„Przedksiężycowi” to bodajże najgłośniejsza powieść Anny Kańtoch. Rozgłosu nadały jej najpierw problemy wydawnicze, a później mnóstwo pozytywnych opinii. Przyznam, że przeglądając ten strumień entuzjazmu stworzyłam sobie bardzo wysokie wymagania i chyba pierwszy tom nie zdołał wszystkich spełnić. Głównie dlatego, że do zakończenia historii jeszcze daleko.
Mały statek kosmiczny przypadkowo trafia w okolice wymarłej planety ze śladami cywilizacji. Część załogi postanawia zejść na ziemię aby zbadać sprawę. Niestety, planeta okazuje się zdecydowanie mniej przyjazna, niż można by się spodziewać po martwym kawałku skały. Jaka tajemnica się za tym kryje?
Tymczasem ludność Lunapolis przygotowuje się do kolejnego Skoku. Finnen, młody, choć nie wybitny artysta, również. Podczas oczekiwani na placu jego uwagę zwraca niecodziennie jak na tę okazję ubrana dziewczyna. Kim jest Kaira i co tu robi sama? A najważniejsze: czy coś zmieni w życiu Finnena?
Zacznijmy może od tego, co mnie w pierwszym tomie „Przedksiężycowych” rozczarowało. Głównie to, że nie tworzy on żadnej zamkniętej historii. Oczywiście, po części większej całości należy się tego spodziewać, ale pierwszy tom powieści Kańtoch jest nie tyle tworzącym osobną całość fragmentem większej historii, co wstępem. Po prostu. Nawet zaczyna się trzy razy. Niczego nie wyjaśnia (wręcz przeciwnie, liczba pytań wzrasta wraz z ilością przeczytanych stron), zamiast rozstrzygać wątpliwości tylko pozostawia nowe, a pytania bez odpowiedzi mnożą się jak króliki. Nie wiem, jak ci, którzy czytali pierwsze wydanie dali radę czekać na kontynuację tak długo.
Niemniej, mimo że tom pierwszy „Przedksiężycowych” kompletnie nie sprawdza się jako osobna powieść, ma niezaprzeczalne zalety. Przede wszystkim język, jakim został napisany. Nie jest to może jeszcze ten oniryczny, wysublimowany styl, który autorka pokazała w „Czarnem” (aczkolwiek specyfika tamtej powieści wymagała innego sposobu opowiadania niż „Przedksiężycowi”), ale widać na nim indywidualny rys i zapowiedź tego, co przyjdzie później. Z jednej strony lekkość i cień oniryczności (w istocie część odrzuconych miast wygląda jak tło koszmaru, a wstęp dla mnie jest mistrzowsko opowiedzianym ziszczeniem złego snu), z drugiej prostota i klarowność przekazu. Idealne połączenie dla opowiedzenia fabuły.
Z bohaterami sprawa ma się dość niejednoznacznie. Z jednej strony nie można im niczego zarzucić – mają indywidualne charaktery, zgodne zresztą ze środowiskiem, które ich ukształtowało, są różni i niewątpliwie dobrze skonstruowani, ale zabrakło mi postaci, z którą mogłabym stworzyć jakąś głębszą relację. Taki na przykład Daniel Pantaleksis jest dość oryginalnym indywiduum jak na fantastyczne standardy – oportunista i egoista, który dzięki wrodzonemu szczęściu dobrze radzi sobie w całkiem obcym świecie, choć tego świata w ogóle nie rozumie. Niestety, dzięki charakterowi raczej nie ma szans na sympatię czytelników. Sama patrzyłam na niego jak na wielce osobliwego robaka – fascynujący, ale niezbyt przyjemny. Finnen z kolei, który jest jednym z narratorów opowieści, jak dotąd niczym się nie wyróżnił, tak samo jak Kaira, która przynajmniej ma dość ciekawą historię. Widać, że autorka coś dla tej trójki przewidziała, ale w pierwszym tomie głównie ich czytelnikom przedstawiła. Liczę na rozwinięcie.
Trudno ocenić początek „Przedksiężycowych” – dla fanów Kańtoch pozycja obowiązkowa. Przed lekturą zaleca się zaopatrzenie w kolejne tomy, bo jakkolwiek ten to tylko wstęp, tak świat przedstawiony jest niezwykle ciekawy i kryje tyle zagadek, że czytelnik nie spocznie, póki ich nie rozwiąże. Ale to nie w tej książce.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Powergraph.
Autor: Anna Kańtoch
Wydawnictwo: Powergraph
Rok: 2013
Stron: 424
Słyszałam już o tej książce i być może niedługo się przymierzę. Dla mnie dużą zaletą będzie chyba ta "otwartość" i pojawiająca się coraz większa liczba pytań - lubię to :)
OdpowiedzUsuńTylko nie zapomnij nabyć od razu całości, bo będziesz żałować.;)
UsuńStrasznie mi się pierwszy tom podobał, a teraz ruszam z kolejnymi. Od razu zaopatrzyłam się w całość, żeby nie pozostać z jakimś irytującym cliffhangerem ;)
OdpowiedzUsuńI te okładki takie cudne.
Mi się podobał o tyle, że uwielbiam styl Kańtoch. Natomiast spodziewałam się historii bardziej zamkniętej i tu się zawiodłam... Co prawda straszliwych cliffhangerów nie ma - wygląda to raczej tak, jakby zaraz miał być następny rozdział, tylko że się między okładkami nie zmieścił.;)
UsuńMnie okładki się akurat średnio podobają (C3PO? Ty tutaj?), ale do klimatu książki pasują.:)
Jak przyjdzie czas (i kasa :P) to się zaopatrzę, tak jak mówisz, od razu w 3 tomy, zresztą i tak miałam taki zamiar, żeby je kupić wszystkie na raz ;D A żeby było śmieszniej, choć wolę kupować cykle od razu całościowo, to nigdy nie czytam kolejnych tomów bez przeplatania ich innymi książkami ;P jakoś tak źle smakują ;P
OdpowiedzUsuńC3PO - dobre, dobre ;D mi też się podobają te powegraphowe okładki, a już na pewno C3PO jest ładniejszy od okładki wydania I :P
Też żadko czytam cykle ciągiem, nawet jeśli cały mam pod ręką (choc kupuję je raczej po kawałku). Czasem nawet od najlepszych przyjaciół trzeba odpocząć.;)
UsuńMi się akurat okładka pierwszego wydania podobała bardziej, ale klimatu powieści zupełnie nie oddawała (choć przyznam, że autor grafiki zilustrował jedną ze scen z ksiązki - ale ja ją sobie zupełnie inaczej wyobrażałam;)).
Dla mnie od Finnena i Kairyteż ciekwsi są inni bohaterowie jak Daniel. Kilka innych postaci też się rozwija w następnych dwoćh tomach.
OdpowiedzUsuń