Strony

niedziela, 19 listopada 2017

"Ciężko być najmłodszym" Ksenia Basztowa, Wiktoria Iwanowa

Każdy ma jakąś swoją wstydliwą przyjemność. Dla mnie ostatnio jest nią rosyjskojęzyczne fantasy. Nie jest ani odkrywcza, ani literacko wybitna, w większości przypadków nawet nie jest jakoś szczególnie dobrze napisana. Niemniej, pochłaniam te proste, ucieszne historyjki z ogromną satysfakcją, ku poprawie humoru. Tym razem padło na tytuł napisany przez dwie, nieznane mi jeszcze autorki: Ksenię Basztową i Wiktorię Iwanową. A że pomysł wydawał się oryginalny, to postanowiłam przetestować go osobiście.

Bycie najmłodszym synem Władcy Ciemnego Imperium (matko, jak mi ten „ciemny” zgrzytał przez całą lekturę… Przecież każdy wie, że zły władca to Mroczny Władca i Mrocznym Imperium winien władać. Ciemna to jest tabaka w rogu. Rzekłam) nie jest łatwe, zwłaszcza, kiedy ma się nadopiekuńczych rodziców i siedemnaście lat – niby człowiek już prawie dorosły, a ciągle go traktują jak przedszkolaka. Wyjść nie ma gdzie, interakcji nawiązać nie ma z kim (bo rówieśników w pałacu brak, a rodzeństwo ma własne sprawy), trzeba albo się cichcem wyrwać, albo umrzeć z nudów. Diran postanawia wybrać tę pierwszą opcję i kiedy tylko rodzice wyjeżdżają z zamku podbijać niepodbite jeszcze krainy, postanawia się ulotnić. A że w lochach akurat przebywa drużyna szlachetnych bohaterów, postanawia ją zabrać ze sobą, jako przykrywkę. Jako że wzajemne relacje mieszkańców Ciemnego Imperium i jasnych królestw od stuleci pełne są narastających stereotypów, wzajemnej niechęci i zastarzałej wrogości, zapowiada się ciekawy eksperyment socjologiczny.

Diran jest postacią (i jednocześnie narratorem lwiej części tekstu) niewątpliwie ciekawą. Z jednej strony to dobry chłopak, serce ma na właściwym miejscu, a że charakter mało subtelny, no cóż, nie mona mieć wszystkiego. Z drugiej dość zabawnie jest obserwować, jak odbił się na jego charakterze status trzymanego w złotej klatce książątka (z czego sam zainteresowany najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy). Nie jest to typ, który dziwi się, że jedzenie w jego misce nie pojawia się samo (względnie nie jest magicznie materializowane przez służbę), to byłoby zbyt nudne. To raczej dzieciak przekonany o swojej niewątpliwej potędze i niezniszczalności, święcie wierzący, że nic złego nie może mu się stać, z każdych kłopotów się wykaraska kosztem najwyżej manta od wściekłego ojca i ogólnie nikt mu nie podskoczy. I niestety, najwyraźniej ma rację.

Książę Diran bowiem, z racji swojego pochodzenia jest potężnym magiem, który w razie potrzeby może się stać właściwie niepokonaną machiną bojową (Ciemni Władcy to w tym uniwersum coś jakby osobna rasa rozumna, obdarzona specjalnymi umiejętnościami). Dzięki temu rzeczywiście z każdej opresji nie tylko wychodzi obronną ręką, ale jeszcze towarzyszy wyciąga i nawet się nie spoci, traktując przy tym wszelkie kłopoty z nonszalancją, która chyba miała być zabawna, ale w pewnym momencie jest już tylko irytująca. Przez pierwszą połowę lektury towarzyszyła mi nieznośnie gęstniejąca aura Garego Stu, unosząca się nad Diranem. No bo jak się tu przejąć losami bohaterów, kiedy człowiek wie, że tak właściwie to żadne zagrożenie nie jest w stanie im zaszkodzić? Na szczęście gdzieś w połowie autorki się zreflektowały i okazało się, że Diran ma jednak powody do obaw, a największym zagrożeniem nie tylko dla drożyny czy wrogów, ale i dla siebie, jest nie kto inny, tylko on sam. I choć rozwiązując tę sprawę autorki poszły cokolwiek na łatwiznę, to doceniam pomysł i wątek.

Drużyna jasnych bohaterów, z którymi książę podróżuje nie prezentuje się szczególnie interesująco. Autorki trochę robią sobie jaja z klasycznych erpegowych drużyn, które jak wiadomo koniecznie muszą się składać z wojownika, łucznika, maga, kapłana/uzdrowiciela i złodzieja, przy czym każda funkcja może być zdublowana, ale tylko pod warunkiem, że będzie pełniona przez istoty różnych ras. No więc mamy elfkę, po której (częściowo słusznie) Diran spodziewa się, że będzie wyniosła i niedostępna (to jest w ogóle interesujące, jak bardzo autorzy zza wschodniej granicy uwielbiają dekonstruować tolkienowskie elfy), mamy gburowatego krasnoluda, mamy barbarzyńskiego wojownika z równie wojowniczą żoną (to też jest ciekawe we wschodniej fantastyce, to rodzinne podejście do wojaczki, w zasadzie niespotykane na zachodzie) i mrocznym sekretem w przeszłości. Mamy małoletnią i dość specyficzną kapłankę i wreszcie złodziejaszka, który chowa do ciemnych osobistą urazę i nie jest tym, na kogo wygląda. Zabawę trochę psuje fakt, że Diran wszelkie sekrety rozgryza trochę za szybko jak na mój gust.

Dużo lepiej wypadają postacie drugoplanowe nie podróżujące z księciuniem, zwłaszcza jego rodzinka. Matka jest oczywiście irytująco nadopiekuńcza względem najmłodszego dziecka, ale poza tym to silna kobieta, która nie tylko potrafi ogarnąć cały zamek i czwórkę niesfornych latorośli, ale i wesprzeć męża w kampanii wojennej. Starsi bracia Dirana to również fajne chłopaki, ciągle jeszcze młodzi i narwani, ale potrafiący tez przyjąć na siebie książęce obowiązki, jeśli zachodzi potrzeba (siostra za to wypada mocno bezbarwnie). Sam Ciemny Władca to taki przykładny ojciec na stanowisku, który próbuje przygotować synów na przejęcie schedy, gdy jego zabraknie, a na razie powierza im proste zadania, żeby nabrali wprawy. Sympatyczny gość ogólnie.

Świat przedstawiony to typowa kraina fantasy nr 329 – nie spodziewałam się niczego innego, więc nie czułam się rozczarowana. Oczywiście autorki starały się nadać swojemu światu rys indywidualny, tylko nie jestem pewna, czy metody, które wybrały się sprawdził. Otóż postanowiły wrzucać do wypowiedzi bohaterów a to nazwę jakiegoś lokalnego zwierzaka, a to powiedzonko w lokalnym narzeczu, które później wyjaśniały w przypisach cytatem z lokalnej literatury popularnonaukowej. I z jednej strony to trochę wygląda jak pójście na łatwiznę, z drugiej, rzeczone zwierzęta faktycznie pojawiają się gdzieś tam w tle i pełnią swoją funkcję, więc nie jest to tak do końca pozbawiona sensu metoda.

Jeszcze zdanie o smokach, bo ktoś pytał. Są, znaczy się tak z imienia to jest jeden – ulubione zwierzątko brata głównego bohatera. Mają status inteligentnych wierzchowców bojowych (ale nie tak inteligentnych, żeby je uznać za rasę rozumną) i nawet ze dwie, trzy sceny.

No i tak – z jednej strony to jest dokładnie taka powieść, jakiej oczekuję w ramach guilty pleasure – lekka, zabawna, przyjemna w czytaniu, może niezbyt mądra, ale pozytywna. Pewnie po kolejny tom sięgnę, zwłaszcza, że z zza horyzontu wyłania się jakaś większa intryga. Ale chciałoby się czegoś więcej jednak. Choć może to jak mieć pretensje do hamburgera w Maku, że nie jest zrobiony z wołowiny kobe.

Ksiązkę otrzymałam od wydawnictwa Papierowy Księżyc.

Tytuł: Ciężko być najmłodszym
Autor: Ksenia Basztowa, Wiktoria Iwanowa
Tytuł oryginalny: Тяжело быть младшим…
Tłumacz: Ewa Białołęcka
Cykl: Książę Ciemności
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok: 2017
Stron: 404

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.