Strony

środa, 26 lutego 2014

Film ostatnio widziałam #2 - "Kung Fu Panda 2"

Spoilery liczne takie, wow!

Jakimś cudem udało mi się zapomnieć o filmie. Jeszcze nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zapomnienie było efektem wytężonej pracy nad wyparciem produkcji fatalnej (choć aż tak kiepskich po prostu nie oglądam), ale mi wyleciał z głowy fakt istnienia czegoś, co przecież, trochę z kronikarskiego obowiązku chciałam obejrzeć, mianowicie „Kung Fu Panda 2” (czytelnicy o bardziej wysublimowanym guście mogą już załamywać ręce. Nie mam zamiaru nic radzić na to, że najbardziej lubię animacje. A że pisać o filmach, nawet tych animowanych, nie umiem, to się za produkcje ambitne nie biorę). O tym kronikarskim obowiązku wspominam, bo przecież niepisane prawo kontynuacji mówi, że część druga jest zawsze gorsza od pierwszej, a nieliczne wyjątki tylko potwierdzają regułę. W przypadku „Kung Fu Pandy” (boli mnie pisownia tego tytułu, ale podaję za źródłami) sequel z pewnością nie był gorszy (osobiście uważam, że był lepszy, ale mówię to z perspektywy dorosłego odbiorcy, nawet nie próbując wnikać w implikacje dziecięcego postrzegania). Był inny innością jakiej się po nim nie spodziewałam.

Pierwszą część widział już chyba każdy kto chciał zobaczyć, dla porządku więc tylko przypomnę, że opowiada ona o młodym pandzie imieniem Po, który ni z gruszki, ni z pietruszki zostaje wybrany na Smoczego Wojownika. Czym oczywiście rujnuje marzenia członków Wielkiej Piątki, którzy przecież po to lata całe trenowali sztuki walki, aby ten tytuł otrzymać (Po przez całe życie był ich zagorzałym fanem). Ale nobilitacja pociąga za sobą pewne obowiązki – Smoczy Wojownik musi pokonać villaina odcinka, irbisa Tai Lunga. Co, wnosząc po istnieniu drugiej części, mu się udaje. W „dwójce” schemat jest podobny: mamy złoczyńcę odcinka, którego tylko tytułowy bohater może pokonać (tym razem jest to paw-albinos, lord Shen), diabeł jednak tkwi w szczegółach. „Jedynka” była typowa animacją w disnejowskim stylu (tylko księżniczki brakowało), z takim też standardowym czarnym charakterem nr 124, na która chętnie zabrałabym pięciolatka. Jeśli chodzi o kontynuację, to mocno bym się zastanowiła, czy pokazać ją dziecku w tym wieku.

Oglądając produkcje Disneya mam wrażenie, ze są one kierowane do młodszych dzieci, takich w wieku 5-8 lat, w którym to wrażeniu jeszcze bardziej utwierdzają mnie animowane seriale tej wytwórni (na te aktorskie spuśćmy może zasłonę milczenia). Tymczasem DreamWorks wydaje się celować w widza starszego, około dziesięcioletniego. Do tej teorii idealnie pasuje mi „Shrek” ze wszystkimi kontynuacjami ze względu na humor, którego lwia część jest przeznaczona dla odbiorcy znacznie starszego niż przedszkolak i właśnie „Kung Fu Panda 2”, z powodów że tak powiem, odwrotnych, bo dotyczących zgoła nieśmiesznych części fabuły.

Głównym powodem jest kreacja czarnego charakteru. Nie znam się na psychologii rozwoju i nie wiem, jak dzieci reagują na tego typu postacie, ale w żadnej zachodniej animacji kierowanej do młodych odbiorców nie spotkałam się jeszcze z bohaterem tak krwiożerczym. Owszem, zdarzały się zabójstwa – niech wspomnę choć Skazę i jego bratobójczą chęć osiągnięcia władzy, zdarzała się też ogólna parszywość charakteru (to dość często) połączona z jakąś obsesją, ale nie widziałam jeszcze, żeby villain animowanej superprodukcji dokonał ludobójstwa (ostatnia scena daje co prawda do zrozumienia, że może paw nie okazał się aż tak skuteczny, jak to wyglądało na początku, no ale). I to nie sugerowanego, wspomnianego gdzieś mimochodem, tylko pokazanego w retrospekcji. I nawet nie same sceny (dobrane tak, aby zbytnio nie wstrząsnąć małym widzem – w napadniętej wiosce widać raczej pożar, grabież i chaos, a nie krew i trupy; do kwestii trupów jeszcze wrócę) są takie niepokojące, tylko Shen wrzeszczący wśród ognia „Zabić! Zabić ich wszystkich!”. Ja wiem, że mordowanie grupy społecznej w imię przepowiedni wygłoszonej przez podejrzaną wiedźmę/starego wróżbitę z dziwnym „zielem fajkowym” ma długą tradycję w literaturze (dla uproszczenia przyjmijmy, że mowa tu o wszystkich opowieściach) cywilizacji zachodniej, ale znaczący producenci dziecięcych blockbusterów raczej unikali tematu, a jeśli nawet nie, ograniczali się do kilku scen, najczęściej z matką uciekającą z płonącej wioski i zostawiającą gdzieś podrzutka. Raczej nie spotykało się jętych morderczym szałem dowódców, wykrzykujących rozkazy swoim siepaczom. Dodatkowo sceny te (przedstawione w tradycyjnie animowanych sekwencjach) ukazują lorda Shena w sposób iście demoniczny – mamy oto bowiem białego pawia na tle płomieni, z czerwonymi oczami ewidentnie nie należącymi do osoby zrównoważonej psychicznie (taki filmowy kod – jeśli komuś barwa tęczówek zmienia się na czerwony, nieuchronnie za chwilę zacznie zabijać lub w wersji łagodniejszej nastąpi wybuch furii), niby jakiś cholerny władca piekieł wysyłający swoje diabły na żer. Są to sceny, po których nawet dorosły odbiorca może poczuć się nieswojo, a co dopiero przedszkolak. Natomiast starszym dzieciakom bym pokazała – bo te właśnie sceny pokazują, ze mimo dość mocnych jak na tę dziedzinę kinematografi wizji twórców nie ma miejsca na relatywizm postaci. Shen jest zaślepionym żądzą władzy i zemsty psychopatą, od którego należy się trzymać z daleka. Koniec i kropka.*


W ogóle podłość charakteru Shena jest też ukazana w jeszcze jednej scenie. Zapewne czytelnicy wiedzą, że każdy czarny charakter musi mieć, wybaczcie mój klathiański, swojego przydupasa (angielskie miano sidekicka pozwólcie, że zarezerwuję dla tych z nich, którzy mają swój udział w więcej niż kilku scenach na krzyż). Shen też ma, mianowicie wilka dowodzącego lordowska małą armią. Ów bezimienny wilk przedstawiony był jako typowy dowódca najemników, któremu obojętne, za co bierze zapłatę, byleby była na czas. Charakter dość podły i dość często w popkulturze reprodukowany. W „Kung Fu Pandzie 2” mamy scenę, w której wilk dowódca odmówił wykonania strzału z shenowej armaty. Nie dlatego bynajmniej, że nagle postanowił poprzeć sprawę swoich przeciwników, ale dlatego, że na linii strzału znalazłaby się jego wataha. Tutaj mamy pewien szlachetny rys wilczego charakteru, bo widać, że dowódca jest lojalny przynajmniej względem swoich podwładnych i wzdraga się przed eksterminacją własnych oddziałów. A co robi paw? Paw morduje krnąbrnego wilka ciosem sztyletu w pierś (i znowu: nie ma tu ujęć pokazujących krew, ale czarne sylwetki bohaterów na tle huczących płomieni dokładnie pokazują, co się dzieje). Mogłabym wysnuć teorię, że DreamWorks zaczyna dryfować z targetem swoich produkcji w coraz starszą widownię, ale widziałam „Madagaskar 3” więc się wstrzymam (choć kiedy obejrzę - a obejrzę na pewno – „Jak wytresować smoka 2”, mogę jeszcze zweryfikować osąd).

„Kung Fu Panda 2” wyjaśnia też, dlaczego właściwie gąsior jest ojcem pandy. Po pierwszej części jeszcze dopuszczałam możliwość dzieci ze związków mieszanych (wiecie, nieznana mamusia mogłaby być pandą i wtedy synek mógłby się w nią wdać), ale dwójka raczej to wyklucza. Otóż Po wziął się właśnie z tej napaści na wioskę – matka schował go w skrzynce z warzywami (na szczęście nie przyszło jej do głowy spławić rzeczonej skrzynki rzeką) i jakoś tam dotarł pod drzwi przybranego ojca. A wszystko, co napisałam w tym akapicie jest tylko pretekstem do podzielenia się z wami (dość oczywistym) odkryciem: twórcy filmów animowanych mają słabość do samotnych ojców. Najwięcej przykładów mamy z Disneya (i bardzo bym chciała, żeby ktoś kiedyś napisał o tym notkę, bo z moim słabym szukaj-fu nawet nie startuję do profesjonalnej analizy tematu) i choć w części filmów można to tłumaczyć baśniowym kanonem, to jednak nie zawsze. W takiej „Małej syrence” główna bohaterka równie dobrze mogłaby mieć oboje rodziców, fabuła by nie ucierpiała – a tymczasem król Tryton nie ma królowej. Jeśli już trafimy na samotną matkę, to prawie zawsze jest to jakaś zła macocha z nieczystymi intencjami. Jedynym filmem, gdzie bohaterkę wychowywała tylko matka, jest „Księżniczka i żaba” – i jest to jedna z najgorszych widzianych przeze mnie animacji Disneya (choć fakt, gdyby nie deklaracje twórców, jaka to miała być och i ach i postępowa w poglądach, pewnie byłabym mniej rozczarowana. Może kiedyś obejrzę jeszcze raz i napiszę o tym notkę). Z drugiej strony mamy fenomenalnego „Króla lwa”, gdzie Simbę wychowywało na dobrą sprawę aż trzech tatusiów (co prawda miał też matkę, ale oglądając miałam wrażenie, że ona go tylko karmi, myje i pilnuje, bo przecież rzeczą tak ważną jak wychowanie i nauka matce zajmować się nie wypada)… W DreamWorks sytuacja przedstawia się podobnie, choć na razie materiału badawczego jest mniej – na razie mamy tylko dwóch samotnych ojców i żadnej samotnej matki. A, wnosząc z zakończenia omawianego filmu, w trzeciej części dwóch ojców rozegra pojedynek o względy Po. Statystykę może jeszcze uratować „Jak wytresować smoka 2”, bo trailery pokazują, że poznamy wreszcie nieobecną mamę Czkawki. Mam nadzieję, że scenarzyści przygotują na tę okoliczność coś fajnego (i podzielę się z wami wrażeniami).


Zostawmy już może bohaterów drugoplanowych (i dygresje od czapy) i przyjrzyjmy się głównym. Po jest o tyle ciekawy, że jest jednocześnie główna postacią i głównym comicreliefem filmu. Bo wiecie, on ciągle podziwia swoich idoli, mimo że teoretycznie jako Smoczy Wojownik stoi teraz wyżej w hierarchii. Mało tego, zdaje sobie sprawę, że bycie wybrańcem i może nawet geniuszem w danej dziedzinie nie zastąpi dwudziestu lat katorżniczego treningu. To wszystko jest całkiem fajne, ale znane już z części pierwszej – i przyznam z niejakim rozczarowaniem, że Po nie rozwinął się od tamtego czasu ani trochę. Fajnie za to twórcy prowadzą Tygrysicę. W ogóle „Pandy” cierpią na niedobór informacji o Wielkiej Piątce (jest co prawda krótkometrażowy filmik im poświęcony, ale go nie widziałam, więc nie wiem, ile wyjaśnia; abstrahując, uważam, że kluczowe elementy kreacji bohaterów powinny być jednak zawarte w produkcji głównej, a nie w dodatkach), w związku z tym bohaterowie, którzy mogliby dodać ciekawego kolorytu fabule i mają niezły potencjał występują w roli płaskiego tła dla misia. Od początku wyróżniała się Tygrysica właśnie, migawki z dzieciństwa której poznaliśmy już w „jedynce” (i dzięki nim dało się w ogóle tę twardą, zamkniętą w sobie i pełną żalu postać polubić) i która w „dwójce” zaczyna nabierać głębi. Myślę, że twórcy kreowali ją na typową popkulturową wojowniczkę kung-fu z żelazną wolą i niezniszczalnym ciałem, żeby potem zestawić to wszystko z Po, który „nie jest stworzony do twardych stylów”**, ku uciesze gawiedzi i miłośników dekonstrukcji. Teraz Tygrysica zaczyna wykazywać więcej ludzkich uczuć – jakby wreszcie postanowiła pogodzić się z tym, że to nie jej przypadł Smoczy Zwój i pomóc temu fajtłapowatemu pandzie, bo to przecież dla wspólnego dobra. Przy tym traktuje Po jak starsza siostra i mam nadzieję, że twórcy nie postanowią zrobić z nich pary, bo raz, że to kompletnie nie pasuje do charakteru Tygrysicy, a dwa fandom zrobił to już za nich i widziałam, że nie było to dobre.

Chyba nie umiem krótko pisać o filmach – całe szczęście, że nieczęsto to robię, bo już w ogóle nikt by mnie nie czytał. Cóż, mam nadzieję, że trzecia „Panda” będzie podobna do drugiej, a nie do pierwszej. I że poznamy bliżej Wielką Piątkę. Potencjał jest, możliwości są, ciekawe, co z tego wyjdzie.

*) Pandowy fandom jednakowoż zachwiał moją wiarą w zdrowy rozsądek. Jeszcze liczbę fanartów przedstawiających lorda Shena jako przystojnego, młodziutkiego bisza jakoś przemilczę, bo do humanizacji mam słabość i kto zabroni lubić czarny charakter, ale fakt, że istnieje spora grupa osób widzących w nim pokrzywdzonego przez los i złych rodziców, puchatego i ogólnie twardego-z-wierzchu-miękkiego-w-środku biedulka trochę mnie zatrważa.
**) Co stwierdziła Tygrysica głosem Brygidy Turowskiej.

"Kung Fu Panda 2"
reż. Jennifer Yuh
DreamWorks
2011

10 komentarzy:

  1. Cudownie to rozłożyłaś. Naprawdę szacun!!
    Animacja z malenką Pandą - <3 nie skończyłam tej bajki. Sama nie wiem czemu, ale dokończę, bo jednak polubiłam pandowy świat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:)
      Ten gif z małym Po to jest w ogóle mój the best of słodkich, animowanych zwierzątek.^^
      Mnie się często zdarza niedooglądać filmu aktorskiego - animacje to właściwie jedyne filmy, które bezboleśnie oglądam do końca. Oczywiście jeśli spodoba mi się oprawa wizualna.;)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dzięki:) (choć moich filmowych notek raczej nie nazwałabym recenzjami;))

      Usuń
  3. Wow! Zaszalałaś. Oglądałam obie części "Kung Fu Panda" i także sądzę, że są one na podobnym poziomie. Z tym,że wiele animacji niekoniecznie jest kierowanych do dzieci, także się zgodzę. I tutaj od razu mam przed oczyma "sezon na misia" zwłaszcza drugą część. Jest w nim humor, który raczej dziecko nie zrozumie, a ja sama co chwilę się brechtałam ;) Ciągnij recenzje animacji, bo świetnie Ci to wychodzi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się jakoś nocia rozrosła...^^'
      Za "Sezonem na misia" osobiście nie przepadam, ale zgodzę się z Tobą, że też jest filmem kierowanym do nieco starszej widowni (zwłaszcza ten abstrakcyjny często humor - łania przerobiona na dalmatyńczyka to było coś!).
      Dzięki, postaram się (byle tylko materiału nie zabrakło;)).

      Usuń
    2. Niestety polski dubbing do Szonu na Misia nie pomaga w pozytywnym odbiorze filmu . Niezwykle Subtelne Dowcipy w Stylu "Zaprowadzimy tu Prawo i Sprawiedliwość, więc spieprzaj dziadu". ktorym jeszcze ktoś się chciał pochwalić w Tralierze mogą być przykładem.

      Usuń
    3. No tak, to jest czasem problem animacji (i, niestety, nie tylko animacji ostatnimi czasy) - polski dubbing potrafi być znacznie lepszy od oryginalnego, ale ostatnio twórcy coraz częściej wciskają tam takie "subtelności". To samo mieliśmy w przypadku napisów do Thora 2 (którego, nawiasem mówiąc, również zdabingowano. Nie mam pojęcia, po co.)

      Usuń
  4. Zapmoniałem jeszcze pochwalić recenzję.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.