Strony

wtorek, 30 czerwca 2015

"Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina" Jacek Wróbel

W polskiej fantastyce utarła się tradycja, że co poczytniejsze cykle wyrastają ze zbiorów opowiadań. Praktyczne to, w końcu debiutantowi łatwiej wyszlifować na początek kilka krótszych tekstów niż jeden długi, a i beta testy w czasopismach łatwiej robić. Ostatnio ta tradycja zamarła, głównie dlatego, że drastycznie spadła u nas liczba wydawanych debiutantów. Wydawnictwo Genius Creations stara się temu przeciwdziałać i to właśnie oni wydali zbiorek Jacka Wróbla pt. „Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina”.

Po prawdzie zbiorek nie jest stuprocentowym debiutem, bo dwa z dziewięciu opowiadań ukazywały się już w Nowej Fantastyce, a trzecie w Fantastyce wydaniu specjalnym, ale to raczej mało istotny detal. Przejdźmy do rzeczy ważniejszych, czyli omówienia poszczególnych opowiadań (jeśli was to nie interesuje, możecie przeskoczyć dziewięć kolejnych akapitów), a na koniec dorzucę jeszcze kilka akapitów ogólnie o całości.

„Nie wszystko złoto, co się świeci” jest właśnie jednym z opowiadań publikowanych wcześniej w Nowej Fantastyce (ponad dwa lata temu) i co prawda w książce mamy do czynienia z jego nieco rozwiniętą wersją, ale moja ocena nie zmieniła się. Fabuła mówi o tym, jak to Mistrz Haxerlin został zmuszony okolicznościami (o konkretnym imieniu i nazwisku, dodajmy) do złapania pewnej nimfy. Postanowił to zrobić za pomocą farbowanego bohatera. I teraz tak: tekst jest sprawnie napisany i nawet jakiś swój urok ma, ale pomysł na niego nie należy do tych pierwszej świeżości (a żarty ze zniewieściałych mężczyzn są już od dawna nudne…). Krótko mówiąc, oceniłabym go jako poprawny, ale gdybym tylko po nim miała ocenić, czy czytam dalej, to nie byłabym do końca przekonana.

Na szczęście pierwszy tekst jest jednocześnie najsłabszym (choć do innych miewam zastrzeżenia, to literacko zawsze stoją przynajmniej o poziom wyżej). Kolejny „Monopolista” to raczej miniaturka, ale nie pozbawiona uroku. Autor dworuje sobie w niej z wielkich korporacji, stosujących nie zawsze uczciwe metody konkurencji. Acz przyznam, że pod koniec opowiadania spodziewałam się czegoś więcej – czytając ostatnią linijkę, byłam przeświadczona, że na następnej stronie znajdę ciąg dalszy. Być może to nie wina autora, bo pointa, którą zastosował jak najbardziej może tekst zamykać, ale jakiś niedosyt pozostał.

„Succi vitalis” osobiście uważam za jeden z najlepszych tekstów zbioru. Fabuła jest dość prosta – ot, w mieście, z którego Haxerlin musiał się bardzo szybko wydostać, ogłoszono kwarantannę. Próbując podstępem wymusić przepustkę farbowany mag wplątuje się w działania grupy wałczącej z tajemniczą epidemią. Kilka epidemii już w historii polskiej fantastyki mieliśmy, sama nawet znam jeden brawurowy przypadek zwalczania, więc pomysł na fabułę jakoś szczególnie innowacyjny nie jest. Jednak nie w tym tkwi jego siła – siła tkwi w postaciach (no i w poincie, ale nad nią nie będę się rozwodzić ze zrozumiałych względów). Moim faworytem jest młody zastępca burmistrza – bohater bardzo złożony; niby dojrzały, opanowany i odpowiedzialny, ale kryjący w sercu zadrę.

„Większe związanie Hatecrafta” wprowadza postać, która będzie towarzyszyła nam przez kilka kolejnych tekstów – chodzi o demona uwięzionego w ciele jedenastolatka. Pomysł moim zdaniem bardzo fajny i ciekawie wykonany, ze sporym potencjałem komicznym. A samo opowiadanie przestrzega przed pułapkami rodzicielskiej nadopiekuńczości.

„…aż po grób” to sztandarowy przykład problemu, jaki mam niektórymi opowiadaniami Wróbla. Pomysł wydaje się rewelacyjny, autor zastosował nietuzinkowe rozwiązania, udało mu się zaskoczyć czytelnika. Po czym najbardziej innowacyjne wątki są zamykane w sposób co najmniej rozczarowujący.

„Najcenniejszy skarb na świecie” niektórym czytelnikom jest już znany – również ukazał się kiedyś w Nowej Fantastyce. Jest to tekst bardzo pocieszny, czysto humorystyczny (w innych zdarza się autorowi trącić poważniejszą nutę), z bardzo ciekawym pomysłem i pointą przecudnej urody (może nie jakąś szczególnie innowacyjną, ale idealnie pasującą do całości). Możemy się z niego dowiedzieć, dlaczego należy ostrożnie podchodzić do znalezionych map skarbów.

„Śpiew przez łzy” to moje osobiste największe rozczarowanie tomu. Pomysł na pierwszy rzut oka jest świetny – Haxerlin spotyka barda, który jest jakiś taki cosik podejrzany. I choć przeczucia Mistrza okazują się trafne, to pointa tekstu jest bardzo niezadowalająca (o ile postawimy brawurową tezę, że w ogóle istnieje). A zapowiadało się tak pięknie…

Dla kontrastu „Grota Valdura” to moim zdaniem jeden z najlepszych tekstów w zbiorze (to dobrze, bo przedostatni – widać, że autor z opowiadania na opowiadanie coraz bardziej się rozwija). Jest to typowa parodia RPGowego questa, bardzo udana zresztą (nawet gobliny są). Niemniej, dla mnie jest to ostatecznie tekst bardzo smutny, bo tajemnica tytułowej groty nastraja do raczej ponurych przemyśleń.

„Totalna evangelizacja” to również bardzo dobre opowiadanie i może nie aż tak ponure w ostatecznym rozrachunku, ale za to zdecydowanie nie tylko do śmiechu. Autor porusza w nim temat fanatyzmu religijnego – robi to dość przewrotnie, ale moim zdaniem bardzo trafnie komentuje całe zjawisko. Mamy tu też jakiś wstęp do teologii i kosmologii uniwersum, zapowiadającej się bardzo ciekawie. Mam nadzieję, że temat w przyszłości powróci.

Opowiedziałam już o każdym utworze z osobna, czas na wszystkie razem, czyli kilka uwag ogólnych. Opowiadania w zbiorze mają być z założenia humorystyczne i powiem wam, że autor sobie trudny kawałek fantastyki wybrał. Ale skoro już wybrał, to postanowił wykorzystać każda możliwość rozbawienia widza. I jakkolwiek z większości tych prób wyszedł zwycięsko, to nie zawsze tak samo zwycięsko. W moim przypadku najmniej skuteczne były zabawne w założeniu sytuacje – część nie śmieszyła wcale, czasem wywoływały lekki uśmiech. Lepiej wypadały nawiązania do popkultury, choć niektóre nawet jak na mój odporny gust były zbyt bezpośrednie (na przykład te do Gwiezdnych Wojen). Za to pochwała należy się za zabawy językiem. W tej kwestii autor ma poczucie humoru podobne do Pratchetta – lubi rzucić celnym  bonmocikiem, co wychodzi mu bardzo dobrze. W warstwie humorystyczno-językowej właśnie to najbardziej mi się podobało.

A jak bohaterowie? Wszak to oni mają spajać tego typu zbiory opowiadań. Szczerze mówiąc, bohaterów jest dwóch. Jednym, głównym i najważniejszym, jest oczywiście sam Haxerlin. Przed lekturą zastanawiałam się, czy będzie podobny do innego polskiego farbowanego maga – Arivalda. Cóż, nie do końca. Pozwólcie, że sięgnę po nomenklaturę RPGową: Arivald był neutralny dobry, Haxerlin jest zdecydowanie chaotyczny dobry. Oszustwo jest jego sposobem na życie i nasz magik nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. Z drugiej strony, stara się nie czynić nikomu krzywdy (także dlatego, że w tym biznesie to się bardzo często i wyjątkowo złośliwie mści). W ostatecznym rozrachunku mamy dość sympatycznego, zdroworozsądkowego osobnika, mimo że swoje za uszami ma.

Drugim bohaterem jest Bo’akh–Bonthuzel (zwany pieszczotliwie Thuzem), wspomniany już demon uwięziony w ciele dwunastolatka. Autor bardzo ładnie wykorzystał ten pomysł, kontrastując odruchy potężnego (acz obecnie pozbawionego mocy) demona z odruchami dziecka. Wygląda to bardzo pociesznie i powiem szczerze, że bardzo jestem zainteresowana, co też by z Thuza wyrosło (najprawdopodobniej psychopata, ale wierzę, że autor jest w stanie wznieść się ponad tak oczywiste rozwiązania). Poza tym Wróbel miewa świetne pomysły na postacie drugo- i trzecioplanowe. Niestety, nie rozwija ich, a szkoda. Mam nadzieję, że z niektórymi będę miała okazję jeszcze się spotkać.

Teraz czas na akapit poświęcony kwestiom feministycznym. Jak być może widać, jestem kobietą płci żeńskiej i lubię mieć jakąś bohaterkę do lubienia w książce, którą akurat czytam (nie musi być miła i puchata, może być wredną suczą). Polska fantastyka jest w tej kwestii wyjątkowo kulawa, więc bacznie się jej przyglądam. „Cudom i Dziwom…” też. I kiedy się tak człowiek przygląda pod tym kątem, to mu się robi bardzo smutno. Nawet nie jest tak, że Wróbel nie umie pisać kobiet, bo zdecydowanie widać, że umie. Tylko jakoś tak się dzieje, że wszystkie jego kobiety to postacie smutne/pokrzywdzone/skrzywione, albo wszystko na raz (a jak już któraś okazuje się nie pasować do żadnej kategorii, to ostatecznie też okazuje się nie być kobietą). Facetów to nie dotyczy – mamy pełną gamę charakterów i dróg życiowych. Trochę mnie uwiera ten dysonans (a jest to dysonans bardzo powszechny u nas, więc uwiera mnie tym bardziej). Panie Wróbel, jesteśmy w fantasylandzie, wyobraźni dodaj mi skrzydeł i te sprawy, naprawdę tak trudno napisać normalną, zadowoloną z życia babkę, której nie grozi straszny koniec? Przecież widać, że pan potrafi.

Czy polecam? Polecam. „Cuda i Dziwy…” to kawałek naprawdę relaksującej i bardzo przyzwoicie napisanej rozrywki, idealnej na lato. Może nie jest to debiut powalający, ale bardzo sympatyczny. Mam nadzieję, że autorowi nie zabraknie pary i pomysłów na rozwijanie Haxerlina, bo potencjał jest, i to jaki (a chodzą słuchy, że to nie będzie ostatnie spotkanie z Mistrzem Haxerlinem). I że rozwinie kilka wątków (na przykład teologiczny; jak zazwyczaj mnie irytują, tak tutaj czuję się zaintrygowana). Czekam z pewną taką niecierpliwością.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Genius Creations

Tytuł: Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina
Autor: Jacek Wróbel
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok: 2015
Stron: 375

9 komentarzy:

  1. Dla mnie to takie skrzyżowanie Pilipiuka z Pratchettem. Pilipiuka, bo Autor często opiera opowiadanie na jednym pomyśle i dość otwarcie kpi z naszej rzeczywistości. Na szczęście, zazwyczaj wychodzi mu to lepiej niż Pilipiukowi ;). Pratchetta bo czasami Autorowi udaje się humori powiedzenie czegoś ciekawego i mądrego.

    PS. W kwestii kobiecej należy mu się plusik za Kościół Wielkiego Mizogina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Thuz jest świetny... sama bym takiego przygarnęła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Alicja Szerment30 czerwca 2015 17:26

    Chyba troszkę nie w moim stylu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Sama bym się na takie porównanie nie zdecydowała (bo Pilipiuka nie lubię i nie po drodze mi porównywać do niego autora, którego książka mi się jednak podobała), ale coś w tym jest.:)

    Kościół Wielkiego Mizogina też mi się podobał. I tym większy mój smutek, bo to trochę tak, jakby autor mówił "No babeczki, fajne jesteście i wcale nie gorsze od facetów, a kto twierdzi inaczej, ten kretyn. Ale niestety, i tak nic wam nie wyjdzie, bo taki mamy klimat, sorry, same widzicie"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja raczej nie... jeszcze by mnie podpalił we śnie, albo coś...

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawid Fenrir Wiktorski30 czerwca 2015 19:13

    Waćpanna to się może zdecyduje, bo pod inną recenzją skomentowała, cytuję, "jestem nią bardzo silnie zaintrygowana"? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie najbardziej rozbawił twór językowy "jestem kobietą płci żeńskiej" :D. Bawi tym bardziej, że w sumie niedługo będzie to bardzo poprawnym stwierdzeniem bo coraz więcej mamy kobiet płci męskiej... czy coś w tym rodzaju xD.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale to nie mój wymysł, to cytat z jakiegoś peerelowskiego dzieła sztuki filmowej (czy tam serialowej), tylko nigdy nie pamiętam, z jakiego.;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wróbla kojarzę tylko z Nowej Fantastyki, a nawet bardziej niż z tego jednego opowiadania, to ze strony internetowej, na ktoerj można go było w sporych ilościach poczytać, przynajmniej na starej stronie, bo przyznam, że na nową nie zaglądam od dawna. Miał ciekawe pomysły, to na pewno, nie wiedzialem że udało mu się już wydać zbiorek. Ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.