Strony

środa, 18 października 2017

"Skrzydła Ognia: Mroczny sekret" Tui T. Sutherland

Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio odwiedziłam Pyrrię. Wydawnictwo zafundowało fanom serii ponad roczną przerwę i to w dość niefortunnym miejscu, bo ostatnio skończyło się cliffhangerem. Mnie osobiście poprzedni tom trochę rozczarował, ale muszę przyznać, że historia Gwiezdnego Lotnika (bo to z jego perspektywy poznajemy wydarzenia „Mrocznego sekretu”) to zupełnie nowa jakość. Autorka strzeliła z grubej rury.

No i UWAGA, SPOILERY! Głownie do tej, ale i do poprzednich części.

Gwiezdny Lotnik został porwany przez swoich pobratymców, Nocoskrzydłe, do ich tajemniczego królestwa. Co prawda okoliczności przybycia nie były najszczęśliwsze, a pierwsze wrażenie nie nastraja optymistycznie, ale młody smok ciągle ma nadzieję, że jego rodzaj okaże się tak wspaniały, jak mówią  ukochane zwoje. Przecież przerażający, wredny i okrutny Wieszcz (jedyny przedstawiciel własnego gatunku, jakiego Lotnik kiedykolwiek poznał) nie może być reprezentatywny, prawda?

Jak dotąd autorka, przedstawiając nam społeczności poszczególnych gatunków smoków zamieszkujących Pyrrię, była raczej umiarkowana. Owszem, każda miała swoje wady, swoją niekoniecznie pozytywną charakterystykę i często okrutne obyczaje, ale szczerze mówiąc, nie było to nic, czego nie możnaby się spodziewać po fantasy dla młodszego czytelnika (znaczy, są krwawe walki między smokami i padają trupy, ale dla mnie to nie jest nic, czego bym się nie spodziewała po akurat tym cyklu…). Tymczasem teraz… cóż, stworzyła nacjonalistów.

Społeczność Nocoskrzydłych ma dwa główne problemy. Pierwszy (i jedyny, jaki zauważają), to fakt, że ich królestwo umiera. Wyspa, na której dotąd mieszkały, została jakieś dziesięć lat wcześniej zmieniona w pustkowie przez wybuch wulkanu, więc przetrzebiona populacja smoków głoduje, a z powodu zanieczyszczenia powietrza pyłem i wyziewami wciąż aktywnego wulkanu wykluwa się niewiele młodych. Zrozumiałe, że w takich warunkach smoki będą desperacko poszukiwać przestrzeni do życia. I każde rozwiązanie dające szanse na sukces będzie dobre. Nawet jeśli obejmuje wybicie i zniewolenie (w dowolnej kolejności i proporcjach) innego ze smoczych gatunków.

Przy czym to samo w sobie nie jest dziwne – potrafię zrozumieć desperację narodu, który za wszelką cenę chce znaleźć takie miejsce do życia, które nie zabija ich dzieci. Ale Nocoskrzydłe są przy tym głęboko przekonane o swojej wyższości nad innymi smokami. Wierzą, że mają prawo je wykorzystywać i traktować instrumentalnie, że są nadsmokami, których naturalnym przeznaczeniem jest rozkazywać każdemu, komu chęć rozkazywania wyrażą. Mamy więc scenkę że smoczym odpowiednikiem doktora Mengele, który każe porywać i torturuje łagodne Deszczoskrzydłe, aby prowadzić badania nad ich jadem – przy czym traktuje swoje prawo do poświęcania innego rodzaju smoków w imię nauki jako oczywistość. Kiedy Gwiezdny Lotnik zwraca mu uwagę, że jest de facto katem, naukowiec jest głęboko wstrząśnięty. Wychowano go w przekonaniu, że inne smoki można traktować jak zwierzęta laboratoryjne i potrzeba było kogoś z zewnątrz, żeby zauważyć, że coś tu jest nie tak. Owszem, organizująca walki gladiatorów między pojmanymi jeńcami królowa Nieboskrzydłych też była okrutna, ale było to prymitywne okrucieństwo silniejszego - który wie, że kiedyś już może silniejszy nie być, ale tymczasem cieszy się chwilą. Tutaj mamy okrucieństwo systemowe, wynikające z głębokiego przeświadczenia o własnej wyższości,uświęcającej wszelkie występki.

I w takie otoczenie tafia idealistyczny Gwiezdny Lotnik. Który naczytał się w (pisanych oczywiście przez Nocoskrzydłe) zwojach o wspaniałości i rozlicznych zaletach własnej rasy. Który dodatkowo jest bierny z natury, brak mu przebojowości, a jego sposób radzenia sobie z problemami polega na czekaniu, aż same się rozwiążą. I któremu brutalne zderzenie z rzeczywistością uświadomi, że tym razem musi działać, bo dojdzie do katastrofy, której konsekwencje poniosą dwa smocze gatunki. Przyznam, że w przeciwieństwie do poprzednich tomów "Mroczny sekret" nie mówi nam, jaka przemiana zaszła w jego głównym bohaterze - końcowe wydarzenia powieści były dla Lotnika bardzo traumatyczne i pewnie dopiero w kolejnej części dowiemy się, jakie ostatecznie wywarły na nim piętno. Widać, że autorka powoli odchodzi od prostego schematu weryfikacji dziecięcych marzeń swoich bohaterów i zaczyna stawiać na ich dojrzewanie jako proces, nie akt (co było zasygnalizowane już w poprzedniej części).

Z pewnością jest to tom bardziej udany niż poprzedni: dzieje się więcej, a i ciężar wydarzeń zdaje się bardziej znaczący dla fabuły całości cyklu. Bardzo przyjemnie czyta mi się o młodych smokach. I chętnie będę czytać kolejne tomy.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Mag

Tytuł: Skrzyła Ognia: Mroczny sekret
Autor: Tui T. Sutherland
Tytuł oryginalny: Wings of Fire. Book Four: The Dark Secret
Tłumacz: Małgorzata Strzelec
Cykl: Skrzydła Ognia
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2017
Stron: 278

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.