Strony

sobota, 12 lipca 2014

Duchy, miecz i matka chrzestna, czyli komu przysni się koszmar - "Śmiertelna groźba" Jim Butcher

Już trzeci raz pisze o Harrym Dresdenie i muszę przyznać, że mój stosunek do bohatera zaczyna się zmieniać. Ogólnie rzecz ujmując, „Śmiertelna groźba” dość mocno różni się od poprzednich tomów – i takie odchodzenie od schematu kryminalnego chyba będzie już trwałe. Ale może przejdźmy do konkretów.

Duchy atakują miasto – praktycznie codziennie ma miejsce jakaś mniej lub bardziej niebezpieczna emanacja i tak się dzieje już od dwóch tygodni. Harry Dresden ma więc pełne ręce roboty – szkoda tylko, że wolontaryjnej, ale jak się jest szlachetnym magiem, to czasem tak wychodzi. Nie dziwi się więc i wtedy, kiedy przychodzi do niego dziewczyna twierdząca, że ściga ja bardzo potężny upiór. A jakby tego było mało, jedna z bardziej wpływowych wampirzyc w mieście organizuje bal i zaprasza nań Harry'ego. Niby nic, ale nie pójść trudno, a zjawienie się na imprezie wydawanej przez kogoś, kto szczerze was nienawidzi nie jest dobrym pomysłem. I co teraz?

Moim głównym problemem ze „Śmiertelną groźbą” jest to, że wygląda ona trochę tak, jakby przed nią był jeszcze jakiś tom/opowiadanie/cokolwiek, co nie trafiło w ręce polskich czytelników (być może nawet tak było – pobieżny risercz wskazał na istnienie jakiegoś opowiadania w wydanej za oceanem antologii, ale nie wnikałam za bardzo). Autor co prawda nie ma obowiązku raportowania czytelnikowi każdej sprawy, jaką zajmuje się mag–detektyw (zważywszy na to, że między akcją kolejnych tomów jest zazwyczaj jakieś pół roku przerwy, byłoby to trudne), więc nie mam mu za złe wspominania grubej, kluczowej dla fabuły obecnej powieści obławy na czarnoksiężnika tylko w retrospekcjach. Trudno, niech i tak będzie, choć nie powiem, chętnie bym i o tym poczytała. Niestety, postaci nie dotyczy ta wymówka. I tak na przykład Michaela, człowieka prawego i jednocześnie będącego Rycerzem Pana, autor nam w ogóle nie przedstawia. Wprowadza go z nonszalancja postaci znanej i przedstawionej czytelnikom wcześniej, a i Harry mówi o nim jak o wieloletnim przyjacielu. Wszystko fajnie, tyle że w poprzednich tomach nikt nie zająknął się o nim ani słowem, a w tym pierwszą sceną, jaką widzimy jest szaleńcza jazda obu panów na miejsce potencjalnej zbrodni. Nie wiem jak wy, ale kiedy ja ją czytałam, nie opuszczało mnie pytanie „Kim do diabła jest ten drugi facet i skąd się właściwie wziął?”. Co prawda „kim” autor w końcu wyjaśnił, ale pytanie „skąd się wziął?” ciągle pozostaje bez odpowiedzi. To samo dotyczy tez całej afery z elfią matką chrzestną Harry'ego. Ona wygląda jeszcze bardziej na wymyślona na bieżąco od Michaela, bo jeśli do wspominania o tym drugim wcześniej, uczciwie mówiąc, nie było odpowiedniej okazji, to dla tej pierwszej owszem, tak.

Jednak, jak już człowiek opanuje początkowa irytację, da się to przeżyć, zwłaszcza że wprowadzone tak niefortunnie postacie są naprawdę ciekawie. Michaela polubiłam od pierwszego spotkania. Jest to ten tym postaci, który idealnie łączy stabilizacje normalności i konieczność magicznych działań na rzecz dobra. Widzę go trochę jako odpowiedź na komiksowych bohaterów. Wiecie, oni robią (a przynajmniej część z nich) straszna sprawę ze swoich mocy: albo ukrywają je w zabawnej i niezrozumiałej konspiracji (zawsze miałam złośliwe wrażenie, ze dzięki temu czują się jakoś lepsi), albo obnoszą się z nią jak celebryci na bankietach. Michael po prostu bierze starą torbę sportową i rusza wykonać obowiązki. Poza tym ma w sobie też trochę z ciotki ciągle wypytującej o to, kiedy się ożenisz i przykładnego męża i ojca, któremu nawet zmiana pieluchy niestraszna (doceniam to, bo pchanie w machizm postaci biegającej z wielkim, świętym mieczem jest realnym zagrożeniem pisarzy. Butcher go mistrzowsko unika).

Matka chrzestna Harry'ego to drugi koniec skali. Okrutna elfka, osobiście kojarząca mi się z „Panami i damami” Pratchetta (wiem, ze inspiracja były Sidhe, ale staram się zaznaczyć, że w „Aktach Dresdena” zdecydowanie nie mamy do czynienia z elfami tolkienowskimi) – idealnie egoistyczna, potężna istota, która bardzo chętnie potraktuje cie jako narzędzie, a potem zamieni w psa. Nie jest to typ postaci, który lobię, ale jest niewątpliwie świetnie napisana.

Ja tu się rozpisuje o bohaterach, a tak naprawdę chciałam napisać, czym konstrukcja fabuły „Śmiertelnej groźby” różni się od poprzedniczek. Po pierwsze i chyba najważniejsze, autor odszedł od schematu, w którym zlecenia przyjmowane przez Harry'ego na początku powieści są motorem napędowym fabuły. Owszem, ktoś do niego przyszedł i była to nawet postać znacząca, ale nie od niej wszystko się zaczęło. Całość ma tez więcej niż jeden główny nurt. Z jednej strony to tobrze, bo urozmaiceniom mówimy stanowcze tak, ale trochę tęsknię za prostym, kryminalnym schematem fabuły.

Ogólnie – tendencja zwyżkowa. Tom trzeci cyklu obfituje w wydarzenia ważne dla dalszej akcji, rozwija też trochę niektóre postaci poboczne (jestem już też po lekturze czwartego, więc mam wrażenie, że to autorowi wchodzi w krew). Bardzo udany, choć bardzo różny od poprzedników. Będę czytać dalej.

Tytuł: Śmiertelna groźba
Autor: Jim Butcher
Tytuł oryginalny: Grave Peril
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Cykl: Akta Dresdena
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2012
Stron: 487

7 komentarzy:

  1. „Śmiertelna groźba” dość mocno różni się od poprzednich tomów – i takie odchodzenie od schematu kryminalnego chyba będzie już trwałe.
    Potwierdzam, będzie. O ile się orientuję, fandom z dzisiejszej perspektywy uważa ten tom za początek nadrzędnej fabuły serii. Kluczowy jest wampirzy bal, na którym zawiązuje się i otwiera sporo wątków, które zostają zamknięte dziesięć tomów później, a niektóre są otwarte do tej pory. Śledczo-detektywistyczny wzór akcji wraca jeszcze tylko gdzieniegdzie w serii (np. Blood Rites).

    Niby nic, ale nie pójść trudno, a zjawienie się na imprezie wydawanej przez kogoś, kto szczerze was nienawidzi nie jest dobrym pomysłem.
    Jeśli dodać jeszcze przebranie Dresdena... Jeden z moich ulubionych detali. XD

    Moim głównym problemem ze „Śmiertelną groźbą” jest to, że wygląda ona trochę tak, jakby przed nią był jeszcze jakiś tom/opowiadanie/cokolwiek, co nie trafiło w ręce polskich czytelników (być może nawet tak było – pobieżny risercz wskazał na istnienie jakiegoś opowiadania w wydanej za oceanem antologii, ale nie wnikałam za bardzo).
    No, niby są, dwa. Restoration of Faith (pierwsze spotkanie Dresdena i Murphy, parę lat(?) przed Storm Front) i B is for Bigfoot (między drugim a trzecim tomem). Zapewniam, że oba niczego nie wnoszą do Śmiertelnej groźby... Michael nie ma nigdzie w kanonie wprowadzenia większego niż powyższe. Ale z tego co obserwuję, to jest jedno z najczęściej powracających fan-marzeń/zamówień zawsze, gdy wypływa temat "jakie opowiadanie byśmy jeszcze chcieli". :) Co do Leanansidhe (Cholewa ją zostawił jak w oryginale?), to jej story jest odsłaniana stopniowo dopiero w kolejnych tomach, przy czym nawet Dresden za każdym razem reaguje "to ja się teraz o tym dowiaduję???".

    przykładnego męża i ojca, któremu nawet zmiana pieluchy niestraszna (doceniam to, bo pchanie w machizm postaci biegającej z wielkim, świętym mieczem jest realnym zagrożeniem pisarzy. Butcher go mistrzowsko unika).
    A, to słuchaj! Nie powiem, w której części, żeby nie spoilerować, ale w jednej jest świetny detal: w salonie u Carpenterów ktoś opowiada tłusty dowcip (nie, nie Harry; on jest tylko świadkiem). I teraz rzecz w reakcjach - Michael się czerwieni, Charity bez skrępowania wybucha śmiechem. :)

    Nawiasem mówiąc, poznałaś już moją ulubioną postać, którą na tym etapie naprawdę trudno podejrzewać o zasługiwanie na ten tytuł...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jeśli dodać jeszcze przebranie Dresdena..."
      No przebranie było pierwsza klasa, ale szczerze mówiąc, nie przypuszczałabym, że wampiry mają tak mało dystansu do siebie. Może po prostu zbytnio mi zapadł w mózg kanon Anne Rice - u niej byłoby to raczej uznane za przedni żart, a nie za obrazę majestatu.;)

      "Michael nie ma nigdzie w kanonie wprowadzenia większego niż powyższe. Ale z tego co obserwuję, to jest jedno z najczęściej powracających fan-marzeń/zamówień zawsze, gdy wypływa temat "jakie opowiadanie byśmy jeszcze chcieli". :)"
      No to w sumie troche kicha, bo bohater wygląda na wymyslonego zupełnie od czapy, a z fabuły wynika, że z Dresdenem znają się conajmniej od kilku lat i warto byłloby trochę zgrabniej go wprowadzić. Co do Lei (tak, Leanansidhe zostało w oryginale; co jest rozsądnym posunięciem moim zdaniem), to najbardziej chyba dziwi mnie to, że choć o przechodzeniu przez Nigdynygdy była mowa już wczesniej, to Dresden nawet sie nie zająknął, że czeka tam na niego bardzo konkretna, dość krwiożercza elfka - a o jej istnieniu wiedział juz przynajmniej od kilkunastu lat. Ergo, Lea też wygląda na wymyśloną i wprowadzoną do akcji na ostatnią chwilę...

      'Michael się czerwieni, Charity bez skrępowania wybucha śmiechem. :)"
      Oni są w ogóle przeuroczą parą moim zdaniem.^^ Charity mi się kojarzy z taką śląską babą, co to tego swojego szlachetnego i idealistycznego męża przeprowadzi przez wszelkie brudy tego świata i nawet jej powieka nie drgnie. A michael też nie jest mameją i potrafi używać mózgu. I w przeciwieństwie do pewnego honorowego Starka, przynajmniej ostrzega potencjalnie poszkodowanych sojuszników, kiedy muszą zacząć myśleć o ewakuacji, bo on będzie musiał podjąć niepopularne działania.

      Czy ta ulubiona postać to pewien wampir z Białego Dworu?;)

      Usuń
  2. Charity mi się kojarzy z taką śląską babą, co to tego swojego szlachetnego i idealistycznego męża przeprowadzi przez wszelkie brudy tego świata i nawet jej powieka nie drgnie.
    W całej serii Silnych Bab jest LEGION, z czego co najmniej połowa to femmes fatales, ale przysięgam, żadna nie jest dla mnie tak przerażająca jak Charity. Z tym, że ja mam ją w działce postaci najmniej lubianych, że tak określę eufemistycznie... Podkreślam - prywatnie najmniej lubianych, NIE "źle napisanych".

    Czy ta ulubiona postać to pewien wampir z Białego Dworu?;)
    Owszem, i chciałabym wiedzieć, ile dokładnie Butcher miał w odniesieniu do niego zaplanowane zanim go wprowadził, a na ile zmienił plany z czasem. Bo to jak diabli wygląda, jakby między trzecim a szóstym tomem wpadł nagle na nowy pomysł i musiał szybko dokleić wyjaśnienie, czemu postać nagle zmienia zachowanie... a z drugiej strony, już w tym tomie są pewne hinty i drobiazgi, które naście tomów dalej wciąż czekają na wyjaśnienie, i które zresztą właśnie dopiero w późniejszym świetle zaczęły wyglądać, jakby jednak mogły mieć sens. (Uprzedzam, że na przykład warto pamiętać, że Lea go pocałowała, zostawiając mu dość zastanawiający ślad.)
    Generalnie Thomasa, jako postać, nie należy oceniać przed Blood Rites, a idealnie byłoby dopiero po White Night.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "W całej serii Silnych Bab jest LEGION"
      Wiem, między innymi za to tę serie lubię - mało kto potrafi napisać tak dużo i tak dobrze sensowne kobiety (w sumie wszystkie mniej sensowne odmiany też Butcher potrafi pisać). Mnie na razie Charity bawi w tandemie z mężem, ale też nie wiem, jak będę ją znosić na dłuższą metę.

      Też polubiłam Thomasa od pierwszego wejrzenia - chwilowo widzę go jako Harry'ego Dresdena wampirów.;) Ale największą zagadką pozostaje dla mnie, jakim cudem mógł być czyimkolwiek synem z nieprawego łoża... No chyba że za życia, ale po zwampirzeniu to raczej nie powinno mieć znaczenia. Ogólnie widzę w chłopaku potencjał. W ogóle bardzo mi się też podoba koncepcja wampiryzmu u Butchera - zdecydowanie bardziej przemyślana, niż koncepcja wilkołactwa. Olsoł, są też smoki, jest fajnie.^^

      Usuń
    2. Ale największą zagadką pozostaje dla mnie, jakim cudem mógł być czyimkolwiek synem z nieprawego łoża... No chyba że za życia, ale po zwampirzeniu to raczej nie powinno mieć znaczenia.
      W tym tomie Butcher jeszcze tego w pełni nie rozwija, ale myślę, że nie zaspoileruję zbytnio, wyjaśniając, że inaczej niż u Czarnych i Czerwonych, wampiryzm u Białych jest dziedziczny, nie zaraźliwy. Thomas (jak wszystkie inne Białe) nigdy nie umarł, jest równie żywy jak Harry, po prostu się urodził wampirem, bo w rodzinie wampirów. A co do tego nieprawego łoża, to jedno z trojga - albo Butcher poźniej zmienił zdanie, albo Justine zełgała, żeby wycisnąć z Harry'ego współczucie i chęć pomocy, albo Thomas jest "nieprawy" defaultowo, z racji bycia politycznie niewłaściwej płci. Ehem, widzisz, stary Raith ma pewien problem z synami, w tym znaczeniu "mania problemu", jak co niektórzy mają z Azjatami albo gejami... Ale to się wyjaśni później.

      W ogóle bardzo mi się też podoba koncepcja wampiryzmu u Butchera - zdecydowanie bardziej przemyślana, niż koncepcja wilkołactwa.
      Bo to wreszcie jest coś, co ma konkretne zastosowanie! Sprawy wampirzych Dworów to jeden z głównych fabularnych silników całej serii, do tej pory. A cały Biały Dwór robi takie wrażenie, jakby Butcher pewnego dnia zamknął drżącą ręką "Zmierzch", odsunął go ostrożnie jednym palcem, odruchowo wytarł ten palec, strzelił boleściwego facepalma, po czym stwierdził "Dobra, a teraz to napisać tak, żeby miało jakiś sens". Gdyby nie jeden drobiazg - Butcherowa koncepcja wampirów jest starsza niż Meyertwory. Niewiele, ale dość, by inspiracja nie mogła pójść w tym kierunku, o ile Butcher Chandlerowym wzorem nie przeszukuje cudzych biurek i sam nie pisze z prędkością światła.

      A co do:
      nie przypuszczałabym, że wampiry mają tak mało dystansu do siebie. Może po prostu zbytnio mi zapadł w mózg kanon Anne Rice - u niej byłoby to raczej uznane za przedni żart, a nie za obrazę majestatu.;)
      Zauważ, że Thomasowi się spodobało, głównie dlatego, że spodziewał się reakcji innych. No ale on sam w piątym tomie na strasznie doniosłe wampirze spotkanie w klimacie ą i ę przyjdzie w koszulce Buffy. :> W fanfikach fandom radośnie mu dopisuje detale typu ulubiony kubek z napisem "Vampires suck" i to jest jak najbardziej in character...

      Olsoł, są też smoki, jest fajnie.^^
      Bardzo Cię zmartwię, jak napiszę, że to jedyna jak dotąd smocza scena w całej serii? Fandom się spodziewa powrotu Ferrovaxa w każdej chwili, bo coś go podejrzanie długo nie ma, a autor skądinąd potwierdza, że smoki są jednymi z najsilniejszych graczy Dresdenwersum.

      Usuń
    3. To jest fascynujące, co piszesz o wampirzych Dworach, czuję się jeszcze bardziej zaintrygowana.^^ Chociaż właściwie to by oznaczało, że Czarny i Biały Dwór to właściwie nie są wampiry...

      Rozbroiła mnie totalnie Twoja teoria na temat genezy Białego Dworu.:D Choć przyznam, że ja obstawiam nieco inaczej - Biały Dwór to wampiry energetyczne, w przeciwieństwie do klasycznych krwiopijców z Czerwonego. Z tym, że nie wiem, czym się żywią Czarni (wychodziłoby mi na to, ze strachem i cierpieniem), co może mi moją misterną teorię rozwalić. Samego Thomasa widzę jako outsidera-buntownika i stąd to jego nietypowe jak na wampira zachowanie. Dlatego też raczej nie biorę go jako wzorzec normalności tych istot. Ale właśnie dlatego gościa lubię.:)

      W sumie to mnie nawet brakiem smoków nie zmartwiłaś. Nie tęsknię szczególnie za Ferrovaxem, choć fascynująca z niego postać. Wolałabym dostać więcej ogólnych informacji o gatunku, niż konkretnego przedstawiciela. Ale może kiedyś jeszcze wrócą.:)

      Usuń
    4. Chociaż właściwie to by oznaczało, że Czarny i Biały Dwór to właściwie nie są wampiry...
      To wygląda trochę tak, jakby Butcher chciał mieć przekrój kulturowej historii wampiryzmu.
      Czarne - typ Nosferatu, brzydkie, zombiaste trupy, które się powoli rozpadają i do przemiany muszą najpierw umrzeć. Boją się czosnku, światła i generalnie wszystkiego tradycyjnego, a zabija je zniszczenie serca, choćby zakołkowaniem.
      Czerwone - typ Drakuli, quasi-nietoperze pod pozorami elegancji i bogactwa, krew z kieliszków itepe. Boją się przedmiotów wiary i światła, ale już na przykład nie czosnku. Są pół-żywe, nowe wampiry produkują zmieniając ludzi. Zabija je ogień albo ucięcie głowy.
      Białe - typ paranormal-romansowy, tyle, że u Butchera pytanie "dobra, ale dlaczego właściwie wampir ma być piękny???" ma wreszcie logiczną odpowiedź, bo dla Białych uroda to jak pazury dla tygrysa, a raczej świecący wabik dla głębinowej ryby. Poza tym, nie interesuje ich krew, to są wampiry emocjonalne, inkuby i sukuby, ściągają z ofiar energię przez seks (po to im atrakcyjność). Białym nie można zostać, trzeba się urodzić. To oczywiście też oznacza, że Biały wampir nie może nikogo zmienić, jeśli chce wyprodukować nowe wampiry, to musi tradycyjną ludzką metodą. No i wreszcie, Białych nie rusza srebro, światło i reszta tradycyjnych sposobów. Za to mają pewną swoją specyficzną słabość, o której za parę tomów... Poza tym, Białego można zabić tak samo jak człowieka, pod warunkiem, że natychmiast, żeby nie miał ani chwili na regenerację. Zatem na przykład zniszczenie serca, mózgu, błyskawiczne wykrwawienie...
      I jeszcze jeden fajny kanoniczny detal: w Dresdenwersum Biały Dwór stał za publikacją "Drakuli" Stokera, żeby wyeliminować konkurencję. Dlatego Czarne są prawie wybite do nogi, a Biały Dwór ma się świetnie. (Zaraz, przypadkiem nie było o tym mowy już właśnie w tym tomie?)

      Niech to, powyższe napisałam przed przeczytaniem dalszej części Twojej odpowiedzi. :D
      Choć przyznam, że ja obstawiam nieco inaczej - Biały Dwór to wampiry energetyczne, w przeciwieństwie do klasycznych krwiopijców z Czerwonego. Z tym, że nie wiem, czym się żywią Czarni (wychodziłoby mi na to, ze strachem i cierpieniem), co może mi moją misterną teorię rozwalić.
      Z Białymi, jak widać, trafiłaś. Czarne też są łase na krew, tylko mają dużo gorsze maniery przy stole, zamiast tradycyjnie estetycznego dziurkowania, gryzą i szarpią. Co do strachu i cierpienia - poniekąd też trafiłaś, ale nie całkiem we właściwe miejsce. Otóż Biały Dwór dzieli się na rody, z których każdy ma swój gust smakowy. Raith - pożądanie; Malvora - strach; Skavis - desperacja. Ujmijmy to tak - tylko ofiary Raithów umierają szczęśliwe...

      Samego Thomasa widzę jako outsidera-buntownika i stąd to jego nietypowe jak na wampira zachowanie.
      W zasadzie tak. Ja go lubię głównie z dwóch powodów - po pierwsze, zdystansowany, spokojny charakter (w późniejszych tomach, może nie powinnam teraz spoilerować); po drugie, motywacje, dla mnie bardziej interesujące niż Dresdenowe klasyczne ratowanie niewdzięcznego świata. Thomasa nakręcają głównie dwie rzeczy - oddanie dla bliskich mu osób (Justine i niektórych członków rodziny), a na dłuższą metę walka o kontrolę nad własnym życiem, czyli o to, by nie być sterowanym przez jego własny wampirzy głód i rodzinne interesy, bo Biały Dwór jest też Dresdenwersową mafią, drugą obok imperium Marcone.

      Nie tęsknię szczególnie za Ferrovaxem, choć fascynująca z niego postać. Wolałabym dostać więcej ogólnych informacji o gatunku, niż konkretnego przedstawiciela. Ale może kiedyś jeszcze wrócą.:)
      Prawdopodobnie tak. Ale ani o gatunku, ani o żadnym konkretnym smoku nie wiadomo wiele więcej niż to, że dorównują mocą starym bogom.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.