Strony

wtorek, 16 sierpnia 2016

Film ostatnio widziałam #12 - Monster musume (anime)

Myślałam, że jak odpowiednio długo posiedzę i poczekam, aż mi przejdzie, to rzeczywiście mi przejdzie i nie będę musiała pisać tej notki. Jednak niektóre rzeczy zostawiają ślad i trzeba podjąć konkretne działania, aby tego śladu się pozbyć. Więc w tym przypadku takim działaniem będzie napisanie notki. I ja wiem, że sama to sobie zrobiłam (dwanaście razy pod rząd, bo tyle było odcinków), nikt mnie nie zmuszał (no dobra, może nie do końca nikt, ale zawsze przecież mogłam wyjść z domu, nie?) i mogłam przerwać w każdej chwili, ale sami wiecie jak to jest. Czasami ogląda się coś tak złego, że człowiek nie wierzy, że tak można. Więc ogląda dalej. I dalej jest tak źle, albo i gorzej, ale człowiek ciągle nie wierzy więc ogląda do końca. I nawet po zakończeniu nie dalej wierzy. Albo po prostu jestem niekompatybilna z wytworami japońskiej popkultury.

W tym miejscu chciałabym napisać, że mimo iż nie jestem jakimś tam znawcą mangi&anime, to jednak podstawowe pojęcia znam i zdarzało mi się oglądać różne rzeczy w temacie, choć jakimś weteranem nie jestem. I to nie jest tak, że uważam wszystkie „chińskie bajki” za infantylne, dziwne czy jakieś nie teges. Wiem, że są wśród nich serie wybitne, artystyczne nawet, całkiem sporo to po prostu ciekawe seriale, profilowane pod różne grupy odbiorców (nie tylko do dzieci). Ale czasem człowiek trafia na coś, czego nie ogarnia. 

Nie, żeby mnie ktoś zmuszał, prawdaż...
Monster Mutsume według wiki jest katalogowane jako tak zwana haremówka*. Dla nieobeznanych wyjaśniam w skrócie, że jest to cały gatunek anime (i mangi, ale umówmy się, że tutaj piszę o anime i tylko do tego będę się odnosić), w którym fabuła skupia się na relacjach jedynego bohatera płci męskiej z licznymi, najczęściej mieszkającymi razem z nim, bohaterkami płci żeńskiej, z którymi, żeby było zabawniej (bo haremówki mają najczęściej zabarwienie komediowe), zwykle nie łączą go żadne relacje intymne. Akurat w tym przypadku mamy do czynienia ze światem, który właśnie otworzył się na nieludzkie (lub półludzkie, chyba bardziej trafnie) formy życia, takie jak centaury, lamie, syreny itp. Aby zaaklimatyzować je w naszej rzeczywistości, specjalnie powołana agencja rządowa przydziela im opiekunów. Główny bohater, Kimihito Kurusu, jest takim właśnie opiekunem. A cała fabuła pierwszego (i jedynego jak dotąd) sezonu opiera się na stopniowym zwiększaniu zagęszczenia dziewczyn-potworów na jego kwadracie.

I wiecie, to jest nawet fajny pomysł. I nawet nie wymagałam od twórców jakichś głębokich analiz społecznych, bo to nie ten gatunek (choć trzeba im przyznać, że tematykę społeczna w pewnym sensie podjęli. Poniekąd). Ale na przykład wymagałam odcinków ze scenariuszami czy jakoś tam zarysowanych charakterystyk bohaterek, bo oglądane dotąd nieliczne haremówki do tego mnie przyzwyczaiły, plus jakiegoś tam może nie inteligentnego, ale przynajmniej zabawnego żartu. O ja naiwna.

Monster Mutsume przez bitych dwanaście odcinków składa się głównie z fanserwisu i to takiego w bardzo japońskim stylu. Czyli błyskania majtami i cyckami bohaterek oraz kiepsko ukrytymi seksualnymi aluzjami. I ja wiem, że to jest w sumie charakterystyczne dla wszystkich ichnich produkcji (jak ktoś będzie mi w stanie wskazać animca wyprodukowanego po 2000 roku, w którym nie ma charakterystycznej sceny z majtkami, biustem lub jedzeniem cieknącego przysmaku na patyku, to ja bardzo chętnie taki tytuł obejrzę), ale znajmy umiar… Mnie naprawdę nie przeszkadza, że od czasu do czasu kamera jakąś bohaterkę sfilmuje spod spódniczki. Ale jeśli mamy już odcinki ze scenariuszami (ha ha, scenariuszami, dobry żart) pisanymi z misją li tylko wciśnięcia jak największej liczby ujęć tyłków i biustów jako jedynym elementem fabuły, to coś jest głęboko nie tak. A w Monster Mutsume jest więcej niż jeden taki odcinek (oraz, niech sam za siebie mówi fakt, że najciekawszym i najbardziej fabularnie trzymającym się kupy był odcinek o tym, jak cała ekipa próbowała zrobić oszczędnościowe zakupy, bo im się budżet nie spinał). 

Mnie tam boli, jak na to patrzę.
Same bohaterki (o bohaterze wspominać nie będę, bo to typowy everyman, skrojony tak, aby jak największa liczba męskich widzów mogła się bezboleśnie w niego wcielić. Co też jest w sumie charakterystyczne dla gatunku) charakteryzują trzy cechy. Pierwszą jest cecha charakterystyczna: syrena lubi dramaty, centaur jest bardzo honorowa, lamia marzy o romantycznej miłości i tak dalej w tym guście. Druga cecha to wspólna dla wszystkich chęć romantycznego i/lub erotycznego wykorzystania głównego bohatera, do czego dojść nie może, bo za takie rzeczy z nieludźmi czekają srogie kary (ale dziewczyny próbują, co jest, ha ha, bardzo zabawne. Tyle, że nie). Trzecią jest, mam wrażenie, fetysz, który ma dana dziewczyna uosabiać. Mamy więc Miię, która jest lamią, ale poza tym uosabia statystyczną, średiobiustową nastolatkę z anime. Mamy też centaurzycę Centroreę o rozmiarze biustu takim, że mnie boli, kiedy patrzę na jej galop bez stanika (a że bez stanika, to wiemy, albowiem był to temat wielokrotnie poruszany w ścieżce dialogowej). Ona uosabia fantazję o monstrualych biustach a także służy jako niezbędny rekwizyt do żartów z mimowolnego miętoszenia tychże. Mamy też harpię Papi, o wyglądzie dwunastolatki i umysłowości czterolatki. Ona z kolei jest przykładem trendu lolicon, w tej najbardziej znienawidzonej przeze mnie formie. Bo widzicie, Papi jest dorosłą, zdolną już do rozrodu przedstawicielką swojego gatunku. I o ile takie wizualne odmładzanie dorosłych bohaterek jakoś mnie nie rusza, to w momencie, kiedy fabuła skupia się na tworzeniu z nich obiektu erotycznego fanserwisu, sprawa śmierdzi pedofilią (zwłaszcza, że Papi w anime jest niedojrzała też umysłowo). 

Ale, jak twierdzą fani konwencji, lolicon nigdy nie ma nic wspólnego z pedofilią, prawdaż...
Przy tym reszta to już lajcik. Syrenka teoretycznie jest niby gothic lolitką, ale szczerze mówiąc, cały jej strój bardziej się kojarzy raczej z fantazjami o skąpo ubranych pokojówkach. Suu jest zmiennokształtnym glutem, który w zależności od sytuacji można podczepić albo do fantazji o wielkim biuście albo pod lolicon (tutaj tyle dobrego, że akurat Suu jest rzeczywiście traktowana i przez bohatera, i przez scenarzystów jak czyjakolwiek młodsza siostra. Przynajmniej, dopóki wygląda na dwanaście lat). Na tym tle Rachnera, należąca do gatunku arachne i będąca półpająkiem się wyróżnia, bo reprezentuje fantazje sadomasochistyczne. Ale i tak akurat ją najbardziej lubię, bo ze wszystkich bohaterek najwyraźniej tylko ona posiada mózg. I czasem nawet go używa.

(Jako smaczek dodam fakt, że chociaż dziewczyny mają zwierzęce dolne połowy ciała, to zawsze jednak akurat w ten sposób, żeby pośladki zostały ludzkie. Co w przypadku pajęczycy wywołuje niewygodne zapytania o sposób, jak ona właściwie wydala. I bardzo zabawną odpowiedź twórców mangi, że wydala jak pająk, a ludzkie pośladki ma li tylko dla wrażeń estetycznych). 

A to akurat fragment autentycznie zabawnego wątku, żeby nie było, że tylko marudzę. Ale jednego z nielicznych.
To właściwie nie jest całość obsady. Z głównego haremu pominęłam na przykład Lalę, która pojawia się w ostatnich odcinkach serii i niewiele o niej wiadomo. Pominęłam też jednostkę specjalną (oczywiście żeńską) do spraw rozwiązywania potwornych problemów, a składającą się z ogrzycy, zombie, dżina i cyklopa, bo ekipa pełni istotną rolę w jakichś dwóch odcinkach i w sumie niewiele o nich da się powiedzieć. Jest za to agentka Smith, będąca zwierzchniczką Kimihito w kwestii opieki nad nieludźmi i zdająca się czerpać sadystyczną przyjemność z dręczenia chłopaka. Co ma być bardzo zabawne, ale dla europejskiego odbiorcy w miażdżącej większości przypadków nie jest.

Ja nie wiem, może po prostu jestem zbyt mało otwarta na inne kultury, albo po prostu niekompatybilna z tą japońską, ale tan zalew półdupków i biustów trochę mnie przerósł. Niemniej, wrażenie wygładzania się fałdów na mózgu bywa odświeżające. A ponieważ ciągle nie jestem w stanie uwierzyć, że jakakolwiek produkcja może być aż tak zła/dziwaczna/porypana (niepotrzebne skreślić), pewnie i drugi sezon obejrzę. A może po prostu jestem masochistką…

*dla ścisłości trzeba przyznać, że portale branżowe klasyfikują to anime też jako ecchi, czyli kastrowane porno. Co sporo wyjaśnia, ale niczego nie usprawiedliwia, bo nawet ecchi widywałam z lepszymi scenariuszami.

Rok: 2015
Studio: Lerche
Odcinków: 12

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.