Był taki czas (na początku boomu na „przyrodniczą” literaturę), że książka Wohllebena, ta o sekretnym życiu drzew, wyłaziła nawet z lodówki. I wszyscy ją chwalili – ze świecą szukać recenzji negatywnych czy choćby umiarkowanie niechętnych. Dlatego też nie dałam się do niej przekonać. Raz, że jestem zwykle sceptycznie nastawione do powszechnie chwalonych hitów, a dwa, że akurat książkami o roślinach jaram się jakby mniej. Ale kiedy zobaczyłam w zapowiedziach „Duchowe życie zwierząt” tegoż autora, pomyślałam, że to może być niezła okazja do testów – w końcu styl raczej się nie zmienił, a i temat mi milszy. Nabyłam więc książkę i zaczęłam testy.
Książka, jak podpowiada tytuł, traktuje o wewnętrznym życiu braci naszych najmniejszych. Jest podzielona na tematyczne rozdziały, już to mówiące o emocjach, już to o poczynaniach konkretnych gatunków. Każdy ma formę eseju, w którym autor miesza wiadomości wyszukane w naukowych artykułach z własnymi doświadczeniami jako leśniczego i właściciela zwierząt.
I… w sumie chyba główny problem polega na tym, że formuła, którą autor stosował poprzednio, w starciu z nową tematyką nie wypaliła. Jeśli wierzyć internetowym opiniom (bo sama jeszcze nie czytałam), w „Sekretnym życiu drzew” autor postawił na uczłowieczanie roślin – co mogło się o tyle sprawdzać, że większość laików czy hobbystów raczej nie traktuje ich jako osoby, a raczej jako wymagające pewnego zachodu ozdoby. Stąd nowe podejście mogło wydawać się czymś świeżym i atrakcyjnym. Niestety, w przypadku zwierząt to tak nie działa, bowiem każdy choć trochę zaangażowany właściciel traktuje swojego futrzaka jako mniej lub bardziej ukształtowaną osobę – toteż przedstawienie faktu że, och ach, twój pies odczuwa emocje jest kwitowane najwyżej wzruszeniem ramion i wymruczeniem pod nosem „thanks, captain Obvious”. Szczerze mówiąc, oddałabym całe rozdziały „Duchowego życia zwierząt” za kilka akapitów rozważań Haskella w tym samym temacie.
Przy czym widać, że Wohlleben znacznie swobodniej czuje się opisując tematy, które zna z autopsji, a nie tylko z naukowych relacji. Rozdziały, w których może powołać się na własne doświadczenia z psami, końmi czy dzikami czyta się zdecydowanie płynniej i przyjemniej, choć zmiany stylu są tak subtelne, że poza ogólnym wrażeniem nie da się wskazać nic konkretnego.
Wohlleben nie jest jednak przypadkiem beznadziejnym – w mojej osobistej klasyfikacji autorów piszących o przyrodzie jest gawędziarzem. Czyli opowiada bardzo przyjemnie o tym, co go kręci i choć może nie ma to znamion literatury wysokich lotów, to mnie w zupełności wystarcza poziom zajmującej gawędy przy ognisku, jaki reprezentuje. Choć w tej akurat książce widać, że nie wszystkie poruszane tematy go kręcą.
I teraz mam dylemat. Normalnie po prostu pozbyłabym się książki z domu, żeby nie zajmowała mi miejsca, bo raczej wracać do niej nie będę. Ale ona jest tak ślicznie wydana! (mam „biedawersję” w mniejszym formacie i bez ilustracji, but still). Okładka bez problemu zajmuje miejsce w pierwszej dziesiątce najpiękniejszych w historii bloga, a i designe całości jest przemyślany i dopracowany (wklejki, obrazki w nagłówkach rozdziałów, kolorystyka – wszystko współgra). Cóż, będę ją po prostu traktować jako kolejny piękny przedmiot na półce (a jeśli zastanawiacie się nad zakupem na prezent, to polecam jednak wersję z ilustracjami. Nawet jak tekst się nie spodoba, to pozostaje jeszcze multum pięknych zdjęć na kredowym papierze).
Tytuł: Duchowe życie zwierząt
Autor: Peter Wohlleben
Tłumacz: Ewa Kohanowska
Tytuł oryginalny: Das Seelenleben der Tiere
Wydawnictwo: Otwarte
Rok: 2017
Stron: 266
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.