Strony

wtorek, 22 września 2015

Na Coperniconie 2015 byłam:)

Konwent, konwent i po konwencie, jak to mówią. A szkoda, bo magia konwentów zaiste jest potężna - od trzech lat odwiedzam tylko dwa rocznie (odwiedzałabym więcej, ale akurat na każdy mam daleko, na większość z kiepskim dojazdem a ilość wolnych piątków, jaką mogę sobie zagwarantować, nie pokryłaby zapotrzebowania), a najchętniej bywałabym na takich imprezach cały czas. No ale dość płakania nad skończonym konwentem, przejdźmy do opisu tego, co się działo.;)

Tematem przewodnim tegorocznego Coperniconu mieli być piraci. Chyba ludzie nie za bardzo wzięli to sobie do serca, ale i tak Novik mocno.^^
Na konwent wybrałam się z Lubym, oraz koleżankami G. i A. (czyli skład ten sam, co w zeszłym roku, ale poszerzony o Lubego). Przygarnęli nas oczywiście Serenity i Turel, za co wam serdecznie dziekuję, kochani.:* Do akredytacji doturlaliśmy się jakoś przed dziewiętnastą, akurat, żeby zdążyć na prelekcję Serenity. Z samą akredytacja nie było problemu, wszystko poszło szybko i sprawnie, kilka minut i mieliśmy takie oto zestawy startowe:

Po zeszłorocznych doświadczeniach z prowadzeniem punktów programu stwierdziłam, że bycie zwykłym uczestnikiem w zupełności mi wystarczy.
Może zanim przystąpię do relacjonowania punktów programu, napiszę kilka słów o organizacji. No więc... słaba była. Powiem szczerze, że ze wszystkich konwentów, na których dotąd byłam, tegoroczny Copernicon wypada najsłabiej pod tym względem. Błędy w tabeli programowej skróconego programu (szczególnie zawiedzeni byli ci, którzy przyszli na sobotnią prelekcję Pawła Opydo - wchodzą na salę, a tam Novik) trochę dezorientowały konwentowiczów. O przesunięciach niektórych punktów informowano tylko na fejsiku (serio, nikomu nie przyszło do głowy nawet wywieszenie kartki na drzwiach sali), co doprowadzało do sytuacji, że nawet gżdacze nie byli na bieżąco. To wszystko tworzyło ogólne wrażenie chaosu.

No ale przejdźmy do rzeczy, czyli do prelekcji Serenity, czyli do seksu w średniowieczu. Tych którzy nie byli pocieszę, że pewnie pojawi się coś w temacie na blogu prelegentki (bo się pojawi, prawda?;)). Sam temat budził zainteresowanie, widownia dopisała. Przyznam, że bardzo mi się podobało - kreatywności średniowiecznym kochankom (czy też ludziom szukającym przygód na jedną noc, bo i tacy nie należeli do rzadkości) można pozazdrościć. Zaraz po prelce obie pognałyśmy na spotkanie autorskie z Robertem Wegnerem, niestety, dość słabo było go słychać z miejsca, w którym siedziałyśmy. Niemniej, jego opowieść o tym, jak to zawsze pragnął, żeby Zagłoba okazał się cwanym chłopem udającym szlachcica, urzekła mnie dokumentnie.;)

Serenity się produkuje. W tle zdjęcie ryciny średniowiecznej łaźni - przyznam, że jedno z mniej interesujących w prezentacji. Jak ją ładnie poprosicie, to w notce na blogu może pokaże te bardziej interesujące.;)
Na koniec dnia wybrałam się jeszcze (tym razem w towarzystwie Lubego i Turela) na prelekcję dotyczącą historii fantasy jako gatunku, prowadzoną przez Simona Zacka. Bardzo fajnie ją prowadził, choć z niektórymi stawianymi tezami kompletnie się nie zgadzam (na przykład z taką, że Świat Dysku to hight fantasy. Owszem, niektóre tomy tak, ale daleko nie wszystkie. A tak po dwudziestym to już chyba żaden). Za to jak najbardziej zgadzam się z tym, że Jim Butcher jest w Polsce haniebnie niedoceniany. Ogólnie szkoda, że prelekcja trwała tylko godzinę, materiału spokojnie starczyłoby na dwie.

Tutaj zakończyliśmy konwentowe wojaże (w tym roku większość punktów programu kończyła się o 22.00) i poszliśmy na szamę, gdzie Serenity zapoznała nas z Tirą. A potem wróciliśmy świętować urodziny Serenity, bo już była prawie północ, więc właściwie jutro.;) Koleżanki G. i A. sprezentowały jej taki oto tort:

To chyba jedyna sytuacja, w której jestem skłonna zgodzić się z Serenity, że z Lokiego jest niezłe ciacho.;)
Sobotę zaczęliśmy od zakupów (i bardzo dobrze, bo potem ze względu na Star Force - towarzyszącą Coperniconowi imprezę fanów Star Wars - dostanie się do sali handlowej graniczyło z cudem. Zainteresowanie zdecydowanie przerosło możliwości budynku), a potem od próby wzięcia udziału w książkowej wymianie, która okazała się być przeniesiona na niedzielę. Potem z Lubym próbowaliśmy wziąć udział w pokazach alchemicznych, jednak próba zakończyła się fiaskiem. Prowadząca miała co prawda bardzo ciekawe rzeczy do zaprezentowania, jednak jako tako widziały ją tylko dwa pierwsze rzędy. I po pół godziny mniej więcej tyle osób zostało z prawie pełnej sali. Osobiście uważam, że prowadzenie pokazów (al)chemicznych w sali, która nie ma konstrukcji amfiteatru, bez mikrofonu, kamerki i rzutnika, jest skazane na porażkę. Szkoda.

W związku z powyższym udaliśmy się na zwiedzanie Starówki, mając w planach powrót na prelekcję Marka Huberatha o życiu pozaziemskim. Okazało się, że prelegent nie dotarł na imprezę (co już powoli staje się nową, świecka tradycją) więc posłuchaliśmy o kolonizacji planet. Nie powiem, prelekcja całkiem sympatyczna. Przydatna zwłaszcza autorom i Mistrzom Gry, ale mnie na przykład urzekł generator powierzchni planety.

Jak widać, prelegentka żywo gestykulowała.;)
Potem zrobiliśmy sobie przerwę techniczną na zażycie paliwa dla organizmów. W tym czasie odbywał się panel dyskusyjny o silnych kobietach w blockbusterach i wiem, że kilku osobom, jak to się ładnie kalkuje z angielskiego, dał raka. Głownie wypowiedziami jednego z dyskutantów że mamy przecież w tym roku pięć fajnych postaci kobiecych, więc nie ma o czym dyskutować. Nas na nim (niestety? na szczęście?) nie było, pojawiliśmy się dopiero na prelekcji Turela dotyczącej miecza w popkulturze. Dowiedziałam się wreszcie, że ten fikuśny, zagięty do dołu mieczyk ma swoją nazwę i jakie wrażenie wywoływali na Arabach pierwsi krzyżowcy.

Następne punkty programu to te, na które czekałam i dla których właściwie przybyłam na imprezę - spotkanie autorskie z Naomi Novik (fangirlizm mode on). Specjalnie wyszłyśmy z Serenity dziesięć minut wcześniej z prelekcji Turela (co było nie lada wyzwaniem, zważywszy, że podłoga była szczelnie wyłożona słuchaczami), żeby zająć miejsce w kolejce do wejścia na spotkanie. Okazało się, że niepotrzebnie. Szczerze mówiąc, miałam cichą nadzieję, że Copernicon udowodni mi, że niepotrzebnie wciskam ludziom Novik nawet do lodówek, bo tak naprawdę wszyscy ją znają. Okazało się, że moja krucjata pronovikowa jest potrzebna (strzeżcie się, od teraz czuję się zobligowana do polecania jej jeszcze mocniej i częściej). Sala co prawda była całkiem pełna, ale jeszcze sporo słuchaczy by się zmieściło. Sama Naomi okazała się przeuroczą osobą, starała się komunikować po polsku i nawet nieźle jej to wychodziło. Na spotkaniu mówiło się głównie o "Wybranej" (a część tego, co było mówione pewnie wspomnę w recenzji) a głupia ja się spłoszyłam i nie zadałam autorce żadnego pytania. Ale miło było słuchać.:)

Naomi po lewej:)
Po spotkaniu udałam się na dyżur autografowy, gdzie w kolejce po podpis udało mi się porozmawiać z Ewą Białołęcką. Oraz zobaczyć czytelnika mojego bloga na żywo. Pierwszy raz w życiu O.o Mam teraz dowód, że nie jesteście botami, kotami ani sztuczną inteligencją.^^

Jeśli ktoś zobaczył głupio zacieszającą blondynę ze stosem książek w kolejce po autograf od NN, to prawdopodobnie byłam ja (nie podskakiwałam z radości tylko dlatego, że wtedy stos książek by mi się rozsypał). A za mną Ewa Białołęcka.;)
Naomi trochę się chyba przeraziła liczbą zakładek w moich egzemplarzach jej powieści. Mogłam jej w sumie powiedzieć, że te opisy smoków to zaznaczam z myślą o fanartach...

Tę fotkę sobie chyba w ramkę oprawię.^^
Kolejka po autografy nie była szczególnie długa (co z jednej strony cieszy, bo nie trzeba było w niej zbyt długo stać, z drugiej smuci nieco), więc zdążyliśmy jeszcze na drugą prelekcję Turela, tym razem o katanie (trochę poszerzona wersja prelekcji z zeszłego roku). No i potem miałam iść na konkurs wiedzy o stworach mitologicznych, ale o nim zapomniałam. Serenity nie zapomniała i drużynowo wygrała. Ja tymczasem słuchałam o rożnych mitach związanych ze średniowieczem, choć w praktyce tematyka okazała się jednak nieco szersza. Na przykład dowiedzieliśmy się, jak wygląda rekonstrukcja historyczna według Amerykanów, a także jak wyglądała damska zbroja (zjawisko wcale nie takie rzadkie). Ogólne propsy za prelkę, świetnie się na niej bawiłam.

Takie tam, z prelki. W tle na rzutniku coś, co Amerykanie nazywają zbroją historyczną. O tym, co jest z nią nie tak, było na prelekcji.;)
W niedzielę wpadłam jeszcze tylko na wymianę książek, a dziewczyny skoczyły wygrać konkurs tolkienowski. I wróciliśmy do domu...

Nadszedł więc czas na pokazania coperniconowych zdobyczy:)

Zakupy moje i Lubego. Mamy teraz tyle dużo kart do Munchkina, że aż nie ma komu tego ogarniać...
Mama już cały starter, trolololo.
Wszystkie moje autografy.:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.