Strony

środa, 21 czerwca 2017

Na Fantasmazurii 2017 byłam

Wiecie, jestem jedną z tych osób, które nieustannie narzekają, że jak się dzieją fajne rzeczy, to za daleko, żeby można było tam sensownie dotrzeć. I jest to w sumie prawda, bo środkowa północ Polski jest wyjątkowo uboga w eventy, które by mnie interesowały (w ogóle północ Polski jest uboga w eventy). Hipokryzją byłoby olać konwent, kiedy ten już się pojawi.


Dlatego też na pierwszej edycji Fantasmazurii musiałam się pojawić, bo honor blogera nie pozwalał inaczej. Wynikiem czego ta oto notka. A ponieważ po ostatnich Targach Książki spodobała mi się forma wymienionych w punktach luźno powiązanych impresji, ta relacja będzie w tej samej konwencji.

1. Dzień zaczęłyśmy (ja i koleżanka G., która się ze mną na imprezę wybrała) od raźnego tuptania w kierunku Expo Mazury - od przystanku Polskiego Busa i PKSu jest kawałek, a uznałyśmy, że komunikacja miejska jest dla słabych. Acz trzeba przyznać uczciwie, że przystanek jest pod samym budynkiem targów.

2. Byłyśmy dość wcześnie w sobotę. Atrakcje zaczynały się od 10.00, dlatego przycupnęłyśmy w otwartej wcześniej strefie planszówek. Trzeba przyznać, że gdybyśmy chciały skorzystać (nie chciałyśmy) to byłoby w czym wybierać - wypożyczalnia była zaskakująco bogato zaopatrzona.

Konwent bez pluszowych poków to nie konwent. A tym razem maskotki były jakieś ładniejsze niż zwykle.
3. Pierwszym punktem programu, jaki mnie interesował, był dyżur autografowy Aleksandry Janusz-Kamińskiej, który zaczynał się o 11.00. Miałyśmy więc godzinkę na zwiedzanie strefy targowej i wystawowej. Powiem szczerze, że targowa wypadła bardzo przyzwoicie, jak na początkujący konwent. Oczywiście na ogromnej hali zmieściłoby się jeszcze znacznie więcej stoisk, ale i tak było lepiej niż oczekiwałam. Część wystawowa natomiast wypadła trochę ubogo. Za to był czołg (którego nie sfotografowałam, bo fotoreporter ze mnie jak z koziej rzyci waltornia. Fajnych fotek spodziewajcie się dopiero, jak zabiorę ze sobą Lubego).

Autorka dyżuruje...
4. Sam program natomiast wypadł nieco... ascetycznie. Plusem tego było, że na panele dyskusyjne przewidziano po dwie godziny (bo czasem naprawdę godzina to za mało), ale wolałabym mieś trochę większy wybór. A już zupełnie subiektywnie ubolewam, że najwięcej ciekawych punktów było w piątek, kiedy nie było mnie), ale... wolałabym mieć większy wybór. Jednak ponieważ to pierwszy raz, wybaczam.

...i takie autografy daje.:)
5. Aleksandra Janosz to bardzo fajna osoba i trochę szkoda, że nie było do niej najmniejszej kolejki po autograf (serio, zasłużyła na nią). Choć może pomogłoby, gdyby stanowisko dyżurów było jakkolwiek oznakowane. Bo poza ścianką z logo imprezy (i sponsorów), stolikiem i krzesłem nie było tam nic - nawet kartki z nazwiskiem autora mającego akurat dyżur. Co obrotniejsi pożyczali własne ksiązki z mieszczącego się naprzeciwko stoiska MadBooks, żeby się jakoś oznakować, no ale chyba nie o to chodzi...

6. Problematyczne było też, że program nie zawierał informacji o wszystkich atrakcjach. Na przykład nie było w nim nic o turniejach gier planszowych...

Cosplay też był.
7. Pierwszym panelem, na który poszłam, było "Czy fantastyka ma przyszłość, czy pozostają tylko odgrzewane kotlety?". Sam panel była bardzo ciekawy, niestety, skończył się przedwcześnie. Cierpiał jednak na pewną przypadłość, wspólną z innymi panelami, na których na tym konwencie byłam. Mianowicie - dyskutanci na podobny temat rozmawiali w piątek entuzjazm do dyskusji w nich opadł. Poza tym wszyscy się ze sobą zgadzali. To nudne.;P

8. Drugim panelem, było "Nauka a science fiction" i przyznam, że był znacznie ciekawszy (głownie dlatego, że wśród dyskutantów nie panowała aż taka jednomyślność). Co prawda dyskutanci poszli zdecydowanie w kierunku nauki i kiksów fabularnych, niż science fiction jako takiej, ale w sumie to chyba wyszło całej dyskusji na dobre. Najlepiej mi się słuchało Aleksandry Janusz (może to wygląda trochę na psychofaństwo, ale nic nie poradzę, że lubię słuchać praktykujących naukowców z doświadczeniem w narracji). Artur Olchowy też fajnie wypadł, poczułam się zachęcona do przeczytania jego ksiązki.;)

Autorzy zagraniczni też dyżurowali.;)
9. Potem zostało mi już tylko spotkanie z Adrianem Tchaikovskym. Trochę smutne jest to, że Rebis nie skorzystał z okazji i nie wypuściła na Fantasmazurię przedpremierowo nowej powieści autora (która ma premierę za dwa tygodnie), fani byliby wniebowzięci (w tym niżej podpisana, zwłaszcza, że po wysłuchaniu wypowiedzi autora jestem zaintrygowana jeszcze bardziej). Za to zapowiedź turnieju w "Rosyjską Ruletkę" (ogłaszana przez radiowęzeł, bo w programie imprezy jej nie było...) wywołała u Tchaikovsky'ego ogromną wesołość. Ach, no i autor puścił farbę, że "Dzieci czasu" będą miały kontynuację.

Nawet modliszkę mi narysował ^^
10. Zdobyłam autograf! Pierwotnie chciałam wziąć wszystkie dziesięć tomów, ale kiedy okazało się, że mój Nadworny Tragarz nie pojedzie ze mną, musiałam ograniczyć się do jednej...

A na koniec, tradycyjnie, łupy konwentowe.
Co w podsumowaniu? Cóż, Fantasmazuria ma z pewnością potencjał, żeby stać się konwentem może nie tak wielkim jak Pyrkon cy Polcon, ale co najmniej średnim. Miejsce jest, baza hotelowa też pewnie się znajdzie (w końcu to, było nie było, miejscowość turystyczna). A i organizatorzy muszą być obrotni, skoro na pierwszy konwent udało im się sprowadzić kilku zagranicznych gości - to też dobrze wróży. Na chwile obecną trzymam kciuki i kibicuję. W przyszłym roku też pojadę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.