Strony

piątek, 13 listopada 2015

Zmyślenia #27: Trzy książki, w których ziemniak odegrał bardzo ważną rolę

To jest jedna z tych dziwnych notek, które powstają, kiedy Moreni nie ma pomysłu na szybki wpis (bo ten zaplanowany nie wypalił), więc jeżeli nie macie ochoty czytać o dziwnych rzeczach, to następnym razem podrzucajcie własne pomysły.;)
Tymczasem pomyślałam sobie, że ostatnio science fiction (choć nie tylko) mocno polubiło ziemniaki. To takie sympatyczne warzywo o wielu twarzach i zastosowaniach. Najwyraźniej autorzy też nie są obojętni na jego urok, bo lubią kartofelki eksponować. Ja znalazłam je w trzech książkach.

Ta fotka niedawno była, ale świetnie pasuje.:)
„Marsjanin” Andy Weir
To chyba najbardziej epicka rola ziemniaka w literaturze, jaką w ogóle napisano. A na dobrą sprawę to tylko historia sadzenia. Pewnej niepowtarzalności dodaje jej fakt, że jest to historia sadzenia ziemniaków na Marsie. Spotyka się tu kilka motywów od wieków (lub dziesięcioleci) obecnych w literaturze. Po pierwsze mamy topos kolonizatora, gdyż, jak wspomina sam bohater, jeżeli uprawiasz jakąś ziemię, to znaczy, że ją skolonizowałeś – a więc ziemniak jako narzędzie kolonizacji. Przedtem jeszcze bulwy dały bohaterowi nadzieję na przetrwanie, były swoistym światełkiem w tunelu, czego chyba żadna inna roślina nie mogłaby wykonać. No i ostatecznie stały się domowymi pupilkami – wiecie, jak się jest jedynym człowiekiem na planecie, to łatwo się przywiązać do roślin. Co ciekawe, dotyka to nie tylko Marka, czyli bohatera, ale również czytelnika. Kiedy uprawy zginęły, towarzyszył mi smutek podobny do tego, który nawiedza mnie w momencie śmierci psa lub innego zwierzęcego towarzysza. Ostatecznie Marsjanin bez ziemniaków byłby tylko martwym truchłem.

„Długa Ziemia” Terry Pratchett i Stephen Baxter
Tu z kolei ziemniak miał do odegrania rolę wiernego rumaka dla dzielnych odkrywców, poznających nowe, nieznane przestrzenie. Oczywiście technicznie rzecz biorąc był tylko źródłem energii dla krokerów, pozwalających przenieść się do alternatywnych wersji Ziemi, ale konie technicznie rzecz biorąc też były tylko źródłem napędu dla wozów kolonizatorów. Oczywiście oba, ziemniaki i konie, później zostały zastąpione bardziej wydajnymi sprzętami, ale to nie umniejsza ich zasług wobec pionierów.

Bez ziemniaków, bo nie mam
egzemplarza do zdjęcia.
„Trzech panów w łódce, nie licząc psa” Jerome K. Jerome
Tutaj dla odmiany ziemniak miał do odegrania rolę komediową, co chyba wyszło mu całkiem nieźle, bo scena przygotowywania gulaszu jest moją ulubioną sceną w całej książce. Z perspektywy ziemniaków jak sądzę, jest ona bliższa raczej horrorom, bo wiecie, obdzieranie ze skóry, ćwiartowanie i inne atrakcje. Na szczęście ja nie muszę z perspektywy ziemianka spoglądać i mogę w pełni cieszyć się kulinarną niegramotnością bohaterów.

A Wy macie jakieś swoje ulubione ziemniaki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.