Strony

sobota, 9 sierpnia 2014

Kim jestem? Czyli wojna i pokój i smoki - "Krew tyranów" Naomi Novik

Czas na „Krew tyranów” - ósmą i przedostatnia już odsłonę cyklu Naomi Novik o Temerairze i jego świcie. Przyznam, że już na samym początku autorka zdecydowała się na zabieg, który wywołał u mnie mieszane uczucia. Ale może po kolei.

Czyli od tego kontrowersyjnego zabiegu, bo dostajemy nim po oczach już od pierwszej strony. Otóż Laurence, który w czasie sztormu trafił za burtę, budzi się na japońskim wybrzeżu i... kompletnie nie pamięta ostatnich ośmiu lat życia – wszystkich tych, które spędził z Temeraire'em. Mam problem z tym zabiegiem, a nawet cały szereg problemów. Po pierwsze, utraty pamięci zajęły honorowe miejsce wśród kiepskich rozwiązań fabularnych z wenezuelskiej telenoweli rodem. Najczęściej były stosowane w odcinkach o wysokim numerze, gdzie najwyraźniej scenarzystom brakowało pomysłów. Nic dziwnego więc, że pojawienie się tego rozwiązania w przedostatnim tomie ulubionej serii budzi niepokój. Sama nabrałam pesymistycznego przekonania, że teraz będzie tylko gorzej. Po drugie trochę to wygląda, jakby autorka nie miała już pomysłu na bohatera, względnie jej się znudził i postanowiła go napisać od nowa. To może budzić obawy wśród czytelników, bo oto staja przed widmem sytuacji, w której bohater znany i lubiany, z którym się zżyli i którego rozwój śledzili, nagle stanie się kimś zupełnie innym. Na szczęście do żadnego z tych nieszczęść ostatecznie nie doszło, ale i tak dziwnie mi z tą amnezją.

Mimo tak ryzykownego kroku, Novik udało się udowodnić, że zna się na swoim fachu i wątek poprowadziła bardzo dobrze. Czytelnicy mogą więc obserwować Laurence'a, jak próbuje najpierw odnaleźć się w sytuacji, w której nawet nie wie gdzie się znalazł i jak (w końcu osiem lat temu nawet nie potrafiłby sobie wyobrazić okoliczności, które mogłyby go zagnać do Japonii), a później zrekonstruować czas, który utracił. Ostatecznie powstaje bohater odmieniony, choć nie do końca. Tutaj trzeba pisarce przyklasnąć, bo mimo że zabrała bohaterowi pamięć, to jednak pozostawiła w nim resztki wspomnień – na przykład w pewnym momencie Will zastanawia się, dlaczego ogromne smoki nie budzą w nim niepokoju, choć logicznie rzecz biorąc powinny. Z czasem udaje mu się zrekonstruować utracone wspomnienia i otrzymujemy zapewnienie, że nie jest już tą samą osobą, którą był kiedyś, ale póki co, to tylko zapewnienia, bo osobiście nie dostrzegłam większej różnicy między Willem z „Próby złota” a Willem z „Krwi tyranów”.

O głównym bohaterze już było, zanim przejdziemy do pobocznych (licznych i ciekawych), może trochę o świecie przedstawionym. Wspominałam o Japonii i prawdą jest, że bohaterowie się wokół niej kręcą, ale czytelnikom dane jest poznać jedynie migawki z życia codziennego kraju, na tyle skąpe, że trudno z nich wywnioskować obraz całości. Wiadomo, że stosunki na linii ludzie-smoki są tam podobne do chińskich i że Japończycy dysponują pewną rasą smoków o osobliwym cyklu rozwojowym i darzonych taką czcią, że w zasadzie stoją ponad prawem. Ale to właściwie tyle. Znacznie więcej można się dowiedzieć o sytuacji smoków północnoamerykańskich, ale to też z drugiej ręki – mam wrażenie, że autorka trochę żałowała, że nie zdąży już tam zabrać czytelników, więc postanowiła skorzystać z okazji i wcisnąć trochę pomysłów.

Główną scenerią „Krwi tyranów” są jednak tereny Chin (znowu) i Rosji. W Chinach już byliśmy, jednak oglądaliśmy je z perspektywy turysty-honorowego gościa, a więc już to ogólnie, już to w izolowanych kawałkach. Teraz możemy się przyjrzeć dokładniej strukturom wojskowym czy polityce. Bardzo podoba mi się to przybliżenie – Novik udowodniła, że dokładnie przemyślała swój świat i po prostu pokazuje nam coraz większe kawałki uprzednio namalowanego obrazu, a nie łata dziury naprędce nasmarowanymi szkicami. 

Rosja to już zupełnie inny świat. Jak dotąd autorka pokazywała nam zwykle miejsca, w których smoki (czyli, jak by nie patrzeć, drugą rasę rozumną) traktuje się lepiej niż w Anglii – jak ludzi, czyli istoty rozumne właśnie. Teraz postanowiła pokazać mroczniejszą stronę świata. W Rosji smoki traktuje się jako śmiertelne zagrożenie, tych największych boją się nawet ich własne załogi. Oczywiście brutalne metody szkolenia i traktowania mają też swoje złe strony nawet z punktu widzenia ludzi (np. smoki rosyjskie nie są zdolne do walki metodą inną niż „kupą, panowie”), ale najwyraźniej w kraju zdolnym do wystawienia milionowych armii nikomu to nie przeszkadza. Z jednej strony trochę mnie ten obraz Rosji szturchnął (bo nie uderzył przecież) – taki stereotypowy jak za czasów zimnej wojny. Z drugiej jest też właśnie taki, jaki kreśliła rosyjska proza z dziewiętnastego wieku, więc nie mogę mieć pretensji do autorki, że podążyła tą drogą.

Czas na słów kilka o bohaterach. W tym odcinku najbardziej fascynującymi postaciami okazały się smoki: a to towarzyski kupiec z Ameryki (tak! Z własnym statkiem i u progu intratnego biznesu), a to smoczyca z japońskiej świątyni, która usposobieniem i pogardą dla konwenansów przypominała nieco szurniętą starszą panią. Jednak najwięcej czasu antenowego spośród nowicjuszy zabrał generał Chu – wzór żołnierskich cnót wszelakich, wiekowy i doświadczony. Świetnie udowadnia, że ludzie i smoki wcale tak bardzo się od siebie nie różnią (przynajmniej, kiedy młodzieńcza gorąca krew już nieco im ostygnie). Nowych ludzi poznajemy niewielu, a tylko jeden z nich ma jakieś znaczenie fabularne. Niestety, nie jest nam dane spędzić z nim zbyt wiele czasu – a szkoda, bo ukazanie jego życia wewnętrznego mogłoby tylko wyjść powieści na dobre.
To mogła być polska okładka...


Nie byłabym sobą, gdybym nie powiedziała kilku słów o okładce. Nie jest co prawda tak żenująca, jak w poprzednim tomie, ale ciągle brzydka jak grzech. Śmiertelny. Co boli zwłaszcza gdy zdajemy sobie sprawę, że pierwsze przymiarki były robione do angielskiej wersji okładki. Cóż przynajmniej korekta jest przyzwoita jak na ten cykl – tylko sporadycznie przepuszcza babole. Za to redakcja angielska przepuściła pewną nieścisłość, mianowicie pozwoliła, żeby smoki Nefrytowe na przestrzeni sześciu tomów dość znacznie urosły: w drugim tomie były określane jako znacznie mniejsze od człowieka, zaś teraz nagle są wielkości konia pociągowego (co jest o tyle znaczące, że poprzednim razem autorka poświęciła trochę uwagi opisowi zdumienia bohaterów, którzy nigdy nie spodziewali się zobaczyć tak małej rasy, wielkości pociągowego konia zaś bywały popularne europejskie rasy kurierskie).

Podsumowując: na duży plus. Świat się rozwija, akcja też. Zastanawiam się, czy autorka postanowi podążyć zgodnie z naszą ogólną linią historyczną, czy też zdecyduje się na coś przeciwnego. Tymczasem czekam na ostateczne starcie. To może być już w przyszłym roku.

Ksiązke otrzymałam od wydawnictwa Rebis.

Tytuł: Krew tyranów
Autor: Naomi Novik
Tytuł oryginalny: Temeraire: Blood of Tyrants
Tłumacz: Jan Pyka
Cykl: Temeraire
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2014
Stron: 564

5 komentarzy:

  1. Kto dopuścił tą szkaradną okładkę do druku? Jak pierwsze tomy mają cudowne okładki, tak im dalej w las, tym gorzej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ostatnia ładna to był czwarty tom. Piąty w amerykańskiej wersji, z której brano te fajne okładki, ma już okładkę w zupełnie innym stylu. Polskie "Zwycięstwo orłów" ma więc okładkę zagraniczną, ale nie amerykańską - i ciągle całkiem przyzwoitą. Ale później Rebis postanowił chyba łatać dziury jakimiś obrzydliwymi smoróbami...

      Usuń
  2. No powiem Ci, że o ile polska okładka też mnie nie zachwyca, o tyle ta angielska jest jeszcze gorsza... Dużo gorsza ;] Coś się widzę rzadko zgadzamy, jeśli idzie o okładki ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię akurat tego rysownika (choć może akurat tutaj zęby Temerairowi nie są niezbędne). W polskiej okładce chyba najbardziej irytuje mnie to, że internet jest pełny pięknych grafik ze smokami, ba, wielu twórców chętnie je sprzeda za śmieszne pieniądze. A wydawca nam funduje takie... coś.

      Usuń
  3. Zgadzam się. Ta okładka to koszmar. Uwązam że z każdym tomem jest coraz gorzej. Chodzi mi okładki bo pierwszy tom mam, ale jeszcze nie czytałem go

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.