Strony

środa, 15 stycznia 2014

Za lat trzysta, po Marsie - "2312" Kim Stanley Robinson

Kim Stanley Robinson jest znany w Polsce głównie z cyklu marsjańskiego. Trylogia ma sporą rzeszę fanów i chyba prawdziwym będzie stwierdzenie, że wpisała się już w kanon science fiction. Najnowsze dzieło autora, czyli wydane nakładem Fabryki Słów „2312” pozwala powrócić do świata znanego z marsjańskiej opowieści. Jest to jednak świat starszy o ponad stulecie.

Swan Er Hong jest pogrążona w żałobie – właśnie zmarła osoba, którą najbardziej kochała, jej babka Alex. Miała już co prawda ponad dwieście lat, ale jej śmierć jest tym dotkliwsza, bo po tak długim życiu wydaje się jeszcze bardziej przypadkowa i bezsensowna. Tak się złożyło, że Aleks była nie tylko babką Swan, ale przede wszystkim Lwicą Merkurego – władczynią (choć bardziej odpowiednim słowem byłby jednak burmistrz) jedynego habitatu na Merkurym, Terminatora. Poza tym miała wiele sekretów, a pieczę nad niektórymi z nich będzie musiała przejąć Swan. Na szczęście nie jest sama, z pomocą przychodzą jej byli współpracownicy babki. Jakież to działania prowadziła Alex, że wymagają głębokiej konspiracji? I jak bardzo udział w nich zmieni życie Swan?

Akapit, który widnieje powyżej, może sugerować, że „2312” jest thrillerem sci-fi i muszę przyznać, że po przeczytaniu w internecie materiałów promocyjnych sama byłam o tym przekonana. Jest to jednak bardzo mylne wrażenie. Co prawda wątek potencjalnie sensacyjny się pojawia, nie służy jednak do generowania napięcia, a raczej jako konstrukcja podtrzymująca to, o co autorowi naprawdę chodziło. Czyli kreację świata.

„2312” to, obok np. „Człowieka z Wysokiego Zamku”, jedna z książek, dla których fabuła nie jest kluczowa. Ba, nawet kreacja bohaterów nie jest kluczowa (choć im akurat nie mam nic do zarzucenia, ale do tego jeszcze wrócę). Kluczowa jest wizja przyszłości (lub historii alternatywnej), jaką autor wymyślił. A w „2312” rozmachu tej wizji trudno odmówić.

Oto mamy miasto-habitat pełznące w wiecznej nocy po powierzchni Merkurego. Oto terraformowany Mars. Oto Wenus, która już niedługo stanie się kolejną planetą przyjazną człowiekowi. Oto serferzy w pierścieniach Saturna. A wszystko to i tak tylko wierzchołek góry lodowej. Zaiste, wielbiciele opisów niesamowitej przestrzeni powinni być ukontentowani, zwłaszcza, że wszystko podano w sposób bardzo przyjazny dla odbiorcy. Jednak Robinson nie skupia się tylko na pokazywaniu ładnych widoczków i cudów techniki. Bardziej zdaje się go interesować sytuacja społeczna w Układzie Słonecznym. Zaprezentował nam bowiem ludzkość podzieloną na dwie frakcje: przestrzeniowców, urodzonych poza Ziemią i tam dorastających, często przechodzących modyfikacje ciała i kuracje przedłużające życie, o umysłach otwartych i postępowych, oraz konserwatywnych Ziemian, żyjących często w biedzie na ciągle przeludnionej Ziemi, borykającej się z katastrofą klimatyczną, upatrujących w przestrzeniowcach przyczyny swej niedoli. Autor ciekawie zarysował tu konflikt, którego świadkami jesteśmy na co dzień. To sytuacja, kiedy ktoś z zewnątrz, widząc problemy społeczności, do której nie należy, ale z którą czuje się związany, stara się pomóc, po czym jego oferta zostaje odrzucona nawet nie dlatego, że z tych czy innych względów jest niekorzystna czy bezsensowna, ale dlatego, że pochodzi od obcego. W „2312” widzimy cierpiące narody Ziemi, ciągle rozbite na drobne państewka i społeczności, które wolą aresztować wolontariuszy i konfiskować sprzęt, niż starać się polepszyć ogólną sytuację. Najwyraźniej przez następne trzysta lat nic się nie zmieni. To tylko jeden z poruszanych przez autora aspektów, ale dotarcie i przemyślenie pozostałych pozostawiam Czytelnikom, gdyż nie chcę psuć im zabawy. Zapewniam, że złożoność obrazu, który namalował autor nie zawiedzie Was.

Pisałam, ze bohaterowie nie są kluczowi dla tej powieści. Nie oznacza to jednak, że zostali potraktowani po macoszemu. Jako dzieci swoich czasów i realiów, zostali przez autora pieczołowicie skonstruowani, żeby tym lepiej ilustrować świat, który wykreował. I tak, Swan jest typową buntowniczką bez powodu. Niepokorna, ciągle sprawdza granice wytrzymałości własnej i cudzej, często zdarza jej się postępować według zasady „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Taka wolna, artystyczna dusza, na wskroś ludzka. Byłaby irytująca, gdyby nie równoważył jej Warham, spokojny olbrzym z Tytana. Zrównoważony, nieco flegmatyczny, z wielką potrzebą stabilizacji. Ta dwójka uzupełnia się doskonale i sprawia, że czytelnik nie czuje się znużony nadpobudliwością jednego czy flegmatycznością drugiego. Ważne jest też, że autorowi zależało na tym, abyśmy mimo tych trzystu lat i przepaści technologicznej, dostrzegli w bohaterach ludzi takich samych jak my.

Oczywiście „2312” jest powieścią zbyt obszerną, by występowały w niej jeno dwie postacie – dlatego mają liczną asystę. Niemniej, mimo iż każdy z bohaterów pobocznych jest bardzo dopracowany, żaden nie ma tyle charakteru, co wymieniona wcześniej dwójka. Młody robotnik wysłany na Wenus, choć wyposażony przez autora w osobowość, zdaje się służyć głównie pokazaniu wenusjańskiej społeczności. Z inspektorem Interplanu (czyli pozaziemskiej policji) jest podobnie, choć on i tak dostał najwięcej czasu antenowego. Niemniej, nie czuje się, żeby w powieści występowały jakieś braki obsady.

Pochylmy się na chwilę nad językiem. Styl Robinsona można określić jako przystępny i, o ile opisywane cuda kosmosu mogą przekraczać możliwości wyobraźni co mniej zaprawionych czytelników, tak sam opis nie powinien nikogo przerosnąć. Czasem tylko gdzieniegdzie autor ni w pięć, ni w dziesięć zaszpanuje trudnym słowem. Wygląda to dość nienaturalnie i złośliwie miałam wrażenie, że są to te chwile, gdy pan Robinson przypominał sobie, ze jest uznanym pisarzem science fiction, a takiemu nie godzi się używać zbyt prostego języka. W reszcie tekstu mamy wręcz mistrzowski popis umiejętności tworzenia skomplikowanych struktur za pomocą prostych słów w sposób zrozumiały dla czytelnika. Rzadkość, należy doceniać.

Napis na okładce informuje, że „2312” zostało nagrodzone Nebulą. Jest to jedna z tych nielicznych nagród literackich, którym ufam (choć nie bezgranicznie). Po przeczytaniu powieści mogę stwierdzić, że mojego zaufania i tym razem nagroda nie zawiodła. Więc jeśli lubicie powieści napisane z rozmachem, swadą i większym naciskiem na świat przedstawiony, niż na opowieść, jest to książka dla was. Choć i fanom opowieści może przypaść do gustu.
Recenzja dla portalu Insimilion.


Tytuł: 2312  
Autor: Kim Stanley Robinson
Tytuł oryginalny: 2312
Tłumacz: Małgorzata Koczańska  
Wydawnictwo: Fabryka Słów  
Rok: 2013
Stron: 636

11 komentarzy:

  1. Mam ostatnio jazdę na fantastykę, włącznie z s-f, a że książka czeka na czytniku już od jakiegoś czasu, bardzo chętnie ją przeczytam, i to nie "kiedyś" a raczej "wkrótce". Czytałam kiedyś "Czerwony Mars", ale prawie nic nie pamiętam. Byłam bardzo młoda wtedy;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś tak czułam - najpierw fantastyczny stos, teraz Walton. Oby tak dalej, przynajmniej mam co czytać.;) A "2312" polecam bardzo, to kompleksowa, solidna wizja i ciekawi bohaterowie. Na przykładzie Lubego mogę powiedzieć, że odbiór Robinsona zmienia się z wiekiem - jak on nastolatkiem będąc Marsów nie trawił, tak teraz "2312" pochłonął z przyjemnością i chciałby do Marsów wrócić, ale nie bardzo ma jak. Może i Ty zechcesz do Marsów wrócić?;)

      Usuń
  2. Przeczytać planuję, ale że porządek musi być - najpierw trylogia marsjańska. A że z jej dostępnością jest, jak jest, no to pewnie nie nastąpi to szczególnie szybko. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty mi nic nie mów o dostępności - Luby ma trzeci tom i swego czasu przekopałam spory kawałek internetów, żeby znaleźć mu dwa pozostałe.Bezskutecznie, niestety...

      Usuń
    2. Tutaj masz 2 pierwsze tomy - http://allegro.pl/zielony-mars-czerwony-mars-k-s-robinson-i3876186690.html ;)

      A co do książki, to tak jak Oceansoul powyżej zaczynam od trylogii marsjańskiej. Tylko niestety nie wiem kiedy, bo książek do przeczytania mam od groma.

      Usuń
    3. Ekhem, nie zdawałam sobie sprawy, jakie białe kruki posiadam... Jak chcecie, dziewczyny, to Wam podeślę, na razie nie zabieram się do czytania, może kiedyś powtórzę "Czerwonego" i wciągnę "Zielonego"... "Błękitnego" niestety nie posiadam.

      Usuń
    4. Adrain - dzięki:) Już podesłałam Lubemu, coby sobie zamówił.:)

      Agnieszka - Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam.:) Nie wiem jak u Oci, ale w moich okolicach Marsy są dość powszechnie dostępne w bibliotekach. Problemy zaczynają się dopiero, kiedy ktoś chce mieć własny egzemplarz...

      Usuń
    5. A to insza inszość... :-) Swoją drogą, stwierdziłam, że ceny w Niemczech też są dość pokaźne. Zwykle takie starocie można kupić już za parę centów, ale nie Marsy, tu nawet 20 ojro czasem chcą...

      Usuń
    6. W sumie aż dziwne, ze przy takiej przebitce nikt tego nie wznawia - popraw mnie, jeśli się mylę, ale 20 ojro to chyba mniej więcej cena nowej książki?

      Usuń
    7. Fantastykę wydaje się tu przeważnie w miękkiej oprawie, książka kosztuje około 10-15 euro, więc stare wydania kosztują sporo, naprawdę sporo. Odnoszę jednak wrażenie, że s-f staje się gatunkiem niemal wymarłym, wydawnictwa, które kiedyś wypuszczały naprawdę sporo s-f, teraz ośmielają się na jeden tytuł miesięcznie, jak dobrze pójdzie. Wszyscy rzucili się na dystopie, fantasy, młodzieżówkę... Chyba też mniej autorów niż kiedyś wybiera ten gatunek. Więc nie ma i wznowień. Wprawdzie Heyne próbuje coś tam łatać i ma całkiem fajne serie wydawnicze typu klasycy s-f, w których przypominają co lepsze dzieła, ale czy trafi do nich Robinson, to już nie wiem...

      Usuń
    8. (Dopiero teraz zajrzałam, słabe mam skapnięcie ;)).
      Dzięki wielkie za propozycję, ale w sytuacji braku dostępności, gdyby naszła mnie nagła chęć na lekturę, postąpię jednak mało uczciwie i pewnie przeczytam po prostu nielegalnego ebooka (a wiem, że są takowe). Właściwie na to samo wyjdzie, co pożyczenie, bo i tak by na mnie wydawca nie zarobił, a bez zamętu z pocztą i możliwości uszkodzenia Twoich książek w transporcie. :) A jak tylko ktoś wznowi, to oczywiście kupię, więc czuję się w jakimś sensie rozgrzeszona (a pewnie i tak prędko nie przeczytam, bo kolejkę mam za długą :D).

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.