Strony

środa, 14 maja 2014

Do I need a Dolar? - "Brudne ulice Nieba" Tad Williams

Lubię urban fantasy. Lubię też wykorzystywanie juedochrześcijańskiej mitologii w fantastyce. W Polsce z anielskich występów znana jest głównie Maja Lidia Kossakowska i historie o Kłamcy Jakuba Ćwieka. Charakterystyczne dla nich jest to, że autorzy musieli jakoś zgrabnie usunąć Wszechmogącego ze sceny, żeby ich opowieści w ogóle trzymały się kupy (a także, żeby nie wzbudzały zbyt wielu kontrowersji, bo to nie jest do nich dobry temat w tym kraju). Kiedy w zapowiedziach pojawiły się „Brudne ulice Nieba” ucieszyłam się, że będę miała okazję sprawdzić, jak to się robi za oceanem (oraz jak pisze Tad Williams, bo „Pamięć, Smutek, Cierń” ciągle znajduje się na mojej liście wstydu). I cóż, uczucia mam nieco mieszane.

Anioł Doloriel, szerzej znany jako Robert Dolar (dla przyjaciół Bobby) jest adwokatem dusz. Ponieważ ma bronić śmiertelników, ważne jest, aby wśród nich żył i poznał ich środowisko od podszewki. Dlatego, jak i inni niebiańscy adwokaci, wynajmuje mieszkanie w San Judas (czyli swoim rewirze) i żyje sobie w przydziałowym ciele mocno dbając, aby NIC, co ludzkie nie było mu obce. Tymczasem rutynowe na pierwszy rzut oka wezwanie do nieboszczyka okazuje się prawdziwą bombą – bo duszy nieboszczyka nie ma. Dodatkowo Dolar zostaje wplątany w aferę, z której kompletnie nic nie rozumie, ale to nie przeszkadza piekielnej stronie próbować go zamordować. Jjakby tego było mało, pcha się w zdecydowanie zbyt bliskie relacje z zabójczo piękną demoniczną hrabiną. A na dodatek jego najlepszemu kumplowi przydzielono strasznie upierdliwego praktykanta. I jak tu wybrnąć?

Sporo czasu zajęło mi domyślenie się, co właściwie mi w tej książce przeszkadza. Doszłam do wniosku, że są to dwie rzeczy. Pierwszą jest fakt, że nie lubię głównego bohatera.

Bobby Dolar przypomina mi wszystkich tych głównych bohaterów filmów akcji typu „Szklana pułapka” - dobry policjant (lub przedstawiciel jakiegoś innego zawodu wymagającego kontaktów ze złą stroną (w takich filmach druga strona zawsze jest zła, nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Czasem tylko jakaś poboczna postać okazuje się dobra, ale uwikłana)), ale kłopotliwy dla szefostwa, z trudnym charakterem i koniecznie, ale to koniecznie z wielką dozą postawy macho. I o ile na ekranie w produkcji składającej się głównie z wybuchów, pościgów i mordobicia taka postać sprawdzi się świetnie, na kartach książki jest niestrawna. Tym bardziej, jeśli jednocześnie jest narratorem. Bobby Dolar jest nudny i irytujący. W chwilach, kiedy zajmuje się szeroko pojętymi sprawami zawodowymi, można z nim jeszcze wytrzymać, ale kiedy indziej to trudne. Przy tym Bobby nie jest postacią źle napisaną – jest, mam wrażenie, dokładnie taki, jak zaplanował autor, czyli podobny filmowym herosom od wybuchających w tle terrorystów i ucieczek przed potężnymi złoczyńcami. Twardy, męski męskością bardzo stereotypową, o trudnym charakterze i jeszcze trudniejszych relacjach z kobietami. Jeśli ktoś lubi nieugiętych gliniarzy, adwokatów czy innych takich, na pewno się z panem Dolarem zaprzyjaźni. Ja toleruję ich tylko w filmach.

Filmowość tej powieści widać też w innym aspekcie. Fabuła bowiem gna na złamanie karku od pościgu do pościgu, od strzelaniny do strzelaniny, wypełniając luki rozwalankami. Jednak bez wizualnych efektów specjalnych to wszystko bardzo szybko staje się nużące. Ileż razy można czytać o tym, jak to nasz dzielny anioł władował w potwora magazynek srebrnych kul i ledwo uszedł z życiem? Zwłaszcza, że wszystkie pościgi są do siebie łudząco podobne i szybko zlewają się w pamięci czytelnika. Żeby chociaż autor rekompensował tę monotonię umiejętnie wplecionymi informacjami o świecie czy wspomnieniami Bobby’ego, ale z tym też krucho (choć przyznam, że z rzadka pojawiające się wspomnienia to jednen z najmocniejszych i najciekawszych punktów powieści, szkoda, że były tak rzadkie i ogólnikowe). Wiem, że prawdopodobnie takie było założenie fabularne i węszę w tym temacie ciekawy plot twist w dalszych tomach, ale na chwilę obecną mam wrażenie, że Doloriel niewiele wie o świecie, w jakim żyje – przełożeni całą mechanikę działania Nieba trzymają w ścisłej tajemnicy, a jeśli o piekło chodzi, to autor ciągle zbywa czytelnika tym, że bohater nie miał czasu zapoznać się z danymi dostarczonymi przez informatora. Tak więc o świecie przedstawionym dowiadujemy się niewiele, poza tym, że gdy w pobliżu pojawia się Bobby, świat ten podejrzanie często zaczyna płonąć.

Postacie drugoplanowe i poboczne… cóż, są. I nawet mają zadatki na bycie ciekawymi, ale autor poświęcił im zbyt mało czasu antenowego, żeby coś konkretnego z nich wyszło. Osobiście najbardziej polubiłam pewnego świniołaka, postać dość tragiczną, ale i bardzo karykaturalną zarazem. Jedną z nielicznych, która ma własna osobowość (choć trochę irytujące jest, że zawsze, kiedy o tym mowa, nasz drogi narrator-bohater koniecznie musi wspomnieć, jak bardzo śmierdzą chlewnie. Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja załapałam za pierwszym razem, a takie puste powtórki raczej nie pomogą zintensyfikować wyobrażenia smrodu). Wiem, że narracja pierwszoosobowa powoduje pewne ograniczenia - bo bohater nie będzie serwował długaśnych opisów osób, które zna od dawna - ale jednak po pisarzu o renomie Williamsa spodziewałam się umiejętności sprawnego ich omijania. Trochę też boli sposób przedstawienia postaci kobiecych (który dużo mówi o samym bohaterze i nie są to rzeczy fajne): mamy więc Monicę, która jest definiowana głównie przez to, jak bardzo Bobby nie chce się z nią ponownie wiązać i piekielną hrabinę Zimnoręką, która ma własną historię, osobowość i nawet trochę charakteru oraz rangę i moc znacznie przewyższającą w hierarchii anielską adwokaturę (oczywiście, jeśli w ogóle porównywać drabinkę niebiańską i piekielną). Cóż z tego, skoro jej przeznaczeniem okazuje się zostać damselą w distresach. Zgadnijcie, kto będzie ją ratował?

Największym plusem powieści jest to, czego w niej nie napisano: rozwiązanie zagadki znikających dusz rodzi jeszcze więcej pytań, Niebo ma szansę okazać się nie tak bardzo niebiańskie, jak wszyscy sądzili i może w końcu dowiemy się nieco o tajemnicach życia pozagrobowego. To wszystko daje zapowiedź niezwykle zajmujących zdarzeń, ale dopiero w kolejnych tomach. I teraz zastanawiam się, jaki procent „Szczęśliwej godziny w Piekle” (czyli kontynuacji) zajmie rozwiązywanie tych zagadek i czy wobec tego warto będzie przebijać się przez kolejne pościgi i wybuchy, które niewątpliwie nastąpią.

Czy komuś poleciłabym „Brudne ulice Nieba”? Tak – osobom, które lubią powieści akcji z całym dobrodziejstwem inwentarza. Także tym, którzy nie zrażają się, gdy pierwszy tom serii wygląda jak nadzwyczaj rozrośnięty wstęp. „Brudne ulice Nieba” z pewnością nie są powieścią źle napisaną, postacie mimo wszystko skonstruowane są poprawnie, a i dużo się dzieje. Mój problem polega na tym, że nie lubię tego typu postaci i wolę, kiedy dzieje się coś innego niż akurat napisał autor. Najwyraźniej znowu nie jestem targetem.

Ksiązkę otrzymałam od wydawnictwa Rebis.

Tytuł: Brudne ulice Nieba
Autor: Tad Williams
Tytuł oryginalny: The Dirty Streets of Heaven
Tłumacz: Janusz Szczepański
Cykl: Bobby Dolar
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2014
Stron: 488

6 komentarzy:

  1. Chciałam tę książkę przeczytać, po czym dopiero u Ciebie, patrząc na okładkę, ujrzałam nazwisko pisarza. Miałam inną książkę tego autora "Wojna kwiatów", i choć dużo się po niej spodziewałam, to zwyczajnie nie mogłam przez nią przebrnąć. Za duży wstęp, za dużo zamulania, jakiś ponury bohater bez ładu i składu... po 50 czy 80 stronach się poddałam, a książki pozbyłam. Dlatego chyba po nią nie sięgnę, po Twoim opisie nie brzmi zachwycająco. Co do polskiej literatury z piekłem i niebem, to istnieje jeszcze seria "Ja, Diablica", Ja, Anielica" itd. Bardzo zabawny twór, polecam jeżeli przyjdzie Ci ochota na coś lekkiego, ironicznego i wesołego ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego, co czytałam, "Wojna kwiatów" jest uznawana za jedną ze słabszych książek autora. W kazdym razie sama zapoluję jeszcze na "Pamięć, smutek, cierń" i dopiero potem zdecyduję, czy kontynuować znajomość.

      "Ja, diablica" nawet miałam w planach, al później uznałam, że chyba za dużo w tym romansu.;)

      Usuń
  2. No, ja już byłam o krok od kupienia tej książki, bo z opisów bardzo mnie nęciła (też lubię Kossakowską), a tematy niebiańskie mają spory potencjał na wdzięczne, wciągające opowiastki. I w sumie cieszę się, że przeczytałam Twoją opinię, bo czuję, że dokładnie to, co Ciebie tu uwierało, uwierałoby i mnie. Chyba i ja nie jestem targetem, ale wierzę, że ta powieść znajdzie swoich entuzjastów.
    W ogóle nie mam jakoś dobrej ręki do Williamsa, "Otherland" nie bardzo mi podszedł. No, ale może nie muszę wcale kochać wszystkich chłopaków;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wierzę, że znajdzie entuzjastów. Zasługuje na to.;)
      Ja jeszcze nie wiem, co o Williamsie myśleć, poczekam z tym do przeczytania "Pamięć, smutek, cierń". Ale sądząc po kilometrowej kolejce po autografy na Pyrkonie, fanów mu nie zabraknie nawet jeśli do nich nie dołączymy.;)

      Usuń
  3. Rzadko spotykam się z tak dobrymi recenzjami i mówię to jak najbardziej szczerze :D Książka raczej nie w moim guście, bo fabuła mi tak trochę nie odpowiada, ale zostaję tutaj na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.