Strony

niedziela, 22 października 2017

"Dzieci Norwegii" Maciej Czarnecki

Kilka lat temu gorącym tematem w mediach były sprawy zabierania polskim rodzicom dzieci przez Bernevernet – norweski urząd do spraw ochrony dzieci. Telewizje prześcigały się w publikowaniu rozdzierających serce materiałów ze spłakanymi rodzicami walczącymi o odzyskanie swoich dzieci ze szponów bezdusznej instytucji, powstawały nawet firmy specjalizujące się w nie do końca zgodnym z prawem odbijaniu progenitury znajdującej się pod opieką norweskiego państwa. Ale jak to ze wszystkimi hot newsami bywa, wielkie media dość szybko się tematem znudziły i zwróciły w stronę zieleńszych pastwisk, sprawa przyschła i opinia publiczna o niej zapomniała. Poza może społecznością polskich imigrantów w Norwegii. I Maciejem Czarneckim, który postanowił sprawie przyjrzeć się bardziej wnikliwie i z większej ilości perspektyw, niż pozwalały na to trzydziestosekundowe materiały w programach informacyjnych. Z tego przyglądania powstały „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym”.

Autor w swojej książce zebrał głownie relacje rodziców – tych pokrzywdzonych przez Bernevernet, ale też tych, którym urząd pomógł albo kontakt z nim wspominają po prostu neutralnie. Przeplatają to wszystko rozmowy z socjologami, kadry z historii Norwegii czy wypowiedzi pracowników samego Bernevernetu.

Już od pierwszych stron książki widać, że głównym celem autora nie było udowodnienie jakiejś konkretnej tezy, ale przedstawienie pewnego zjawiska takim, jakie ono jest w rzeczywistości, na tyle, na ile da się to zrobi na ograniczonej przecież ilości stron. Czarnecki stara się być w swojej książce jak najbardziej niewidzialny, oddając głos swoim interlokutorom czy przedstawiając jako bezosobowy narrator kolejne rodzinne historie. Zależy mu, aby czytelnik, mając do dyspozycji jak najbardziej różnorodne informacje, sam sobie wyrobił zdanie.

A materiał bywa zaskakujący. Poza bowiem przypadkami niejasnymi czy też takimi, w której jakże opiekuńcze państwo zawiodło na całej linii (jeden z opisanych przez Czarneckiego należy do tych autentycznie mrożących krew w żyłach), mamy też obalanie krążących po sieci i rozrastających się niczym hydra o setkach łbów mitów. Niektórych wręcz szalonych, jak ten, jakoby Norwegowie byli szczególnie łasi na polskie dzieci, aby uzupełniać nimi swoją słabującą pulę genetyczną. Mało sensacyjne statystyki mówią zaś, że Bernevernet zabiera procentowo tyle samo dzieci imigrantom, co norweskim obywatelom, a wśród tych pierwszych zdecydowanie dominują dzieci z rodzin arabskich, afrykańskich i azjatyckich.

Poza nakreśleniem obrazu sytuacji, autor stara się też dociec, z czego ona wynika. Dlaczego Polacy, przecież rozsiani po wielu krajach europejskich, z których większość ma zdecydowanie ostrzejsze i konsekwentniej egzekwowane przepisy ochrony dzieci niż u nas, boja się akurat Norwegii? Czy wina leży po stronie różnic kulturowych, bezkompromisowości urzędu, czy też to tylko czarny pijar? Czarnecki stawia te pytania i podsuwa materiały, które mogą przynieść rozwiązanie, ale tego ostatniego czytelnikowi nie narzuca. Trzeba do niego dojść samemu (o ile istnieje).

Przyznam, że ”Dzieci Norwegii” to kawał dobrej, reporterskiej roboty. Takiej, jaką lubię. Takiej, która zamiast sugerować gotowe rozwiązania, zachęca do samodzielnego przemyślenia problemu. I może nie jest to jakiś wybitny literacko reportaż (język jest raczej prosty i surowy, ma prezentować, nie zachwycać), ale z pewnością jeden z lepszych, jakie zdarzyło mi się czytać.

Tytuł: Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym
Autor: Maciej Czarnecki
Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2016
Stron: 238

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.