Strony

wtorek, 23 czerwca 2015

Zmyślenia #20: Rozlazły wpis na Dzień Ojca

Dziś planowałam zrobić notkę kompletnie o czymś innym, ale wtem dopadła mnie świadomość, że mamy akurat Dzień Ojca i może warto byłoby napisać o tym kilka słów. Konkretnie o tych wszystkich ojcach w fantastyce. Nie będzie to niestety żaden potwierdzony badaniami i głębokim riserczem naukowy wywód, a jedynie moje ściśle subiektywne refleksje, gęsto okraszone wszelkiego rodzaju dygresjami (mam wrażenie, ze jakieś dziewięćdziesiąt procent tekstu to dygresje). W końcu to ma być spontaniczna notka.

Już w baśniach ojcowie raczej się nie popisywali. Niby swoje córki (i synów) bardzo kochali, ale nie przeszkadzało im to żenić się ze złymi macochami. I wychodzili przy tym albo na patologicznych pantoflarzy (ojciec Jasia i Małgosi za namową żony pozbył się własnych dzieci), albo na zaślepionych idealistów, niedostrzegających krzywdy swoich dzieci (ojciec Kopciuszka; choć tu przyznam, ze spotkałam się też z wersjami baśni, w których macocha zepchnęła pasierbicę do kuchni dopiero po śmierci męża), albo na największych pechowców na świecie (ci wszyscy, którzy dali się złapać na motyw dziecka-niespodzianki. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale kobiecie zdarzyło się to tylko raz). Że już pominę królewskich ojców, którzy zamykali swoje córki w wieżach.

Obecnie najbardziej znanymi adaptacjami baśni są kreowane przez wytwórnię Disneya. I choć Disney najwyraźniej miał wielką słabość do samotnych ojców (wszystkie jego sztandarowe postacie mają epizody ojcostwa, jeśli nie biologicznego, to przybranego: Goofy ma syna, Donald ma siostrzeńców, a Mickey bratanków. Co ciekawe, żadna żeńska postać nikomu nie matkuje), to tatusiom jego księżniczek nieszczególnie to pomogło. Co prawda pantoflarzami nie bywają, ale najczęściej są albo bezsilni, albo na tyle oderwani od rzeczywistości, że nie dostrzegają czarnych chmur na horyzoncie. Wyróżnia się tu Tryton z „Małej syrenki”, który mimo że skrajnie nie popiera decyzji córki, to jednak staje do walki przeciw Urszuli. Z silnie zarysowanych ojcowskich charakterów mamy jeszcze Mufasę, który jest dla syna całym światem (rola Sarabi sprowadza się do piastowania niemowlęcia, sprawdzania czy dziecko umyło uszy i rozpoznania prawowitego księcia po latach). Mufasa jest disnejowskim ojcem idealnym – wychowuje i bawi, jest jednocześnie mentorem i troskliwym rodzicem, a mimo że dość ostro karci dzieci za niebezpieczne wybryki, to widzimy, że Simbę bardziej zabolało rozczarowanie taty, niż sama kara. Ciekawie wypada zestawienie króla z Timonem i Pumbą, którzy bardzo kochają swojego przybranego syna, ale nieszczególnie mają ochotę go wychowywać (nie mylmy w tym miejscu wychowywania z zajmowaniem się). „Król Lew” jest ogólnie ciekawym filmem na Dzień Ojca – na jedną marginalną matkę przypada w nim trzech pełnoprawnych ojców.;)

Po tym może przydługim wstępie przejdźmy do tego, co najbardziej mnie interesuje, czyli do literatury fantasy. Paradoksalnie jest ona uboga w dobrych, ciekawych (i biologicznych) ojców. Bo widzicie, w fantasy w dobrym guście jest być sierotą (lepiej jest tylko wtedy, kiedy myślisz, że jesteś sierotą, a tu okazuje się, że tak naprawdę twoim tatkiem jest twój arcywróg), a w takim wypadku trochę trudno o członków rodziny. W sumie nigdy tego nie rozumiałam.

Widzicie, zawsze jest jakiś mentor, który tego ojca zastępuje. I to jest element, którego nie rozumiem. Bo taki mentor robi dokładnie to, co Mufasa – wychowuje do odpowiedniej roli, nierzadko budując więź iście ojcowską. Dlaczego nie może tego robić po prostu rodziciel? Czy manie dzieci jest jakoś szczególnie ujmujące? Wychodzi na to, że tak – wychowanie przez obcego, bezdzietnego faceta najwyraźniej daje +5 do fajności. Dlaczego tak się działo w „Niecnych Dżentelmenach” czy „Kronikach Królobójcy” wiadomo (gdyby tutaj bohaterowie mieli szczęśliwe dzieciństwo, nie mielibyśmy o czym czytać), ale zawsze zastanawiałam się, dlaczego Bilbo nie mógł być ojcem Froda, tylko musiał go adoptować. Coś by jednemu albo drugiemu od tego ubyło?

Nie oznacza to, że w fantasy zupełnie nie ma ciekawych ojców. Pomińmy tych, których relacje z dziećmi są trudne albo wręcz patologiczne (a imię ich jest Legion; mam wrażenie, że większość autorów uważa, że bez trudnego dzieciństwa nie ma bohatera). Paradoksalnie, najbardziej różnorodne ojcowskie relacje opisał Martin w „Pieśni Lodu i Ognia” (a przynajmniej w tych dwóch tomach, które czytałam. Jakoś nie czuję potrzeby czytania dalej). Mamy tu nawet różne typy i gdybym miała wybrać swój ulubiony, to chyba padłoby na Neda Starka, niezależnie od tego, jak bardzo tej postaci nie lubię i jak wiele błędów i niedopatrzeń popełnił.

Notka, jak to spontaniczny słowotok, nie będzie miała konkluzji. W ramach zakończenia powiem wam, że nie mam swojego ulubionego ojca w fantasy, bo nie za bardzo jest z czego wybrać (gdybyśmy mówili o ojcach duchowych, opiekunach czy mentorach to sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej). A wy macie? Może jakiegoś polecicie?

5 komentarzy:

  1. Faktycznie często ojców zastępują mentorowie :)
    Jedyni ojcowie, którzy mi przychodzą do głowy, to Ci jakich wykreował David Eddings, wprawdzie w Belgariadzie jest tylko jeden- Belgarath, ale już w Malloreonie, Ellenium i Tamuli nieco się ich znajdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eddingsa jeszcze nie czytałam, choć cały czas mam na liście.:) Ale dobrze wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby swoje córki (i synów) bardzo kochali, ale nie przeszkadzało im to żenić się ze złymi macochami.
    Ha, zawsze mnie to wkurzało w tych wszystkich wątkach Złych Macoch - OK, macocha macochą, ale co na to wszystko ten ojciec, ślepy? A jeśli Pan Ojciec taki cudowny i troskliwy, to dlaczego dał się usidlić jakiejś łajzie? Nijak mi się to nigdy nie kleiło w dzieciństwie. :)

    Dlaczego nie może tego robić po prostu rodziciel? Czy manie dzieci jest jakoś szczególnie ujmujące?
    Na moje wyczucie nie tyle manie dzieci, co niemanie rodziców. Sierota ma +100 do naznaczenia tragizmem od kołyski. To taki rodzaj bycia Wybrańcem.

    większość autorów uważa, że bez trudnego dzieciństwa nie ma bohatera
    O, właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jeszcze w niektórych wersjach (tych z pokazaniem pazurków przez macochę po śmierci męża) Kopciuszka jestem w stanie sobie to jakoś usprawiedliwić - ojciec był bodajrze kupcem, często wyjeżdżał w interesach, to subtelniejszych sygnałów mógł nie zauważać. Ale papcio Śnieżki?Musiała go chyba racja stanu mocno przypilić...

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna notka (no wiem, wiem, spóźniona jestem). I zaczęłam sobie w myślach przerzucać książki fantasy, żeby jakiegoś ojca znaleźć. I nic ciekawego nie znalazłam, ech....

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.