Strony

piątek, 17 lipca 2015

"Ciemny Eden" Chris Beckett

Czego oczekiwałam, kiedy zaczynałam czytać „Ciemny Eden”? Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam. Znałam blurb, mniej więcej wiedziałam, jakiej treści mogę się spodziewać i że chyba będzie dobra, bo powieść była nagradzana dość hojnie. I w sumie dostałam to, czego mogłabym oczekiwać, gdybym czegokolwiek oczekiwała. Ale dostałam też coś innego. I nie do końca wiem, co.

Eden to planetar, czyli planeta bez gwiazdy (choć jego mieszkańcy z pewnością nie użyliby tego określenia). Mieszka na niej pięćset trzydziestu dwóch ludzi. Wiedzą, że nie należą do tego ciemnego świata – wiele lat temu ich przodkowie przybyli z jasnej Ziemi i kiedyś z pewnością Ziemia po nich przyleci. Dlatego ciągle zamieszkują tę samą dolinę. Niestety, coraz trudniej się w niej wyżywić. Młody John Czerwoniuch widzi to i z zapalczywością oraz zadufaniem właściwym młodzieży, postanawia działać. Jego działania odmienią oblicze Edenu.

Zanim przejdę do rzeczy istotniejszych, pozachwycam się trochę ekosystemem odmalowanym przez Becketta. Widzicie, może jestem trochę skrzywiona, ale we wszystkich fantastycznych opowieściach najbardziej fascynujący jest dla mnie świat przedstawiony – a konkretnie flora i fauna (ta rozumna też), która go zamieszkuje. Fantasy niestety w tym względzie pozostaje bardzo zachowawcza – daje nam tylko to, co już znamy, dorzucając od czasu do czasu smoka czy trolla. Z science fiction jest trochę lepiej, ale też trudno trafić na naprawdę porywającą wizję. Ale Eden… Eden to kwintesencja fascynującego świata.

Wełniaka niektórzy z was już widzieli na fanpejdżu bloga.:)
Planetar to z założenia miejsce zupełnie różne od Ziemi. Na Edenie nie ma słońca, wszelkie ciepło pochodzi z jego wnętrza, tajemniczych Podziemi. Tak samo jest z życiem, które mimo że wychynęło na powierzchnię, jest z Podziemiem w niejasny sposób powiązane. Fakt, że nie ma gwiazdy, nie oznacza jednak, że na Edenie nie ma świateł – właściwości bioluminescencyjne ma tam chyba każda roślina i większość zwierząt. Z rozkoszą wyobrażałam sobie świecące lasy, przemierzane przez niesamowite, różnorodne zwierzęta. Niewielu autorom udało się stworzyć tak dopracowane ekosystemy – widać, że Beckett bardzo chciał pokazać nie tylko wydarzenia i osoby dramatu, ale też misternie splecioną scenografię. Bo scenografia jest tu równie ważnym aktorem, jak ludzie.

Oczywiście już po samym tytule książki widać, że autor do czegoś nawiązuje. Do Biblii na przykład, a konkretnie do Księgi Rodzaju (tak, to jest ten akapit, w którym stwierdzam oczywistości). Już sama nazwa planety budzi skojarzenia – w kontekście późniejszych wydarzeń zastanawiam się, czy to założyciele kolonii byli tak ironiczni (tudzież optymistycznie naiwni), czy też ktoś wymyślił tę nazwę już wcześniej. Ale to nieistotne. Poza miejscem nawiązują też osoby, albowiem cała populacja Edenu wywodzi się od jednej pary założycielskiej. Tyle że tu autor poszedł jednak inną ścieżką niż Księga Rodzaju – dużo bardziej konkretną i naturalistyczną, bo w pełnej krasie pokazał czytelnikom, czym może się kończyć chów krewniaczy.

Nocarze są zasadniczo czarne, ale nie chciało
mi się kombinować na prostym szkicu.;)
Naturalistyczny sposób prezentowania rzeczywistości jest zresztą fundamentem budowania spójności świata przedstawionego. Bohaterowie Becketta żyją jak ludy pierwotne. Mają oczywiście swoje tabu, ale są one nieco inne niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni. I tak seks jest dla nich równie naturalny jak jedzenie, więc mniej więcej z takim samym zaangażowaniem o nim rozmawiają (a sporo tam tego seksu – ostrzegam, w razie gdyby ktoś nie lubił. Tyle że, jak starałam się powiedzieć, kompletnie oderotycznionego). Mówią też specyficznym językiem i tu brawa należą się zarówno autorowi, jak i tłumaczowi. Autorowi za to, że postarał się odtworzyć (stworzyć?) język… bo ja wiem, grup pierwotnych chyba (a żeby zaprezentować go w pełnej krasie, mamy narrację pierwszoosobową, choć z różnych punktów widzenia). Słownictwo bohaterów jest ubogie (znają bardzo niewiele przymiotników, więc intensywność danego zjawiska podkreślają powtórzeniami), ale zarazem kreatywne (jak w przypadku zajęczej wargi – ziemska nazwa się nie przyjęła, bo na Edenie nie ma zajęcy. Za to są nietoperze o rozszczepionych pyszczkach, dlatego tę wadę nazwano nietopyskiem), inne od tego, którego spodziewamy się w powieściach. Dla tłumacza osobne barwa za to, że te wszystkie neologizmy tak zgrabnie przełożył. Nie wiem, czy tłumaczenie „Ciemnego Edenu” zalicza się do tych pięknych, czy do tych wiernych, ale na pewno do tych trudnych. Jako czytelniczka jestem zadowolona z efektu.

I na koniec lampart leśny.
Może trochę o bohaterach, bo krążę i krążę wokół nich, a nic konkretnego nie napisałam. Ponieważ autor pokazuje nam świat oczami różnych postaci, to i każdego bohatera widzimy z różnych perspektyw. Taki John Czerwoniuch na przykład. Siebie uważa za przywódcę i wizjonera – kogoś, kto poprowadzi nową grupę w nieznane, kto lubi podejmować decyzje i w głębi duszy uważa się za stworzonego do rzeczy wielkich. Ale już w oczach innych wygląda nieco inaczej. Owszem, szanują jego upór i osiągnięcia, ale irytuje ich wieczne dążenie do zmian i egoizm Johna, którego sam zainteresowany zdaje się nie dostrzegać. Obok Johna główną postacią jest Tina Kolczak. I tu podziwiam autora (znowu), bo w pierwotnej społeczności łowiecko-zbierackiej potrafił zbudować wiarygodna i interesującą postać kobiecą, która dodatkowo nie jest w wieku podeszłym (nie żebym miała coś do starszych kobiet w literaturze, ale wiecie, zwykle jedyna wypowiadająca się w plemieniu kobieta to szamanka/wiedźma. Reszta jest neutralnym, niemym tłem). Poza tym jest jeszcze Gerry, który pragnie, żeby wszyscy go lubili oraz lekko nawiedzony Jeff. Czyli przywódca-paladyn, wspierająca postać żeńska, dobry przyjaciel i kapłan nowych idei. Drużyna nowoczesnego fantasy questa, wełniak ich mać. 


Poruszyłam tu tylko kilka zagadnień, o których można wspomnieć w kontekście „Ciemnego Edenu” (bo można jeszcze o dynamice zamkniętych grup, o konfliktach, rozwoju idei i wynalazków, zmian w makro i mikroskali, pewnej ramie fabularnej, której nie chcę zdradzać, bo spoilery, niedopowiedzianej historii początków…), ale pora robi się późna, a notka i tak zbyt długa, więc może w tym miejscu zakończę. Jeśli poszukujecie powiewu świeżości i niezapomnianych widoków, czytajcie „Ciemny Eden”. Wtedy sami odkryjecie wszystkie jego warstwy.

Tytuł: Ciemny Eden
Autor: Chris Beckett
Tytuł oryginalny: Dark Eden
Tłumacz: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2014
Stron: 336

32 komentarze:

  1. O, to ja lubię, będę czytać ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytaj, czytaj, bo dobre.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się podobał "Ciemny Eden". Beckettowi udało się bardzo sugestywnie stworzyć i pokazać świat, który przez wiele tygodni, właściwie do dziś, obsesyjnie powraca do mnie w myślach. To rzadka sztuka, do tego stopnia zawładnąć wyobraźnią czytelnika... Zwierzaki fajne Ci wyszły :-) Nie wiem, czy tak sobie je wyobrażałam, pewnie nie, ale mają coś w sobie, coś przekonującego. Wełniak jest super!

    OdpowiedzUsuń
  4. Brzmi niesamowicie! Kocham twojego wełniaka! Mam nadzieję, że trafię kiedyś na tę książkę. A odpowiedz tylko temu małemu geekowi: wokół czego krąży Eden? Czy po prostu krąży po galaktyce? :D


    miedzysklejonymikartkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Beckett właściwie stworzył jeden z tych światów, który w ogóle nie potrzebuje ani bohaterów, ani opowieści. Zupełnie wystarczyłby głos Krystyny Czubówny w tle. Ciekawe czy "Mother of Eden" będzie równie udana.
    Dzięki.:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki.:)
    Wokół niczego.;P Eden to tzw. planetar, ciało niebieskie ze wszystkimi cechami planety, ale pozbawione gwiazdy macierzystej. Mniemam też, że Eden znajduje się sporo ponad płaszczyzną galaktyki, bo na niebie widać "gwiezdny wir" (miałam też teorię, że jest to dysk akrecyjny czarnej dziury, ale on dawałby zdecydowanie więcej światła)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja ownież zacznę od pochwalenia wełniaka. Świat Becketta jest naprawdę ciekawy jeslichodzi o towrzenie społeczeństwa i przyrody. Co do samego wyglądu planety ktoś chyba Beckettowi nawet na jego blogu pokazał, że Eden mógłby wygladać tak samo nawet gdyby krążył wokół gwiazdy, ale on stwierdził że mimo wszystko tego wariantu nie rozważał.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję:) Hm, jakoś nie widzę tej fauny na Edenie krążącym wokół gwiazdy. Bioluminescencja z pewnością nie byłaby tak powszechna - chyba, że założymy, że życie wyszło spod ziemi stosunkowo niedawno. No i nie byłoby tego wrażenia odmienności.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Skuś się, skuś - chętnie przeczytałabym Twoja recenzję. Podejrzewam, że napisałabyś o tym, o czym ja nie napisałam.:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Tymoteusz Wronka17 lipca 2015 22:35

    Dla mnie jednak to jedna ze słabszych pozycji w UW, bo wałkuje tematy i stylistykę obecną w SF od kilkudziesięciu lat. Znaczy książka fajna, ale nic nadzwyczajnego. A jak się dowiedziałem, że będą kolejne części, to tym bardziej mnie utwierdziło w przekonaniu, że w tej serii nie powinno się znaleźć. Paradoksalnie bardziej by pasowało do... Artefaktów.

    OdpowiedzUsuń
  11. OK, uwiodła mnie Twoja recenzja :-) To znaczy dam "Edenowi" szansę na wpis... Chociaż sam mam podobne zdanie jak TW w jego komentarzu ;-)
    A teraz wytłumaczę się z pierwszego zdania - Twoje ilustracje są bardzo, bardzo, bardzo i chyba je sobie wydrukuję i wsadzę do książki!!!
    Mogę mieć drobne życzenie? Notkę o "'Przełęcz.Osada" Bułyczowa koniecznie z ilustracjami :-D

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak, tylko jak na Artefakty to jest za młoda ;-)
    Mówiąc poważnie - moim zdaniem Beckett w "'Ciemnym Edenie" oczywiście pokazał, że nawet oklepany temat można ciekawie zagospodarować, ale... Wyżej stawiam na przykład "Przełęcz.Osada'' Bułyczowa. No, ale to ta moja nieuleczalna sympatia do chyba trochę niedocenianego Sławy Pawłysza ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Właściwie to miałam napisać to samo, co Kruk - że faktycznie, może bardziej Artefakty, ale jest za młoda. Pewnie dlatego trafiła do UW - bez przynależności do jakiejś serii sprzedawałaby się dużo gorzej. A temat może i nieszczególnie nowatorski, ale za to jak pięknie podany.
    A ta kolejna część to nie miał być prequel? (nie sprawdzałam, ale gdzieś mi się taka informacja o uszy obiła)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hm, hm, wiesz, mnie akurat wtórność nie przeszkadza, jeśli wykonanie zachwyca. Inaczej już dawno musiałabym porzucić czytanie fantasy.;) Ale Twój wpis oczywiście bardzo chętnie przeczytam.^^
    Cieszę się, że Ci się podobały - w końcu zrobiłam je specjalnie dla Ciebie.;)
    Hm, Bułyczkow jakoś nigdy szczególnie mnie nie interesował... Ale może się skuszę. Kiedyś, jak przekopię się przez hałdy nieprzeczytanych książek...

    OdpowiedzUsuń
  15. No to ciekawie :) Może też się znajdować na samej rubieży galaktyki i wir może być sąsiednią :) Albo autor trochę poszalał, choć z twojej recenzji wywnioskowałam, że raczej dokładny jest :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Znaczy, to w sumie nigdzie nie jest powiedziane, że to nasza galaktyka.;) Ale pomysł z rubieżą raczej bym odrzuciła, bo wtedy na niebie oprócz gwiezdnego wiru byłby też gwiezdny pas (jak na naszym - Droga Mleczna) a nic o tym nie wiadomo...

    OdpowiedzUsuń
  17. Tymoteusz Wronka18 lipca 2015 17:42

    Mnie się cały czas Aldiss przypominał. I wolę Aldissa mimo wszystko :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Tymoteusz Wronka18 lipca 2015 17:42

    Dlatego napisałem "paradoksalnie", jestem świadom kiedy była napisana; odwoływałem się raczej do jej wymowy. Co do sprzedaży - znając wyniki UW można śmiało twierdzić, że przynależność do serii nie stanowi gwaranta dużej sprzedaży. I pewnie gdyby nie była wydana na promocję i szła de facto za pół ceny, to nawet i obecnej "popularności" by nie zyskała.

    Zdaje się, że ma się dziać kilka pokoleń po wydarzeniach z "Ciemnego Edenu". I jakieś ploty o trzeciej części widziałem...

    OdpowiedzUsuń
  19. A którego byś polecał, bo przyznam, że jeszcze żadnego nie czytałam. Za to mam w domu Helikonię i "Non Stop".

    OdpowiedzUsuń
  20. Hm, trochę rozczarowujące. Liczyłam raczej na coś w stylu opowieści założycielki albo na moment, kiedy na Edenie działa już prężnie rozwinięta cywilizacja.

    OdpowiedzUsuń
  21. Tymoteusz Wronka18 lipca 2015 19:35

    Ja już chyba wolę kontynuację, bo siłą mitu założycielskiego jest... no cóż, to że jest mitem.

    OdpowiedzUsuń
  22. Tymoteusz Wronka18 lipca 2015 19:37

    To dobry start. Ew. "Cieplarnia". "Non stop" w ogóle było moją pierwszą świadomą powieścią SF i złapałem bakcyla. Nie wiem jakbym odebrał teraz, ale te dwadzieścia lat temu to było coś :)

    OdpowiedzUsuń
  23. "Non stop" o dziwo się nie postarzała, zaglądałem niedawno, ale "Cieplarnia" to "Cieplarnia". Myślę, że jak namówimy Moreni do przeczytania, to ilustracje będą jeszcze lepsze niż te wyżej :-)

    OdpowiedzUsuń
  24. Przyszło mi do głowy jeszcze jedno uzasadnienie, ale nie chciałbym, żeby było prawdziwe, cóż science fiction bliskie głównego nurtu, o hard nawet nie wspominam, to się teraz łapie na UW. Patrząc na nowości to tak naprawdę, to militarna ma powodzenie, albo postapo ;-) Przykre? Ano tak... Mam nadzieję, że się mylę :-)

    OdpowiedzUsuń
  25. Tylko że "Cieplarni" nie mam. Polowałam na nią swego czasu, ale była nie do dostania. Choc teraz widzę, że znowu rzucili. Może nawet się skuszę.;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Mnie raczej interesowało rozwiązanie zagadki początku i kondycja psychiczna pary założycielskiej, niż rozwijanie tematu mitu założycielskiego.;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Dobra, dajmy spokój biednemu autorowi ;D

    OdpowiedzUsuń
  28. Zacząłem czytać jakiś czas temu "Ciemny Eden", ale przerwałem. Książka specyficzna językowo, na tamten czas okazała się dla mnie barierą nie do przejścia. A przeczytałem zaledwie 30-40 stron. Na pewno wrócę, bo wiele osób wychwala, a ja mam zamiar przeczytać większość UW, ale jeszcze nie teraz. Twoja recenzja natomiast, cóż, bardzo dogłębna. Nie lubię bezbarwnego pitu-pitu w reckach, tylko konkrety, z opisem świata, postaci, głównego wątku. Rzadko kiedy ktoś tak się rozpisuje o świecie (zarówno o miejscach, jak i faunie i florze), a przecież ten jest najważniejszy w fantasy. Bardzo dobry tekst. :) I te szkice...świetne.

    OdpowiedzUsuń
  29. Język jest rzeczywiście dość specyficzny i potrzebowałam czasu, żeby się do niego przyzwyczaić, ale sądzę, że to jedna z mocniejszych stron książki. Choć może warto poczekać na odpowiedni moment.:)
    Dziękuję.:) Sama o świecie przedstawionym wspominam rzadko, bo, nie oszukujmy się, rzadko jest o czym pisać. Nie mam nic przeciwko schematom, ale jeśli autor dodał od siebie tylko nowy wariant elfów, to po co mam kogokolwiek zanudzać analizą fąfdziesiątego świata fantasy, model 4-E?

    OdpowiedzUsuń
  30. Pewnie i tak, ja ogólnie nie mam problemów z czytaniem wszelkich neologizmów i innych zmian językowych, ale wtedy bardzo mi to nie odpowiadało, więc nie było sensu czytać na chama. Ale tak jak pisałem na pewno do tego wrócę. :)
    Bardzo fajnie przełamuje schematy Abercrombie - on to np. z szablonowych postaci robi oryginalne i ciekawe, i tak np. wielki, silny barbarzyńca z mroczną przeszłością teraz częściej myśli, zanim podejmie się jakiegoś działania niejednokrotnie tchórząc i uciekając; bezwzględny urzędnik, który poddaje torturom wiele osób ma takie cechy charaktery, które pozwalają czytelnikowi go lubić. To takie drobne przykłady, ale on mi pierwszy przychodzi do głowy. Jest jeszcze bardzo fajny cykl fantasy "Pamięć, smutek i cierń" Williamsa, który dosłownie napisał WP po swojemu. Swój świat, swoje postaci, inne nazwy, ale jak zrobisz dogłębną analizę to masz mnóstwo analogicznych sytuacji do WP, a czyta się bardzo dobrze. :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Abercrombiego mam dopiero w planach i pewnie zacznę od "Pół króla".;) Williamsa też miałam w planach, ale po rozczarowaniu "Brudnymi ulicami nieba" odsunęło się bardzo daleko w kolejce.

    OdpowiedzUsuń
  32. "Pół króla" dobre YA, szału raczej na Tobie nie zrobi, ale niech Cię to nie powstrzymuje przed sięgnięciem po kolejne książki. ;)
    Nie czytałem tego cyklu jeszcze, więc ciężko mi się wypowiedzieć. Wiem tylko, że z tego co czytałem, to jest niby najsłabszy ze wszystkich, jakie napisał. Najlepsze "Inne światy", potem "Pamięć, smutek i cierń", potem "Marchia cienia".

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.