Strony

środa, 6 maja 2015

"Zawołajcie położną" Jennifer Worth

„W styczniu 1998 roku magazyn „Midwives” opublikował artykuł Terri Coates zatytułowany „Wizerunek położnej w literaturze”. Terri przeprowadziła skrupulatne badania, po czym stwierdziła, że w zasadzie postać położnej w literaturze w ogóle nie występuje. (…) zakończyła swój artykuł życzeniem: „Być może jest gdzieś położna, która potrafiłaby zrobić dla położnictwa to, co James Herriot zrobił dla weterynarzy”. Przeczytałam te słowa i podjęłam wyzwanie.”

To cytat z posłowia (piszę o tym „posłowie”, bo jest na końcu książki. Tematycznie bardziej pasuje na przedmowę) książki Jennifer Worth. I rzeczywiście, pewne podobieństwa do pisarstwa Herriota da się zauważyć, choćby sposób prowadzenia narracji – pierwszoosobowej i skupiającej się głownie na pacjentach. Jednak gdyby mnie ktoś pytał, powiedziałabym, że Worth zrobiła to lepiej – przy lekturze „Zawołajcie położną” czas spędziłam zdecydowanie ciekawiej, niż z angielskim weterynarzem.

Opowieść autorki możnaby nazwać zbeletryzowaną autobiografią – ze szczególnym naciskiem na „zbeletryzowaną”, jak sądzę. Poznajemy młodą Jennifer, kiedy zaczyna pracę w Domu Nonnata, instytucji zajmującej się świadczeniem usług położniczych mieszkańcom najbiedniejszych dzielnic Londynu. Tam poznaje wiele ciekawych kobiet – zarówno tych, które z nią pracują, jak i pacjentek, a każda ma do opowiedzenia własną historię, czasem tak niewiarygodną, że trudno w nią uwierzyć.

Język autorki całkowicie mnie urzekł. Wiem, że wiele razy pisałam już o pisaniu prostym, acz celnym, ale Worth właśnie takim się posługuje. Jest przy tym lekko figlarna, lubi uraczyć czytelnika żartem czy nietuzinkowym porównaniem. Szczerze mówiąc, historie jakie opowiada broniłyby się nawet napisane znacznie bardziej drętwo, ale ileż przyjemniej czyta się coś, co tak gładko spływa do mózgu (końcówka tego zdania dobitnie świadczy o tym, że nie mam nawet ułamka tego talentu, jakim dysponuje Worth).

Nie wie, czy powinnam coś pisać o kreacji bohaterów, bo bądź co bądź byli to, przynajmniej w jakimś stopniu, prawdziwi ludzie. Niemniej trzeba powiedzieć, że autorka świetnie potrafiła odmalować ich portrety (podejrzewam że są na nich znacznie barwniejsi, niż byli w rzeczywistości – to przecież cecha dobrej prozy, dać portret ciekawszy niż rzeczywistość). Jest to też w jakimś, dość dużym jak sądzę, stopniu prawdziwy obraz biedniejszej części londyńskiej społeczności w latach powojennych. I jest to z pewnością wartość dodana.

Przyznam się wam, że książkę kończyłam już jakiś czas temu. Przeglądając ją na potrzeby tej notki, nabrałam ochoty na ponowną lekturę, a to już samo w sobie o czymś świadczy. Tak więc polecam „Zawołajcie położną” wszystkim – tym, którzy lubią powieści o kobietach, tym, którzy kochają wątki medyczne, a trochę i tym, którzy najbardziej cenią powieści obyczajowe czy te z wątkami biograficznymi. Czytajcie.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego.

Tytuł: Zawołajcie położną
Autor: Jennifer Worth
Tytuł oryginalny: Call the Midwife
Tłumacz: Marta Kisiel-Małecka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2014
Stron: 426

9 komentarzy:

  1. Raczej nie przepadam za powieściami zawierającymi wątki biograficzne, ale bardzo cenię sobie powieści o kobietach. O położnych jest dobra polska książka "Mundre" Sylwii Szwed - zbiór wywiadów z położnymi w różnym wieku, o różnym doświadczeniu. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedna z najlepszych książek, jaki mi się w życiu przydarzyły :) Tematyka naprawdę interesująca, a do tego, jak sama napisałaś, wspaniały język i świetnie przedstawieni bohaterowie. Kocham ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Też rzadko czytuję biografie, ale to jest jedna z tych, po których wcale nie widać biograficzności (podobnie miałam z Herriotem, ale on podobał mi się mniej). O, "Mundre" nawet gdzieś mi tam kiedyś mignęły, ale jakoś szybko o nich zapomniałam. Dzięki za przypomnienie,skoro warto.^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe, czy będą kolejne części. W końcu wspominany Herriot sporo tego natrzaskał.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednak gdyby mnie ktoś pytał, powiedziałabym, że Worth zrobiła to lepiej
    No i co narobiłaś? :) Teraz mam zamiar to przeczytać... I jak nie dorówna Herriotowi, wrócę z reklamacją. ;>

    OdpowiedzUsuń
  6. Po angielsku są chyba jeszcze 2, ale czy po polsku wydadzą... :\

    OdpowiedzUsuń
  7. Trudno powiedzieć, pewnie zależy od tego jak pierwsza się sprzeda. Choć gdyby miało się skończyć tak, jak moja fascynacja Nickiem Troutem, to może lepiej, żeby nie wydawali.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bo ja za Herriotem po prostu nie przepadam.;P Ale Worth tak czy siak warto przeczytać.:)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.