla niektórych może okazać zbyt wiele.;)
      Za to po powieść (czyli "Portret pani Charbuque") możesz sięgać bez obaw.:)

      Usuń
  3. W sumie nie miałam jeszcze żadnego kontaktu z książkami pana Forda, ale na "Portret pani Charbuque..." mam ochotę odkąd ją w zapowiedziach ujrzałam, bo wydaje się być całkiem w moim stylu, a i Twoja recenzja też to potwierdza :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Recenzja wygląda bardzo kusząco, chyba się zainteresuję tą książką...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.