Strony

sobota, 24 sierpnia 2013

Zmyślenia #4: Marudzenie nad schematem

Dopadła mnie dziś refleksja, co samo w sobie nie dziwi, bo pomysły i refleksje dopadają mnie często, a już najczęściej wtedy, kiedy nie mam możliwości ich zapisać (prysznic nową świątynią dumania). Tym razem akurat siedziałam przy klawiaturze patrząc na mój skromny regalik. Patrzenie skończyło się zastanawianiem, jaki schemat w fantastyce jest ostatnio na topie i dlaczego tęsknię za poprzednim.

Może zacznę od zdefiniowania, co uważam za schemat w ogóle, a za nowy i stary w szczególności, żebyśmy uniknęli nieporozumienia. Na potrzeby tego tekstu przyjmę, że schematem jest po prostu motyw ogólnofabularny, który w danym czasie najczęściej spotyka się w fantastyce.

Jaki jest więc nowy schemat? Zajrzyjmy na półki księgarń i sprawdźmy, czego w dziale fantastyka jest najwięcej. Już na pierwszy rzut oka widać, że najwięcej jest nastolatków ratujących świat. Nic nowego pod słońcem, świat w fantastyce jest ratowany od dziesiątków lat, przez dziesiątki Wybrańców. Warto jednak zauważyć, że dawniej ci wybrańcy zazwyczaj byli pełnoletni. No i ostatnio kwestia samego zagrożenia jest inna: teraz świat sam sobie na zagrażającą zagładę zapracował, obecności Przedwiecznego Zła z reguły się nie stwierdza. Podsumowując powyższy strumień świadomości: obecnie najmodniejszy jest schemat ratowania dystopijnego świata przez bandę małolatów. 

Fragment grafiki autorstwa Seajina. Całość tutaj.
I to nawet nie jest tak, że potępiam w czambuł i nie znoszę dystopijnych nastolatków (co więcej, jak za chwilę wyjdzie na jaw, sam motyw ratowania świata bardzo lubię). Powieści młodzieżowe są fajne, czytam je w ilościach hurtowych i bardzo mnie interesuje, co też wydawca zaproponuje w przyszłości. Problemy z tym schematem mam dwa. Pierwszy jest taki, że na fali popularności young adult, nastoletni herosi zalali całą fantastykę (może jeszcze gdzieś na rubieżach jakieś samotne bastiony hard SF się bronią). Nie oszukujmy się, nastolatką już dawno nie jestem i o ile warstwę fabularną powieści dla młodzieży wciąż łykam jak młody pelikan, to bohaterowie coraz bardziej mnie irytują. Bo nie ma szans na dojrzalsze relacje między nimi, na jakiś głęboki konflikt czy niejednoznaczność tych złych (nie oszukujmy się, jakieś 95% young adult wciąż zawiera pewne wartości dydaktyczne i bardzo dobrze – młodemu człowiekowi niektóre rzeczy powinny zostać wprost pokazane. Ale o ile nastolatkowi wystarczy mniej lub bardziej zdecydowany podział na dobrych i złych, to dorosłemu czytelnikowi ciekawsze wydają się fabuły, w których nie ma dobra i zła, istnieje tylko konflikt interesów). Związki są proste i infantylne i najczęściej ograniczają się do rozterek miłosnych i walki z wrogiem. Gdybym chciała czegoś więcej, to chyba tylko Uczta Wyobraźni mi zostaje.

Drugim problemem jest powszechność tego schematu. Patrząc na wprowadzane na polski rynek młodzieżowe nowości, człowiek ma wrażenie, że nic innego tam się nie dzieje. Ratowanie normalnego fantasylandu? Jest jedna taka trylogia, więcej sobie nie przypominam. Jakiś rozmach, misternie spleciony i zróżnicowany świat przedstawiony wykraczający poza Zły System? Zapomnijcie. Ciekawi mentorzy, jacyś dorośli występujący w książce? Skąd. Wygrzebanie na półkach z fantastyką młodzieżową powieści, której fabuła nie jest dystopijna, a która jest przeznaczona dla starszej młodzieży i rozpoczyna, a nie zamyka, cykl graniczy z cudem. Monokultura zawsze jest nudna. Jak pokazuje doświadczenie rolnicze jest też niezdrowa, ale na szczęście pisarskie mody zmieniają się zbyt szybko, żeby wyjałowić fantastyczny grunt. Z tęsknotą wypatruję płodozmianu.

A co było poprzednio (no, może nie bezpośrednio, ale nie za paranormalami tęsknię)? Poprzednio był Quest. Polegał on na tym, że Wielkie Złe Mzimu po latach wygnania wracało do swojej domeny ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich. Wszystkich poza Mentorem, który w te pędy organizuje drużynę i wysyła ją w celu zniszczenia Mzimu. Tak było setki razy, każdy o tym czytał i sarkał na powtarzalność, nudę i brak oryginalności. Ale wiecie co? Tęsknię za dobrze opisanym questem, za rehabilitacją tego motywu. Nie za tym tanim organem zastępczym, który wciąż żyje w podrzędnych książeczkach pisanych na podstawie gier. Tęsknię za wyprawą solidnie napisaną, ze stworzonym z rozmachem światem, z nieszablonowymi bohaterami (na obecności Wielkiego Zła sensu stricte mi nie zależy) i podaną w sposób lekki, przyjemny i z humorem, ale przejmująco. Krótko mówiąc – stare fantasy w modern formie. Zna ktoś takie?

14 komentarzy:

  1. Na myśl przychodzi mi Tolkien, ale on modern nie jest... Nie przychodzi i masz rację. Trudno takie coś znaleźć... Kto wie, może dlatego przerzuciłam się bardziej na inny gatunek ;). Cały artykuł bardzo fajny, powinnaś mieć swoją kolumnę gdzieś ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NO Tolkien, Kay, chyba Eddings... Tylko że, no właśnie, to wszystko stara szkoła. A ja bym chciała, żeby ten motyw ktoś ubrał w nowoczesną szatę. Ja ostatnio obserwuję swoją powolną migrację w stronę SF, choć raczej lżejszych odmian.

      Dziękuję, bardzo mi miło.^^ Choć chyba będę musiała się zadowolić kolumną w moim własnym blogu.;)

      Usuń
  2. Ja jestem właśnie z tych sarkających na powtarzalność, nudę i brak oryginalności, więc nawet jeśli ostatnio ktoś coś takiego napisał, będę pewnie ostatnią osobą, która się o tym dowie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię oryginalność - i od niej mam Ucztę Wyobraźni.;) Ale lubię też klasyczne opowieści, a te są mało kompatybilne z awangardowymi formami.;)

      Usuń
    2. W ogóle pisz więcej tych "zmyśleń", bo bardzo fajnie się je czyta :)

      Usuń
    3. Dzięki.^^ W najbliższym czasie będzie jeszcze coś o okładkach i fangirlowy tekst o smokach Novik, jak odświeżę sobie cały cykl.;)

      Usuń
  3. Dobrze gada. Polać jej! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś w tym jest co piszesz. Ja ciągle nie pamiętam, czy ty czytałaś Robin Hobb i czy ci się podobało, chociaż to w sumie też nie nowość...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jszcze nie czytałam, dopiero mam zamiar. Btw, zauważyłaś może, jaka istnieje różnica w klimacie i sposobie pisania między książkami z lat dziewięćdziesiątych, a tymi wydanymi jakoś tak po 2000 roku? Te wcześniejsze są pisane bardziej na poważnie i najczęściej widać w nich sztywność i patos języka, podczas gdy jeśli coś takiego będzie w późniejszych, to czytelnik się krzywi. Ja bym chciała, żeby mi ktoś tego questa opisał na modłę nowomilenijną.;)

      Usuń
    2. W sumie o tym nie myślałam, aż tak chyba w tym nie siedzę. Ja nawet lubię ten "wcześniejszy" język - bardzo np. odpowiadał mi cykl Pamięć, Smutek i Cierń Tada Williamsa, a jego Marchii Cienia znieść nie mogę. "Miecz prawdy" Goodkinda jest typowym questem, i to już chyba "milenijnym" ale choć przeczytałam całość, to w tej chwili widzę to jako fantasy raczej niższych lotów niż wyższych, duże się dzieje, ale dialogi są nie do zniesienia. U Robin Hobb z kolei jest coś kobiecego, nie że romans czy inne takie pitu-pitu, ale jakaś taka wrażliwość i głębia bohaterów. Polecam Ci ją szczerze, i nawet mogę część cyklu (jak do mnie wróci pożyczyć) - całości nie mogę niestety, bo część mam po angielsku. Ale całe pierwszą trylogię mam po polsku :)

      Usuń
    3. Williams jeszcze przede mną, ale "Miecz Prawdy" wyjątkowo silnie mnie odrzucił, głównie warstwą językowo-warsztatową. A na Hoob się zasadzam, głównie na "Żywostatki" (gdybyś miała któryś kolejny tom, to ja chętnie^^). Wiesz, że Mag ma ją wznawiać w jednotomowych omnibusach? Pierwszy leci w październiku, w planach jest jeszcze jeden, ale nie wiadomo, kiedy dokładnie wyjdzie. Tylko nie pamiętam, co to konkretnie miało być, chyba Skrytobójca i Złotoskóry...

      Usuń
    4. Pierwszą część żywostatków mam po ang , resztę po polsku (ale właśnie pożyczone). Za to Skrytobójcę i Złotoskórego w całości po polsku. Pisz co pakować i wysyłać ;) Ja to czytałam w kolejności Skrytobójca, Żywostatki, Złotoskóry - i było ok :)

      Usuń
    5. Ja akurat pierwszą część Żywostatków mam, więc to nie problem. Poczekam, aż reszta do Ciebie wróci, nie śpieszy mi się.;) Bo wznowienia będę miała do recenzji od Insimilionu, jeśli dobrze pójdzie, więc na razie na Skrytobójce i Złotoskórego nie naciągam (ale to tylko na razie, nie myśl sobie;)). Muszę też pogonić pewną osobę, bo przecież obiecałam Ci Novik.:)

      Usuń
  5. Przydałoby się, żeby ktoś machnął taką fantastykę z ciut starszymi bohaterami, oj przydałoby się.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.