Kiedy czytałam „Piekło pocztowe”, byłam nawet zadowolona z lektury, a bohaterowie wydawali mi się całkiem sympatyczni. Niestety, lektura „Świata finansjery” uświadomiła mi, że przynajmniej po części moja sympatia do bohaterów podcyklu o Moiście brała się z ciepłych uczuć żywionych do ekranizacji. Albo też „Świat finansjery” jest co najmniej o klasę gorszy.
Zanim przejdziemy do meritum, tradycyjnie może kilka słów o treści. Moist von Lipwig, zrehabilitowany oszust i krętacz zdołał już przywrócić utracona chwałę Urzędowi Pocztowemu i choć sam przed sobą jeszcze nie chce tego przyznać, zaczyna się na ciepłej posadce nudzić. Na szczęście lord Vetinari już szykuje dla niego nowe zadanie – Królewski Bank Ankh-Morpork potrzebuje świeżej krwi.
Przez większa część lektury zastanawiałam się, co mnie uwiera. Co jest nie tak, że powieść autora, którego uwielbiam, smakuje raczej jak stara podeszwa niż jak domowe schabowe. I po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że to z powodu braku sympatii do bohaterów. A brak sympatii bierze się po trosze z braku wyzwań dla tychże.
Weźmy takiego Moista. Chłopak należy do jednego z moich ulubionych typów bohaterów - `tych uroczych geniuszy manipulacji i oszustwa, dla których zwinięcie pieniędzy nie jest celem samym w sobie a największa satysfakcja to wykiwanie trudnego przeciwnika (pozdrawiam Locke Lamorę). Tego typu bohaterowie prezentują swój potencjał wyłącznie wtedy, gdy fabuła wymaga od nich stoczenia pojedynku na siłę intelektu z godnym przeciwnikiem. To się dobrze sprawdzało w „Piekle pocztowym”, gdzie Moist musiał wałczyć zarówno z oporem materii, jak i z równym sobie antagonistą. Sprawiało, że opowieść trzymała w napięciu. Tym razem przeciwnicy Moista są, no cóż... żałośni. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie mają z nim szans i jeśli nasz ulubieniec znajdzie się w tarapatach, to raczej przez splot niefortunnych zdarzeń niż knowania wrogów. Z materią też nie bardzo jest o co walczyć – w przeciwieństwie do Urzędu Pocztowego bank jakoś tam działa i wystarczy tylko sprawić a) żeby nie rozdrapali go spadkobiercy i b) żeby działał lepiej (w czym wykonanie punktu „a” znacząco pomoże). W czasie lektury nie czułam, żeby było to dla bohatera jakiekolwiek realne wyzwanie.
Osobnym problemem pozostaje Adora, narzeczona Moista. O ile jako postać drugoplanowa w „Piekle pocztowym” sprawdzała się znakomicie, stanowiąc mroczny kontrast dla lśniącego własnym blaskiem Moista, tak tutaj jest po prostu antypatyczna. Jest tym wszystkim, czym stałaby się babcia Weathetwax, gdyby odebrać jej styl i wyczucie. Idzie przez życie jak buldożer nie przyjmując do wiadomości, że istnieją inne (często skuteczniejsze) rozwiązania niż miażdżąca siła przebicia. Czytając „Świat finansjery” marzyłam o tym, żeby ten jej buldożer rozbił się na jakiejś życiowej skale. Nie doczekałam się, ale przynajmniej odrobinę poprawiła mi humor scena, kiedy mordercze szpilki Adory połamały się na kamiennej stopie funkcjonariusza Detrytusa. Przy czym to nie jest tak, że bohaterka jest tępą, wulgarną dzidą. Ale inteligencja w tym wypadku nie sprawia, że staje się mniej irytująca.
Kolejne tomy Świata Dysku maja to do siebie, że często biorą na tapetę jakieś konkretne zjawisko i przedstawiają je w krzywym zwierciadle, aby obnażyć (i często wyśmiać) pewne cechy. Czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej. Tutaj autorowi zdecydowanie wyszło gorzej. Tak jak zwykle jestem pełna podziwu dla przenikliwości Pratchetta i celności jego pióra, tak spostrzeżenia, jakie zawarł w „Świecie finansjery” wydały mi się oczywiste i przetworzone mało finezyjnie. Wszyscy po ukończeniu szkoły średniej chyba wiedzą, że wartość pieniądza nie jest jakąś stała obiektywną tylko efektem skomplikowanej umowy społecznej, a starych, bogatych finansistów nie od parady po ostatnim kryzysie nazywa się banksterami. Spodziewałabym się, że sir Terry sparodiuje te motywy bardziej kreatywnie. A on tylko wali nimi wprost. Ładnie ubranymi w słowa, ale akurat po nim spodziewałabym się więcej.
Cóż, moim skromnym zdaniem w „Świecie Dysku” jest wiele tytułów, które o wiele bardziej niż „Świat finansjery” zasługiwałyby na nominację do Nebuli. Może ten akurat wstrzelił się w sprzyjający czas, miał szczęście zainteresować odpowiednich ludzi... Ale ostatecznie nagrody nie zgarnął. I mnie to nie dziwi. Pratchett znacznie lepiej wybrzmiewa, kiedy komentuje ludzka naturę, a nie zjawiska otaczającego świata.
Tytuł: Świat finansjery
Autor: Terry Pratchett
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny: Making Money
Cykl: Świat Dysku
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2017
Stron: 236 i 216
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.